Wielki sukces Dudy-Gracz

4. Festiwal Nowego Teatru w Rzeszowie

Po zakończonej części konkursowej młodociane jury złożone z absolwentów i słuchaczy kierunków kulturoznawczych niektórych polskich uczelni przyznało główną nagrodę opartemu luźno na Witkacym i kontrowersyjnemu realizacyjnie spektaklowi „Bzik. Ostatnia minuta" Eweliny Marciniak z Teatru Współczesnego w Szczecinie.

Ale to samo jury za osobowość nagrodziło Agatę Duda-Gracz, autorkę scenariusza i reżyserkę świetnego przedstawienia „Będzie pani zadowolona czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk" z Teatru Nowego w Poznaniu. Nagrodą dla młodego twórcy honorując słusznie aktorkę Magdalenę Koleśnik - Jagnę w „Chłopach" Krzysztofa Garbaczewskiego z Teatru Powszechnego w Warszawie, opartych literacko o powieść Reymonta. Agatę Duda - Gracz i jej przedstawienie docenili także akredytowani na festiwalu dziennikarze przyznając jej swoją nagrodę. Publiczność nagrodziła publicystyczne „Sekretne życie Friedmanów" Marcina Wierzchowskiego z Teatru Ludowego w Krakowie.

Bez nagród wyjechały z Rzeszowa dwa świetne przedstawienia, „Święty Idiota" Janusza Opryńskiego z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej i „Ślub" Anny Augustynowicz z Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu, oparte literacko na Dostojewskim i Gombrowiczu. A także znacznie słabsze od nich „Gdyby Pina nie paliła, to by żyła" Cezarego Tomaszewskiego z Teatru im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu.

„Będzie pani zadowolona czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk" Dudy-Gracz jest przedstawieniem wybitnym. Mocno, bezwzględnie, ostro i bez skrupułów Duda-Gracz wchodzi w sam środek polskiej duszy, dzisiejszej polskiej mentalności, a raczej obskurantyzmu i schamienia, czemu nie przeszkadza używanie atrybutów religijnych. I mogłaby to być jedynie publicystyka teatralna, tak panosząca się dzisiaj na scenach i teatralnych festiwalach, gdyby Duda - Gracz, opierając literacko całość na własnym scenariuszu z artyzmem nie stosowała skrótowości i nie używała estetycznych przenośni korzystając z malarskiej wyobraźni. Z właściwą sobie konsekwencją także i w tym przedstawieniu miesza ona i burzy ustalone konwencje i przerysowuje rzeczywistość, bardzo głęboko, do trzewi. Zagląda do ludzkich wnętrz i bezpruderyjnie, odważnie rozmawia o tym co widzi z publicznością. Ale całość tej okrutnej prozy mieści w poetyckich ramach.

Opisana scenicznie przez nią atmosfera imprezy poślubnej, zabawy po czymś, co trwa od nie wiadomo kiedy i nigdy nie kończy, przypomina chocholi taniec z „Wesela" Wyspiańskiego, tylko, że współcześnie i jakże bardziej boleśnie. Świetnie służąc opowiedzeniu w artystycznym skrócie, z retrospektywami, kilku prostych, okrutnych historii zaczepionych w przeszłości, ale jakże dobrze i dosadnie stymulujących teraźniejszość. Spektakl bez zbędnych i nachalnych tak zwanych interakcji sceny i widowni - jak było u Marciniak w „Bziku, Ostatniej minucie", świetny także aktorsko, robi wrażenie próbą otwierania w ludziach oglądających nękających ich podświadomie lęków. A to już nie publicystyka, to teatr i jego wielka sztuka.

Z „Chłopów" Garbaczewski z pozoru głównie czerpie tylko te treści, które pozwalają mu prześledzić związki człowieka z przyrodą i definiować po nowemu potrzebę i sens pracy. Ale już chwilę potem drapieżnie, w pełnej artyzmu, malarskiej scenie akcentuje dobitnie ludzką nietolerancję. Robi to nie nachalnie i nie publicystycznie, nie poucza i nie moralizuje, pokazuje tylko z pomocą wielkiej literatury jak bardzo nasza nietolerancja nadal czuje się dalej znakomicie ukorzeniona w literackiej i historycznej przeszłości głęboko i bogato. Garbaczewski często dystansuje się wobec literackich treści „Chłopów" dając je w nawias. Dzięki temu odbiera klasycznej narracji dosłowność i daje nowe życie. W kanonie realizacyjnym czasami odwołuje się do metody Grotowskiego. Czego nie robi ukradkiem, przywołując Grotowskiego także werbalnie. Z jego metody czerpie kwestie mowy i wymowy ludzkiego ciała. Próbując za Grotowskim sięgać do kulturowych praźródeł w wymiarze globalnym. I to tyle. Bo poza tym już samodzielnie tworzy postrzegany przez siebie świat z istot będących po części ludźmi, zwierzętami i robotami, które poszukują celu swej egzystencji. Spektakl Garbaczewskiego to przede wszystkim mocny i wyrazisty dramat o przemocy i pełnym obłudy wykluczeniu człowieka przez innych, czego uosobieniem na ogromnej, przestrzennej scenie, tak nieogarnionej jak ludzkie skomplikowane życie, jest Jagna. Nie tylko ta rola zasługuje na uwagę i analizę. Widać, jak ważne u Garbaczewskiego jest zespołowe aktorstwo. W „Chłopach" każe aktorom poruszać się energicznie, zamaszyście, grane postacie traktują oni z brutalną, gryząca ironią. Niemniej „Chłopi" Garbaczewskiego bronią się nie głównie aktorstwem, ale jego kosmiczną, groteskową wyobraźnią.

Szkoda, że festiwalowi jurorzy nie umieli docenić tak świetnych przedstawień, jak „Ślub" Anny Augustynowicz i „Święty Idiota" Janusza Opryńskiego, opartych literacko na Gombrowiczu i Dostojewskim.

Augustynowicz w „Ślubie" wchodzi w tekst i strukturę sztuki Gombrowicza, ale tworzy swój własny, nowy porządek w spektaklu. Bo cała rzecz w zamyśle Augustynowicz jest w zasadzie o robieniu w teatrze przedstawienia „Ślubu" Gombrowicza, czemu służy „Ślub" Gombrowicza, a co służy z kolei temu, jak robić w teatrze „Ślub" Gombrowicza. Oczywiście, w sferze idei przemieszczanych do współczesnego świata, świata Augustynowicz. Henryk, główny bohater, jest tak naprawdę jedynym, inni stanowią jego wcielenie w innym czasie albo on ich sobie tak wyobraża. Widzowie wszystko postrzegają wyłącznie poprzez Henryka, próbującego się uwolnić od prawideł świata, który sam sobie wykreował w swojej wyobraźni. W ten sposób Augustynowicz koncentruje uwagę widzów na kwestii rozróżniania świata fikcji i świata prawdy, prawdziwego oblicza i przywdziewanych masek. A zmuszając widzów do współegzystowania w świecie permanentnej kreacji dokonywanej na scenie, sugeruje im, że tak samo jest i w ich życiu. Bo rozprawiają się każdy z dotychczasowym swoim życiem i każdy pokazuje drugiemu, że jest lepszy, silniejszy i mądrzejszy. Jako aktorzy życia codziennego prawie wszyscy przybieramy maski i szybko dostosowujemy do egzystującego w posłuszeństwie otoczenia, zdaje się mówić Augustynowicz. Szczególnie mocno akcentuje sztuczność postaci, chociaż próbują one walczyć o bycie sobą by przestać być tylko marionetkami, które działają wbrew rozsądkowi. Ale sztuczność jest górą, widoczna w prostackiej gwarze i powtarzanych słowach, ruchach bohaterów i postawach. Chociaż spektakl Augustynowicz, klarowny, poprowadzony z subtelną konsekwencją, mający stałą i wysoką dynamikę, bynajmniej nie jest sztuczny.

Ale to już kwestia jej umiejętności i aktorów. „Ślub" Augustynowicz nie jest o polityce, jest o teatrze, jego silnej wymowie, i wyobraźni człowieka, który w poczuciu niewiary i nihilizmu często nie chce z niej zrobić użytku za łatwo podporządkowując się takim, co to umieją i chcą zrobić. Chociaż ich wyobraźnie nie są większe, a słowa jedynie słuszne. Że za łatwo podporządkowujemy się demonom destrukcji i niepewności. Właśnie o tym, przez dwie bite godziny Augustynowicz posługując się rzetelnie chociaż nie wiernopoddańczo Gombrowiczem wiedzie z widzami pasjonujący dialog, także o sile teatru, sile wyobraźni, destrukcyjnej i kreacyjnej sile słowa.

Korzystając z „Idioty" Dostojewskiego Opryński mówi o obłąkańcach, „świętych chuliganach", którzy z rozmysłem przyjmują maskę szaleństwa kryjąc pod nią mądrość. Opryński za Dostojewskim skandalizuje i prowokuje, ale już sam otwiera drugie dno prowokacji, że skoro obłąkanie skrywa mądrość, obłąkanym może być każdy. A zastany świat na naszych oczach nam się przekrzywia i stary porządek trwający siłą inercji jednak się wali. Taką „optymistyczną myśl" zostawia nam Opryński, może o przestarzałej Europie, pięknej nadal urodą architektury i kultury. Opryński za Dostojewskim zrywa z nas maski i odziera ze złudzeń. Tkwimy zamknięci w teatrze, w chorym kraju, w chorym świecie. Pustka, strach przed nią, metafizyka. Opryński swobodnie mieści w trzygodzinnym spektaklu najważniejsze wątki i sceny z „Idioty". W „Świętym Idiocie" często nie wybrzmi jeszcze jedna sekwencja, a już zaczyna się druga. Ale jest to Dostojewski podany wnikliwie i odważnie. A niektóre sceny widzowie zapamiętują, te zwłaszcza, które tak wiele mówią o zadawaniu bólu sobie i innym, z okrutną świadomością.

Z oglądania festiwalowych spektakli płynie wniosek, że nowy teatr może odnosić sukcesy jeśli oprze się dobrze na pieczołowicie i z szacunkiem odkurzonej dobrej, klasycznej literaturze, jak na tej edycji Reymont, Dostojewski, Gombrowicz i nie do końca wykorzystany Witkacy, albo na napisanych z wielkim talentem nowych, oryginalnych scenariuszach, jak to było w przypadku Dudy-Gracz. Wydaje się, że rzeszowski przegląd nowego teatru jest w bardzo dobrym punkcie i we właściwą stronę podąża, coraz szybciej i z coraz lepszymi efektami. Odkurzona starannie dobra literatura i oryginalne, nowe, świetne teksty jako sceniczne oparcia dla realizacji ciekawych przedstawień to kierunek dla nowego teatru najwłaściwszy spośród właściwych. Tak się przynajmniej wydaje.

Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
27 listopada 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia