Wielkie brawa, czyli Rosjanie o sobie

15. Międzynarodowy Festiwal Konfrontacje Teatralne

Czwartkowy wieczór na Konfrontacjach Teatralnych wymagał albo uruchomienia intuicji, albo rzutu monetą. Nie było sposobu, aby zobaczyć spektakl brytyjskiej Dogstar Theatre Company "Krawiec z Iverness" i "Życie jest piękne" Centrum Dramatu i Reżyserii w Moskwie i Teatr.doc, obydwa były bowiem prezentowane o tej samej porze. A i jeden, i drugi kusił

Postawiłem na Rosjan w nadziei na poprawę nastroju po środowym niedobrym "Hamlecie". A czas pokazał, że miałem rację. Bowiem dwa wczorajsze spektakle złożyły się na swego rodzaju dyptyk, w którym Rosjanie mówią nam o sobie. Mówią z taką otwartością, że gdyby owe przedstawienia powstały u nas, ich twórcy mogliby się spotkać z zarzutem, no... powiedzmy: umiarkowanej sympatii do naszych sąsiadów ze wschodu. Ale ani jedna minuta obydwu tych spektakli nie była czasem straconym. A cały wieczór był bodaj najbardziej udanym ze wszystkich dotychczasowych.

Rozpoczął ów wieczór spektakl "Życie jest piękne" w reżyserii Marata Gacałowa i Michaiła Ugarowa - mocny, dosadny, na wskroś współczesny, a przy tym oryginalny i świetnie zagrany. Sztuka Pawła Priażko nie jest rzeczą wydumaną; ot taki trójkąt "nierównouczuciowy" dwóch braci i tej jednej, która nie potrafi albo nie chce dokonać właściwego wyboru. Taka historia może się wydarzyć w każdym większym czy nawet średnim mieście. Na pierwszy rzut oka nie mamy żadnych powodów, by lubić bohaterów, dla których jedynymi rozrywkami wydają się picie wódki i piwa, seks w różnych układach i rozmowy składające się w dwóch trzecich z przekleństw, a w jednej trzeciej z pustki. To jednak tylko pozór. Wystarczy trochę baczniej przyjrzeć się bohaterom, by odkryć, że pod luzactwem, byciem cool i niedojrzałą cielesnością kryją się prawdziwe emocje, konflikty i dramaty, a nade wszystko autentyczna potrzeba uczuć. I oto stają się nam bliżsi, bardziej zrozumiali, godni współczucia.

Wielka w tym zasługa wykonawców - Anny Jegorowej, Daniła Worobiowa, Konstantina Gacałowa i Aleksandry Riebienok - którzy swoje role prowadzą wręcz fantastycznie. Właśnie tak - prowadzą. Spektakl rozpoczyna się jak próba czytana, podczas której aktorzy czytają swoje role i didaskalia. Ale z minuty na minutę każdy coraz bardziej staje się graną przez siebie postacią. I to bez żadnego wspomagania kostiumem, charakteryzacją czy rekwizytem. Śledzenie tej metamorfozy jest rzeczą zaiste fascynującą. Można wręcz powiedzieć, że w czasie pięciu kwadransów na oczach widzów "staje się" cały spektakl. Nieczęsto ma się okazję zobaczenia czegoś takiego. Ale jeśli już to się zdarzy, to zapada w pamięć na długo. Wielkie brawa!

Równie dobry, a może nawet jeszcze lepszy był dalszy ciąg wieczoru. Środowy słaby "Hamlet" nie zniechęcił mnie do Teatru Nikołaja Kolady. Powiem więcej - miałem jakieś nie do końca określone przeczucie, że akurat "Wiśniowy sad" w wykonaniu artystów z Jekaterynburga może być naprawdę ciekawy i dobry. Było nawet lepiej - był świetny.

Nie był to jednak "Wiśniowy sad", jaki znamy: melancholijny i wyciszony, w którym czas płynie leniwie, bo nie ma dokąd i po co się śpieszyć. Gdzie nawet dorobkiewicz Łopachin nie jest pozbawiony pewnej wrażliwości i elementarnej subtelności. Kolada pokazuje świat diametralnie inny - gorączkowy, pośpieszny, rozwibrowany. Świat bałaganiarski, w którym króluje wszechogarniająca nieodpowiedzialność, a sentymentalną zadumę zastąpiło pijackie rozrzewnienie. Choć nawet w takim świecie zdarzają się chwile, gdy to co lepsze w człowieku jednak wychodzi na wierzch. Gdy Raniewska (świetna Wasilina Makowcewa) niczym relikwię wyjmuje ubranie pozostałe po zmarłym synku to jest w tym prawdziwy ból, w który wierzymy, bo nie jest on na pokaz. W całości jednak to wizja groteskowa, rzec można: wbrew duchowi Czechowa, ale przecież nieodparcie przemawiająca do widza, przekonująca go. Pojawia się myśl - tak, to mogło tak wyglądać. I nadal może być podobnie. Kolada bowiem zdaje się sugerować, że opowiada nie tylko o przeszłości.

Porywający jest również kształt sceniczny spektaklu. Ze świetną scenografią (zwraca uwagę pomysłowość w różnorodnym wykorzystaniu tak banalnej rzeczy jak plastikowe kubeczki), dowcipnymi kostiumami i znakomitą muzyką podkreślającą nastrój tego niezwykłego "Wiśniowego sadu". A jeśli dodamy do tego nadzwyczajną pomysłowość reżysera i doskonałe aktorstwo, otrzymamy całość, oglądanie której było jedną, wielką, niczym niezakłóconą przyjemnością.

Andrzej Z. Kowalczyk
Polska Kurier Lubelski
23 października 2010

Książka tygodnia

Bioteatr Agnieszki Przepiórskiej
Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego
Katarzyna Flader-Rzeszowska

Trailer tygodnia