Wielokrotne oglądanie filmu wydusza ze mnie muzykę

rozmowa z Jerzym Satanowskim

Z Jerzym Satanowskim, kompozytorem, bohaterem Festiwalu Muzyki Filmowej, rozmawia Anna Pawłowska.

Panie Jerzy, jak się Pan czuje jak bohater trzydniowego święta? 

- Przede wszystkim jestem straszliwie niewyspany, dlatego że przygotowanie trzydniowego maratonu, złożonego z rzeczy, które w takim układzie nigdy nie występowały, zajęło mi dużo czasu. Ale oczywiście, pewnie kiedy to się skończy, to poczuję się bardzo dobrze. 

Czy Festiwal Muzyki Filmowej jest potrzebny? 

- To pytanie do publiczności, zobaczymy czy jest potrzebny. Zobaczymy czy ludzie przyjdą. Gdyby to był festiwal ściśle muzyki filmowej, to nie miałby takiego głębokiego sensu. Ja jestem z takiej szkoły, która uważa, że muzykę pisze się do czegoś w filmie, że to powinno być tak spojone, że dopiero w tym kontekście brzmi w sposób naturalny. Wynoszenie tej muzyki na estradę jest dla nie bardzo ryzykowne. Organizatorzy postanowili, że festiwal jest świętem osoby, która pisze muzykę do filmów, więc przy okazji przygotowaliśmy ponad dwadzieścia piosenek wykonywanych przez aktorów, którzy w filmach zagrali wiele milowych ról. Mogę też zaprezentować własne przedstawienie "Zanim będziesz u brzegu", oczywiście skomponowane przeze mnie, ale jestem tam również autorem scenariusza, scenografii, reżyserem. Pokazuję wyrywek swojej wielowątkowej pracy. 

Który z tych obszarów działalności sprawia Panu największą przyjemność? 

- Najlepiej czuję w teatrze. Wygodniej jest mi pisać muzykę innym reżyserom. Jednocześnie jestem człowiekiem literatury, ukończyłem filologię polską, moja matka była pisarką, a ojciec muzykiem, więc moja skłonność do czytania jest tak ogromna, że od czasu do czasu z lektur czy tekstów, które do mnie docierają, układam w głowie myśl, którą chciałbym przekazać innym i wtedy sam muszę się zabrać za reżyserię. Przez ostatnie lata bardzo dużo zrobiłem takich przedstawień czy koncertów. Mam swoją scenę w Teatrze na Woli, teraz jestem szefem sceny kameralnej w teatrze Roma w Warszawie. Bardzo lubię robienie kameralnych spektakli muzycznych. 

Filolog polski i muzyk to w Pana pracy bardzo dobre zestawienie... 

- W teatrze na pewno, w kinie też, bo wyłowienie z gąszczy różnych przesłanek znaczenia i podkreślenie go muzyką to zadanie filologiczne. Potem trzeba zdjąć togę filologa i zająć się muzyką. Ale ja bez inspiracji, bez jakiegoś źródła pozamuzycznego nie jestem w stanie niczego napisać. Kiedy dostanę tekst, który mnie wzruszy, to siadam i piszę, kiedy przyjdę do teatru i zobaczę próbę albo przeczytam piękny tekst teatralny, to wtedy on uruchamia we mnie potrzebę tworzenia. 

Jak wygląda proces komponowania? Czyta Pan, tekst albo bierze scenariusz i słyszy muzykę? 

- Nie, ze scenariusza się nie da wysłyszeć muzyki. Trzeba być podczas nagrywania filmu, albo obejrzeć zmontowany materiał. Oglądam film wielokrotnie, aż zaczyna on wyduszać ze mnie to, co jego zdaniem powinno się tam znaleźć. Albo czytam sztukę, omawiam, wysyłam piloty, czyli muzyczne części próbne. Potem oglądam całość na próbie i wtedy bardzo się otwiera wyobraźnia, człowiek od razu wie, co jest dobrze, co trzeba zmienić, co trzeba dodać, co odjąć. 

A jaki jest Pana stosunek do miejsca festiwalu, do Łodzi? 

- To jest w jakimś sensie moje rodzinne miasto, dlatego że cała rodzina ze strony ojca to łódzcy Żydzi. Nie przeżyli drugiej wojny światowej. Uratował się tylko mój ojciec. Zginęli w obozie koncentracyjnym, wcześniej byli w gettcie łódzkim. Nie poznałem ich, ale mam łódzkie korzenie. Do Łodzi mam ogromny sentyment, ponieważ to była Hollyłódź, stolica kinematografii polskiej. W okresach, kiedy najwięcej pisałem muzyki do filmów, bez przerwy siedziałem w tym mieście. Tu spacerowali wszyscy aktorzy polscy, były bufety, ludzie lubili biesiadować. W Łodzi toczyło się wielkie filmowe życie i ja byłem częścią tego układu.

Anna Pawłowska
Polska Dziennik Łodzki
25 maja 2009
Portrety
Jerzy Satanowski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia