Wirginia Woolf ma czkawkę

"O szczytach rozpaczy i uśmiechu stewardessy" - reż. Agata Baumgart - Teatr Nowy w Poznaniu

Stewardessa, mistrzyni olimpijska i pisarka Wirginia Woolf spotykają się w życiu po życiu, żeby pogadać o depresji - bez nadęcia, raczej bezczelnie i prześmiewczo. Autorzy sztuki "O szczytach rozpaczy i uśmiechu stewardesy" podparli się kilkoma tekstami, poszli w absurd i czarny humor, by przekonać nas, że mamy prawo tak do dobrego, jak i złego samopoczucia.

Sztuka "O szczytach rozpaczy i uśmiechu stewardessy czyli found footage o chorobie", najnowsza premiera Teatru Nowego, zamysłem luźno nawiązuje do "Godzin" Michaela Cunninghama. I tam i tu spotykamy trzy kobiety.

U Cunninghama - Wirginię Woolf, Laurę Brown i Clarissę Vaughn, w sztuce autorstwa Agaty Baumgart i Michała Pabiana - stewardessę, mistrzynię olimpijską i Wirginię Woolf, pisarkę, dla której depresja była siłą napędową. W obu przypadkach istotna wydaje się postać pani Dalloway, głównej bohaterki książki Woolf pod tym samym tytułem. Nawet, jeśli ktoś powieści nie czytał, słyszał na pewno, do bólu cytowane przez wszystkich literaturoznawców, zdanie: Mrs. Dalloway said she would buy the flowers herselfW poznańskim spektaklu Wirginia Woolf powtarza je jeszcze po niemiecki i rosyjsku, z pełną świadomości egzaltacją. Nie wiem, na ile publiczność rozkodowuje te wycieczki w głąb literatury, ale niespecjalnie mnie to obchodzi - w końcu każdy ma taką panią Dalloway, jakie ma potrzeby czytelnicze. A te - w ogromnym uogólnieniu - są w społeczeństwie znacznie mniejsze od przymusu obcowania z produktami, wciskanymi przez najbardziej nawet durne reklamy. Dlatego autorzy posunęli się do absurdu, emitując na ekranie pseudoreklamę o sukcesie, w który można przekuć swoją depresję. Chciałoby się dodać: musisz ją mieć, bo inaczej z sukcesu nici!

Jak przystało na rasowy found footage realizatorzy całymi garściami czerpią z innych tekstów m.in. Ciorana, Kierkegaarda czy samej Woolf.

Stewardesa (Dorota Abbe) ma obsesję na punkcie pani Dalloway identyfikuje się z nią bez reszty i osiąga szczyty przyjemności, słuchając fragmentu powieści w wykonaniu pisarki. Mistrzyni olimpijska (Marta Zaremba-Maćkowska) ma obsesję wygrywania, a angielska pisarka (Bożena Borowska-Kropielnicka) właśnie wyszła z rzeki Ouse, w której się utopiła, napełniając przedtem kieszenie kamieniami. Choć wszystkie trzy bohaterki cierpią na depresję, wydaje się, że tylko w przypadku Woolf depresja przekładała się na kreatywność - w myśl zasady, im gorzej z psychiką, tym lepiej ze sztuką. Ale rzecz nie w tym, żeby o samych depresjach dywagować, chodzi raczej o znalezienie sposobów nabrania do nich dystansu, traktowania w kategoriach kataru czy czkawki, które są uciążliwe, ale na ogół mijają. Obruszą się tu ci wszyscy, którzy swoją depresję celebrują, podpierając się faktem (który zresztą ją pogłębia), że cierpieli na nią najwięksi: Lincoln, Churchill, Newton, czy Beethoven. Już choćby z tej racji nie powinna być porównywana do tak przyziemnych przypadłości, jak katar czy czkawka, jeśli już do czegoś ją przyrównać, to raczej do końca świata. Baumgart i Pabian mają w nosie taką celebrację, kpią sobie z niej i żartują. Dlatego rozmowy stewardessy z przemoczoną Woolf są tak zabawne, skrzą się dowcipem i absurdalnymi skojarzeniami. W takiej konwencji wszystko jest dozwolone. Cudownie głupiutka stewardessa Doroty Abbe jest ucieleśnieniem niezrealizowanych marzeń o innym życiu, dlatego swoją chorobę traktuje jako rodzaj przepustki do innego świata. Obwinia za nią swoją prześladowczynię (czyli Woolf), a to już jest coś. Mistrzyni traktuje depresję, jak kolejne sportowe wyzwanie, jej determinacja przypomina postawę chińskich gimnastyczek, których nawet złamana noga nie złamie. Woolf żongluje swoją chorobą, jakby zapomniała, że to ona doprowadziła ją do samobójstwa. Zresztą, w jej przypadku wcale nie jest takie pewne, czy cierpiała na depresję, współcześnie coraz częściej obstawia się, że była to choroba afektywna dwubiegunowa.

Nie jest to jednak aż tak istotne, w gruncie rzeczy ważniejsze jest, by odbić się od tradycyjnego myślenia o depresji i jej skutkach. Symbolem tego jest batuta gimnastyczna, zajmująca prawie całą scenę. Tylko skacząc, odbijając się w górę i nieuchronnie spadając w dół, udaje się zrozumieć, dlaczego depresję warto oswoić i potraktować jako coś do czego mamy prawo, tak, jak do zadowolenia, szczęścia, nawet euforii. W życiu jest trochę tak, jak na batucie gimnastycznej - raz wyskok w górę, raz upadek. Jedno opisuje drugie. Okazuje się, że to, co wydawało się w życiu niemożliwe do zrobienia - ze względu na paraliżujący strach, zautomatyzowane działanie, pozbawione myślenia, bądź - wstręt do intelektualnych mielizn - jest tak naprawdę łatwe i dostarcza wielu przyjemności. Wirginia Woolf, poproszona przez stewardessę o zrobienie czego, czego by nigdy w życiu nie zrobiła, bierze do ręki mikrofon, wskakuje na batutę i śpiewa coś w stylu "tylko dance dziś ma sens". Rusza się przy tym prawie jak popowa gwiazda, w tańcu wtóruje jej stewardessa, wsadzona w choreograficzny układ instrukcji dla pasażerów samolotu i mistrzyni, której ruch przeżarty jest manierą długodystansowej biegaczki. To najzabawniejsza scena spektaklu. Na widzów w depresji powinna działać lepiej niż prozac i inne antydepresanty.

O ile Abbe i Zaremba są wyważone w sposobie prowadzenia swoich postaci, trzymają emocje pod kontrolą, o tyle Bożena Borowska-Kropielnicka szarżuje niekiedy ostro, próbując oddać gwałtowne zmiany nastrojów i emocji swojej bohaterki. Gdyby nie konwencja, w której przerysowanie jest dopuszczalne, byłoby to nieznośne. Tutaj pełni jednak rolę oczyszczającego wybuchu, po którym można wreszcie zacząć życie raz jeszcze.

Po raz kolejny zadebiutowały na scenie Teatru Nowego studentki UAP-u, które przygotowały przemyślaną, minimalistyczną scenografię i świetne kostiumy. Polecam ten spektakl uwadze terapeutów - można go przepisywać pacjentom w dowolnych ilościach. Może się nawet "spocą ze szczęścia" i to bez tabletek na poprawę nastroju.

Iwona Torbicka
www.kulturaupodstaw.pl
17 listopada 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia