Witamy w Piekle

"Bez wyjścia/Komedia" - reż. Barbara Sass - Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy

To mógł być bardzo udany spektakl. Jednoaktówka Sartre'a „Przy drzwiach zamkniętych" stanowi doskonały grunt do opowiedzenia o rzeczach ważnych w sposób ciekawy i czytelny. Historia trzech przypadkowych osób, połączonych wspólnym cierpieniem, otwiera rozmyślania nad własnym życiem. Grzech i kara stanowią klucz w tym dramacie. Niestety, nie jest tak w przypadku spektaklu „Bez wyjścia" w reżyserii Barbary Sass.

Coś nie wyszło, bo efekt końcowy nie zachwyca, wręcz odwrotnie, zniechęca i dystansuje widza od tego, co rozgrywa się na deskach Teatru Dramatycznego. Aż samej trudno mi zrozumieć, dlaczego to, co zobaczyłam nie jest udane, skoro wybrany został świetny tekst, a scena im. H. Mikołajskiej kryje wielki potencjał. No więc, dlaczego?

Przez półtorej godziny widz przygląda się zmaganiom trójki bohaterów, którzy przyprowadzeni przez lokaja (Michał Podsiadło) do zamkniętego pokoju mają ze sobą spędzić wieczność. Zmaganiom – to chyba jednak za dużo powiedziane, bowiem cała akcja oparta jest na rozmowie pomiędzy nimi, a toczy się w sposób tak powolny, że widz na siłę musi doszukiwać się przełomowych momentów. Głównym problemem przed jakim zostali postawieni bohaterowie, to odpowiedź na pytanie – za co tak naprawdę zostali skazani? Garcin, Inez i Stella muszą wyznać swoje grzechy, aby się oczyścić.

Odniosłam wrażenie, że to właśnie aktorzy – Piotr Grabowski, Agnieszka Wosińska i Agnieszka Warchulska zostali postawieni w sytuacji bez wyjścia. Nie znaleźli sposobu, aby wiarygodnie przeprowadzić swoich bohaterów przez ich ciemną stronę. Bawią się w detektywów, jednak robią to na tyle nieudolnie, że widz od samego początku odcina się od opowiadanej przez nich historii. Nie pomogła nawet utrzymana w minimalistycznym stylu scenografia Pawła Dobrzyckiego. Miała stanowić tło i na pierwszy plan wyprowadzić aktorów, jednak to oni zaczynają uwierać swoją wymuszoną grą. Nie widać walki prowadzonej przez ich postacie. Wykreowany świat – piekło, w którym się znaleźli, ma ich coraz bardziej tłamsić i pochłaniać, a widza wgnieść w fotel. Wielkiego zniewolenia, czy cierpienia trudno się jednak doszukać, a coraz bardziej duszna atmosfera i udręka odgrywane są w sposób mało przekonujący, dlatego wymagająca jest próba wejścia w ten klimat. A rozumiem, że taki był właśnie zamysł, skoro dystans między aktorami a publicznością ze względu na warunki sceniczne, skrócony został prawie do minimum. Widzowie mieli na własnej skórze poczuć tragizm sytuacji. Niestety, żadnych ciarek nie miałam, wydawało mi się, iż jestem jedynie obserwatorem, pozbawionym szansy utożsamienia się z którymkolwiek z bohaterów.

Odnoszę wrażenie, że za mało miejsca otrzymuje widz na własny odbiór inscenizacji. Jest on poprowadzony za rękę od samego początku – aktorzy, zamiast pokazać, w jakim dramatycznym położeniu są ich postacie, przegadali ten stan. Wszystko było na bieżąco komentowane, nie było widać emocji, tylko rozmowę o nich. Chociaż poza tym co wypowiadane, pojawia się jeszcze psychodeliczna muzyka skomponowana przez Michała Lorenca. Na samym początku ma ona odzwierciedlać stan psychiczny Garcina, który jako pierwszy trafił do piekielnego pokoju. Jednak Grabowski, opierający się o ścianę z podpartymi łokciami, wcale nie uwidocznił wielkiej rozpaczy, która miałaby dopaść jego postać. Nie do końca wiarygodne były również Agnieszka Warchulska i Agnieszka Wosińska. Niby targały ich bohaterkami sprzeczne emocje, były do siebie wrogo nastawione, ale poza warstwą językową, wcale nie dało się tego odczuć. Punktem zwrotnym całej historii (uff...możemy się domyślać, że spektakl idzie ku końcowi) stał się moment, w którym Garcin dokonuje odkrycia, iż nie przez przypadek cała trójka znalazła się razem w jednym pomieszczeniu. Każda osoba, swoją obecnością, stanowi piekło dla dwóch pozostałych - jest dla nich niewątpliwym ciężarem. Niestety, znów zostaje to tylko wypowiedziane, a widzowi przychodzi jedynie przyjąć na słowo, że faktycznie taki jest stan rzeczy. Historia bohaterów, postawionych pod ścianą, nie posiadających wyjścia z beznadziejnej sytuacji, a mimo to próbujących zawalczyć o własną przyszłość, z góry narzuca utrzymanie odpowiedniego tempa i szybkiego rozwoju wydarzeń. Niestety, można się zawieść, bo wszystko to zastąpione jest monotonnymi dialogami, przerywanymi co jakiś czas monologiem którejś z postaci. Próba odszukania ukrytych znaczeń kończy się porażką, bo ich po prostu brak. 

Szkoda, że aktorom nie udało się wciągnąć widza w tę opowieść, bo wówczas nadaliby jej uniwersalnego znaczenia. Tekst francuskiego filozofa daje wiele możliwości do dokonania analizy obecnej rzeczywistości oraz nas samych. Jest świetną rozprawą na temat grzechu oraz odpowiedzialności za własne czyny. Jak sama reżyser twierdzi, „sztuka Sartre'a mogłaby być w całości napisana dzisiaj, jest wielką metaforą współczesnego świata". Niestety, spektakl nie wykorzystuje w pełni potencjału tego dzieła. Aż dziw, że wychodząc z teatru, nie pozostaje żadna głębsza refleksja. Jeśli miało to być przedstawienie o stworzeniu obrazu ateistycznego piekła, to wcale nie byłoby tak strasznie do niego trafić.

Aleksandra Furmanowicz
Dziennik Teatralny Warszawa
27 października 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia