Witkacy w wersji pop

"Sonata Belzebuba" - reż: Krzysztof Jasiński - Teatr STU w Krakowie

Każdą swoją sztuką Witkacy próbował wysiudać widza z jego wygodnego fotela, w którym miał teraz poczuć się nieswojo, zatrzymać go w pół drogi na jego wydeptanych mentalnych ścieżkach. W teatralnym show Krzysztofa Jasińskiego widownia bawi się wspaniale. Raz po raz, w zdawałoby się w przygotowanych specjalnie na tę ewentualność pauzach, przerywa sceniczną akcję gromkimi oklaskami. Nad wyraz chętna do rozbawionych interakcji, z zachwytem reaguje na każde wystrzelone w jej stronę spojrzenie, gest czy słowo. Na Witkacego nie starcza już miejsca

Techniczne możliwości sceny Stu, okolonej amfiteatralną widownią, zostały wykorzystane w pełnej okazałości. Zapadnie, unoszące się sceniczne stopnie, podświetlana podłoga, to tylko niektóre z atrakcji, które czekają na widzów. Dopracowane w każdym szczególe kobiece kostiumy i peruki niewątpliwie przyciągają uwagę. Gwiazdą programu jest jednak Zbigniew Wodecki, grający bardziej siebie niż tytułowego Belzebuba. Jego wejście na scenę to misternie przygotowana, patetyczna chwila, okraszona podniosłą muzyką i odgłosami grzmotów. Kiedy wszystko wreszcie się uspokoi, zanim wypowie swoje pierwsze kwestie, gwiazdor przywita się w widownią, na co ona odpowie mu brawami. Co jakiś czas w swoje słowa wplecie (auto)ironiczne odniesienia do współczesnej sytuacji skomercjalizowanej polskiej sztuki, która telewizyjnym show stoi. Mrugniecie okiem, gdyby ktoś przypadkiem jeszcze nie zauważył tego subtelnego przekazu, przypieczętuje nić porozumienia.  

Konwencja przedstawienia będzie podporządkowana muzycznym zamiłowaniom VIP-a. Akcja płynie od jednej piosenki do drugiej, każda z postaci często sięgać będzie po różnego rodzaju instrumenty zgromadzone na scenie, wszystko to z rodzajem kabaretowej, tanecznej ilustracji. Z tła, które stanowią poddani Belzebuba, lekko, żeby, broń Boże, nie przyćmić głównego bohatera, wyróżnia się kobieta-wamp, Hilda, której gra została konsekwentnie poprowadzona w stronę groteski, kabaretowej dekadencji, a przy tym niespotykanej świeżości.

Tekst Witkacego stanowił niejako pretekst do musicalowo-teatralnych akrobacji skoncentrowanych wokół jednej postaci, której z rysów, nadanych jej przez Witkiewicza, wiele nie pozostało. A szkoda. Może gdyby go trochę uważniej posłuchać, nie musielibyśmy uczestniczyć w hucznym come backu XIX-wiecznego teatru gwiazdorskiego.

Magdalena Talar
Dziennik Teatralny Kraków
19 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...