Władca zniewolony

"Faraon" - reż. Adam Nalepa - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Spektakl Adama Nalepy doskonale ujmuje przewrotność wybitnego dzieła Bolesława Prusa - "Faraona", słusznie uważanego za jeden z najwspanialszych traktatów o władzy i jej uwikłaniach w relacje z hierarchami kościoła. Choć sam spektakl pozbawiony jest aktorskich popisów, a inscenizacja długimi fragmentami jest statyczna i niezbyt efektowna, przedstawienie sprawia bardzo dobre wrażenie. Na uwagę zasługuje też wspaniała scenografia wraz ze świetną puentą spektaklu.

Reżyser Adam Nalepa, który wielokrotnie już w Wybrzeżu realizował ważne i udane produkcje ("Nie-Boska komedia", "Czarownice z Salem", "Maria Stuart"), coraz odważniej zagląda do polskiej literatury. Tym razem sięgnął po wspaniałą powieść Bolesława Prusa, rozsławioną przez film Jerzego Kawalerowicza z 1965 roku, z Jerzym Zelnikiem w roli głównej. Jednak "Faraon", pewnie z racji na swoją złożoność i wynikające z niej trudności inscenizacyjne, przez lata omijał teatry. Wystawiono go w Białymstoku prawie 60 lat temu (w spektaklu Ireny Górskiej zagrała m.in. Halina Winiarska, później wieloletnia aktorka Teatru Wybrzeże) i od tego czasu nikt, aż do teraz, nie przygotował "Faraona" na scenie.

Spektakl Teatr Wybrzeże pomimo oczywistych i potężnych skrótów przedstawia jednak powieść Bolesława Prusa bardzo wiernie. Choć "Faraon" Prusa to dzieło monumentalne, niezwykle drobiazgowo nakreślone przez autora i rozgrywane w różnych punktach Egiptu, na scenie wszystko jest jasne, klarowne i wypowiedziane wprost (niekiedy kilkakrotnie powtórzone przez bohaterów), więc widz ani przez moment nie poczuje się więc zagubiony. Zasługa to przede wszystkim adaptacji, przeprowadzonej z wielką dokładnością przez duet reżysersko-dramaturgiczny: Adam Nalepa - Jakub Roszkowski, z której wraz z licznymi postaciami drugoplanowymi zniknął zupełnie m.in. sobowtór Ramzesa, Grek Lykon.

Świetnie się sprawdzają testowane już przy "Marii Stuart" laboratoryjne wręcz warunki, w jakich twórcy osadzają bohaterów spektaklu. Imponuje gigantyczna scenografia Macieja Chojnackiego, pełna na wpół przerdzewiałych (jak potęga Egiptu w ostatnim etapie panowania XX dynastii) blaszanych płyt, stanowiącą obskurną, brudną i mokrą konstrukcję, przypominającą pozbawioną wody (spływającej od czasy do czasu po ścianie) śluzę kanału i ponury bunkier zarazem. To przestrzeń zarówno pałacu faraona, świątynie, gdzie arcykapłani debatują nad polityką państwa, miejsca, w którym Ramzes poznaje Sarę, czy miejsce schadzek następcy faraona z kochanką Kamą. Cały ten pozbawiony rekwizytów (nie licząc jednego mikrofonu) blaszak wypełnia jedynie niewielki, przypominający ołtarz podest, gdzie staje tron faraona.

Uporządkowanie świata "Faraona" wspomaga wprowadzenie 11-osobowego Chóru, ustawionego zarówno w roli narratora, jak i zbiorowego, bezimiennego uczestnika zdarzeń - ludu egipskiego, a niekiedy i kapłanów. To on, za pomocą melorecytacji, wprowadza widzów w historię "pana Górnego i Dolnego Egiptu, władcy Fenicji i dziewięciu narodów", ale też stanowi zbiorowy głos ludu i sumę jego nastrojów.

Inscenizacja, podobnie jak scenografia, jest bardzo statyczna, zwłaszcza w pierwszym akcie prowadzona w sennym rytmie. Jedyne ożywienie stanowią kwestie Chóru oraz kreacje drugoplanowych postaci fenickiego bankiera następcy tronu Dagona (Jacek Labijak) oraz królowej Niktoris (Anna Kociarz). Labijak brawurowo i komicznie zarazem gra chytrego kupca, zaś królowa Niktoris w wykonaniu Kociarz to jedna z ciekawszych ról "Faraona" - choć w spektaklu nakreślona powierzchownie i przez długi czas upozowana na pustą lalkę z bogatego domu (świetna scena fitnessu), z czasem ujawnia swój charakter i zdolności przywódcze, pozostając przy tym cyniczną, ale i szczerze kochającą, oddaną matką Ramzesa.

Nieoczekiwanie czołowi bohaterowie spektaklu - Faraon (Cezary Rybiński), minister wojny Herhor (Robert Ninkiewicz), arcykapłan Mefres (Krzysztof Matuszewski) oraz kapłan-mędrzec Pentuer (Michał Kowalski) - to postaci stonowane, aktorsko ascetyczne, kreślone prostymi środkami, bez przestrzeni dla aktorskich szarż i popisów. Każdy aktorów wywiązuje się dobrze z powierzonej mu roli, choć żadna z nich nie wyczerpuje możliwości, jakie wspomnieni aktorzy wielokrotnie w Teatrze Wybrzeże potwierdzali. Powód takiego działania wydaje się jasny: solista ma być jeden - następca tronu Ramzes.

Kreujący tę postać Jakub Mróz dostał więc zadanie wyjątkowo wymagające: oddać emocje targające młodym, niepokornym, naiwnym, ale niezwykle ambitnym wodzem, zmierzyć się w zainscenizowanych niemal jak słowne pojedynki konfrontacjach z Faraonem-ojcem i arcykapłanami, odegrać wraz z kochankami (Sarą graną poprawnie przez Agatę Bykowską i Kamą - nieznośnie serialową, zmanierowaną i kompletnie przezroczystą w tej roli Katarzyną Kaźmierczak) sceny miłosne i poprowadzić dobitny traktat o władzy, którego jest przecież najważniejszym ogniwem. Mróz z tymi zadaniami radzi sobie ledwie poprawnie, początkowo zupełnie oddając pole dużo bardziej doświadczonym kolegom, z czasem stając się godnym dla nich partnerem (bardzo udana scena przywitania posła asyryjskiego Sargona i rozmowa z Pentuerem na początku drugiego aktu). Rola jest jednak ekstremalnie wymagająca, bo bohater Mroza, niczym everyman z "Kartoteki" Tadeusza Różewicza, obecny jest niemal cały czas na scenie i to właśnie wokół jego postaci skupiono niemal całą adaptację "Faraona". W jednej z ostatnich scen bez trudu odnaleźć też można w postaci Ramzesa nawiązanie do "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego.

Całość naprawdę frapuje. Adam Nalepa stawiając na klarowność przekazu kosztem widowiskowości przedstawienia, bardzo umiejętnie prowadzi pełen napięcia konflikt władzy i religii, umiejętnie odmalowując cały wachlarz zależności, niuansując je i poddając nieustannej weryfikacji. Dzięki temu oglądamy niezwykle precyzyjną, poddaną w detalu i ogóle wiwisekcję relacji władza-religia, nieprzypadkowo zbieżną z sytuacją polityczną naszego kraju. Przemówienie Ramzesa po nieudanej próbie dobrania się do skarbca kapłanów zaczyna się od podmienionych na realia powieści słów Bronisława Komorowskiego po przegranej w ostatnich wyborach prezydenckich. To spektakl-przestroga przed tym, do czego prowadzić może połączenie władzy i religii, traktowane przez Prusa i Nalepę jak rak na zdrowej tkance państwowości.

Jednak (tak, jak u Bolesława Prus), pozbawieni jesteśmy, na szczęście, prostej, biało-czarnej diagnozy, bo epilog powieści i spektaklu w przewrotny sposób podkreśla złożoność mechanizmu władzy, gdzie nie wszystko jest takim, jakim się wydaje. Zaś kulminacyjna scena spektaklu (zaćmienie słońca) zachwyca swoją prostotą i z pewnością pozostanie w pamięci na długo po wyjściu z teatru.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
24 sierpnia 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...