Włosy krojone na miarę

"Hair" - 3. Festiwal Teatrów Muzycznych

Halucynogenne szaleństwo Teatru Capitol z Wrocławia

Musical "Hair" Gerome Ragniego & Jamesa Rado to klasyk trwale wpisany w kulturę, zarówno dzięki pierwowzorowi scenicznemu , lecz przede wszystkim dzięki niezapomnianej wersji filmowej Milosza Formana, dlatego mierzenie się z nim współcześnie wymaga dobrego pomysłu. Wrocławski Teatr Capitol po zeszłorocznym II FTM i niezapomnianej, energetycznej odsłonie "Opery za trzy grosze" w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, tym razem postawił na naśladownictwo pierwowzoru teatralnego. Konrad Imiela chciał zabawić i rozerwać muzycznie, za co widzowie Teatru Muzycznego w Gdyni byli mu niezwykle wdzięczni. 

Filmowa wersja "Hair" odcisnęła piętno na ocenach wersji teatralnych, przede wszystkim ze względu na tło historyczne i społeczne. Rozbudowana fabuła filmu precyzyjnie opisywała zjawisku przełomu, w jakim znaleźli się bohaterowie. Rewolucja seksualna, przymusowy pobór do wojska, wyzwolenie religijne, grzebanie tabu i autorytetów, uprawianie egzystencji wolnej od wszelkich nakazów, swobodny dostęp do narkotyków i używek, afirmacja wolności i buntu to tylko niektóre. Forman pokazał przejmujący obraz przełomu, który do Polski nigdy nie dotarł. Zostaliśmy pozbawieni przez komunę wielkiej rewolucji obyczajowej i kulturalnej, i mimo tego katastroficznego faktu, nie dzieje się nic. Od wielu już lat naród nasz ucieka świadomie przed wszelkimi przekroczeniami, w obawie już tylko przed zburzeniem pozornego spokoju. Homofobia, zakłamanie obyczajowe i religijne to codzienna strawa polskiego obywatela, strawa mniej lub bardziej podgrzana. Pokój, wolność, miłość tak, lecz tylko w schemacie panującej religijności i politycznej poprawności. Ale publiczność teatralna bawić umie się dobrze. I absolutnie nic w tym niewłaściwego. 

Konrad Imiela pokazał bardzo kolorową społeczność hippisowską, zamkniętą w przestrzeni pracowni malarskiej. Starał się różnicować członków komuny ze względu na język, wrażliwość czy słabości, a nawet fizyczne atrybuty. Mamy zatem wyznawcę Hare Kriszna, wypisz wymaluj jak z ulic Delhi, jest czarnoskóra Emose Uhunmwangho (o niskiej barwie głosu, oryginalnej urodzie i przejmującym śpiewie; aż szkoda, że reżyser tak rzadko użyczał jej czasu scenicznego), jest dobrze zbudowana Elżbieta Romanowska, zwinnie przebiegająca między widzami, rozdająca początkowo widzom kawałki jabłka, by potem dzielić "dragami" posłusznych wyznawców halucynacji. Są głośne deklaracje utopijnej z punku widzenia społecznego filozofii, dużo dymu, biegania i bałaganu. 

Widz zostaje nieustannie pobudzany, szokowany, zmuszany do wyławiania wzrokiem aktorów "przelatujących" po całej widowni. Oczywiście pomysł wyjścia poza scenę jest dobry, jak się okazało wyjątkowo dobry, na co wskazywały reakcje widzów, lecz wydawało się, że w niektórych momentach niekontrolowany. Widać było zgranie i ogranie aktorów. 

Czego zabrakło? Trudno ocenić wartość tłumaczeń Agnieszki i Konrada Imielów, ponieważ wiele słów ginęło w niewyraźnej artykulacji. Tak naprawdę nie słychać wybitnego głosu jakiegokolwiek solisty. Adrian Kąca jako Claude Bukowski śpiewa najwięcej, lecz niestety, nie robi wrażenia. Dużo bardziej energetyczny i wokalnie przygotowany wydaje się być Bartosz Picher (wyjątkowo przypominający filmowego Treata Wiliamsa) w roli Georga Bergera. Zabrakło pomysłu na Bukowskiego. Jego dobrze skrojony garnitur to dla mnie nie rozszerzenie, jak chciał reżyser, znaczenia pokoleniowej walki do starć między korporacjami. 

Zatrzymanie: Scena, kiedy nadzy członkowie komuny, giną zabijani po kolei. Przejmujący i ponadczasowy śpiew "Niech zaświeci słońce".

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świetojanska1
28 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia