Woja pomysłu z karnawałem

Farsy i szczudlarze - to propozycja większości miast i teatrów publicznych na letni okres

Ilu linoskoczków przypada na jednego Polaka na wakacjach? Do tej pory statystyki bywały zastraszające, jednak z roku na rok teatrom przybywa ambitnych, oryginalnych pomysłów na letnią rozrywkę

Farsy i szczudlarze - to propozycja większości miast i teatrów publicznych na miesiące letniego odpływu publiczności. Jeśli przegląd, to form łatwych, lekkich, komediowych (co samo w sobie nie jest pozbawione sensu), wybranych bez rozsądnej selekcji nadrzędnego pomysłu i tematu (co już jest gorsze). Celował w tym przez wiele sezonów przegląd "Komedie lata" w warszawskim Teatrze na Woli. Jeśli impreza w plenerze, to parady i akrobacje. Efekt bywa najczęściej żenujący. Widzowie, którzy raz do roku mają wreszcie czas i okazję na kontakt z teatrem albo więcej do niego nie wrócą, albo zapamiętają go jako hybrydę cyrku i telenoweli.

Letnim hitem sopockiej sceny Teatru Wybrzeże miało być "All Inclusive" Marka Modzelewskiego (w reżyserii Eweliny Pietrowiak), komedia o zgubnych skutkach korzystania z podejrzanych ofert urlopowych. Dwie pary turystów (Mirosław Baka i Monika Chomicka-Szymaniak oraz Grzegorz Falkowski i Joanna Kreft-Baka) pełne nadziei ruszają na greckie wybrzeże. W wymarzonym raju znajdują jednak tylko awanturujących się rodaków, brud, hałas i cuchnące alkohole w plastikowych kubkach. Czy nie brzmi to jak świetny pomysł na ściągnięcie z deptaku przyjezdnych? Spektakl o wczasowiczach dla wczasowiczów? Wyjście naprzeciw potrzebom odbiorcy, zabawna i krytyczna analiza problemów rodzących się "tu i teraz"? Gdy jednak pary zaczynają plątać się w wenezuelskich wyznaniach ("zdradziłam cię, żabciu, kocham tylko ciebie, mój ojciec się powiesił, zacznijmy wszystko od nowa..."), a receptami na rozbawienie widza okazuje się np. wyławianie "kupy" z basenu czy limeryki o "spuszczaniu...", zachwyt nad pomysłem przeradza się w chęć ucieczki. Ciężki, jarmarczno-toaletowy humor przedstawienia znalazł ostatnio świetną formę promocji. W okolicach sopockiej sceny, jak na prawdziwy jarmark przystało, pojawił się "stand" - tablica z powiększonymi do naturalnych rozmiarów zdjęciami aktorów. Wycięte w niej otwory na głowę kuszą, by zrobić sobie z artystami zdjęcie jak z misiem, smurfem czy piratem. Łatwiejsze to niż pogoń za autografem, ale aż nazbyt wymownie oddaje kierunek, w jakim idzie teatr.

Ciągle dominuje też przekonanie, że marzeniem każdego Polaka na wakacjach jest zobaczyć szczudlarza, ogniojada lub chociaż linoskoczka. Stąd w każdym większym mieście przechodzień może zakrzyknąć jak kiedyś parobek na widok pewnej legendarnej aktorki dramatycznej: "Kumedianty du wsi przyjechali, bedo koziółki fikać!". Przyzwyczajenie do formuły a la warszawska Sztuka ulicy, krakowski Festiwal Teatrów Ulicznych czy pomorska FETA hamuje często ciekawsze inicjatywy. Niewiele brakowało, a w miejsce rewelacyjnego, poświęconego teatrowi rosyjskiemu i białoruskiemu IV Letniego Festiwalu "Na pomostach. Demo-ludy" w Olsztynie (który na tydzień skupił na sobie uwagę większości krytyków) odbyłoby się jak zwykle kilka nic nieznaczących parad. Pomysł Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej i dyrektora Teatru im. Jaracza pozwolił jednak, by pojawiły się u nas takie gwiazdy jak słynny Teatr.Doc, nowoczesne SounDrama Studio czy represjonowany Swobodnyj Teatr z Mińska.

Pomysł na teatr, który może latem stać się żywym centrum sztuki AA (Ambitnej i Atrakcyjnej), miał także Piotr Duda z warszawskiego Centrum Artystycznego "Montownia". Jeszcze w sezonie otworzył przestrzeń dla teatrów tańca, uruchomił też cykl Scena Angielska (m.in. przetłumaczone wersje "Zabawy" Mrożka i "Ferdydurke" Gombrowicza oraz kilka dramatów angielskich), co w okresie letniego najazdu obcokrajowców na stolicę okazuje się szczególnie cenne. W ramach Alternatywnej Sceny Promocyjnej zorganizował pokazy najciekawszych teatrów offowych z całej Polski (m.in. Teatr Ósmego Dnia z Poznania, Dada von Bzdülöw z Gdańska, Teatr Cinema z Michałowic, Teatr Krypta ze Szczecina.

Z kolei o tym, że sztuka na ulicy nie potrzebuje szczudeł, przekonała warszawskich widzów Krystyna Janda. Jej prywatny Teatr Polonia na kilka tygodni przeniósł się na plac Konstytucji, gdzie codziennie o godz. 17 trzy aktorki (Maria Seweryn, Bogusława Schubert, Małgorzata Zawadzka/Olga Szarzyńska) przyciągały uwagę przechodniów intymnym spektaklem "Lament" według Krzysztofa Bizia.

Walka ciekawego pomysłu z karnawałem, jarmarkiem i telenowelą staje się więc latem szczególnie zacięta. Władze przyznające fundusze na wakacyjne imprezy są jednak na tym froncie rozbrajająco bezbronne i zdezorientowane. Nie damy nic teatrowi prywatnemu na propozycję ambitną (bo prywatny), damy za to publicznemu na komercyjną farsę. Wszystko, co najbardziej wartościowe w polskim życiu artystycznym prawie zawsze rozwija się "pomimo". Może jednak czas zmienić tę świecką tradycję i zacząć oceniać po dokonaniach, nie po publicznym czy prywatnym statusie?

Joanna Derkaczew
Gazeta Wyborcza
30 lipca 2007

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...