Wojciech Kościelniak wyznacza nowe ścieżki w polskim musicalu

3. Festiwal Teatrów Muzycznych

Gdyby nie fakt, że tytuły spektakli wysyłanych na festiwal wybierają dyrektorzy teatrów, pomyślałabym że Gdynia celowo zaprasza do siebie słabsze propozycje, by na ich tle zabłysnąć - pisze Katarzyna Fryc z "Gazety Wyborczej Trójmiasto".

Za nami trzecia edycja Festiwalu Teatrów Muzycznych w Gdyni - autorski pomysł Macieja Korwina, dyrektora Teatru Muzycznego w Gdyni, który przed dwoma laty z okazji jubileuszu 50-lecia swojej sceny zaprosił do siebie teatry z całej Polski. W zeszłym roku impreza przeobraziła się z przeglądu w konkurs, na którym nagradzane były kreacje aktorskie. Podobnie miało być w tym roku, ale ze względu na żałobę i przesunięcie terminu imprezy z jej programu wypadł jeden spektakl, więc z konkursu zrezygnowano. Została tylko nagroda publiczności - w poniedziałek po podliczeniu głosów teatr ogłosił, że ulubieńcami widowni zostali Renata Gosławska, odtwórczyni roli Izabeli Łęckiej w "Lalce" Teatru Muzycznego w Gdyni w reżyserii Wojciecha Kościelniaka oraz jej sceniczny ojciec, Tomasz Łęcki - Andrzej Śledź. 

Festiwalowa publiczność wskazała w ten sposób najlepszy spektakl. Jeśli chodzi o wybór tytułu w pełni zgadzam się z jej werdyktem - inscenizacja "Lalki" była bezdyskusyjnie najciekawszym treściowo i formalnie, najlepiej wykonanym tytułem tego festiwalu. Do grona laureatów dodałabym jednak Rafała Ostrowskiego - znakomitego odtwórcę roli Stanisława Wokulskiego, artystę w zenicie możliwości twórczych, którego postać poprowadzona z wielką delikatnością i umiarem zasługuje na najwyższe oceny.

Spektakl Wojciecha Kościelniaka nie miał sobie równych - ustawił poprzeczkę na takim poziomie, że żaden z zaproszonych do Gdyni teatrów nawet się do niej nie zbliżył. A szkoda, bo festiwal z założenia ma być okazją do porównań. W tym roku nie było na to szansy. Gdyby nie fakt, że tytuły spektakli wysyłanych na festiwal wybierają dyrektorzy teatrów, mogłabym pomyśleć, że Gdynia celowo zaprasza do siebie słabsze propozycje, by na ich tle zabłysnąć.

Na podium - gdyby takowe było - znalazłaby się "Lalka". Potem jeszcze długo nic, wreszcie polskie wersje amerykańskich musicali jak "Oliver!" Teatru Rozrywki z Chorzowa w reżyserii Magdaleny Piekorz czy "High School Musical" Gliwickiego Teatru Rozrywki w reż. Tomasza Dutkiewicza. Oba godne pochwały za sprawność realizacyjną i widowiskowość, a przede wszystkim żywiołowość, zapał i talent młodych wykonawców.

Niestety, nie obyło się bez repertuarowych pomyłek. Teatr Muzyczny w Łodzi, który na pierwszą edycję festiwalu przysłał świetną realizację "Człowieka z La Manchy" z nagrodzoną przez widzów kreacją Zbigniewa Maciasa jako Don Kichote, rok temu obniżył loty pokazując w Gdyni kiepski monodram "Yent", a w tym roku równie słabą opowieść o ostatnich miesiącach życia Judy Garland "Na końcu tęczy" w reżyserii Ireneusza Janiszewskiego - statyczną, wykonaną bez pasji, zainscenizowaną anachronicznie i bez pomysłu.

Ze złej strony pokazał się gość specjalny festiwalu - krakowski Teatr im. J. Słowackiego. W jaki sposób w repertuarze tej szacownej sceny znalazł się tak słaby fabularnie spektakl jak "Tango Piazzolla" w reż. Józefa Opalskiego, z kiepskimi dialogami i banalnymi słowami piosenek, a przede wszystkim dlaczego zagrał w nim Rafał Dziwisz, autor przepięknych, poetyckich tekstów piosenek w "Lalce" - pojęcia nie mam. Jedyne, co dobrego pojawia się na scenie, to nieśmiertelne tanga Astora Piazzolli.

Festiwal Teatrów Muzycznych skończył się w poniedziałek pokazem głośnego "Romea i Julii" warszawskiego Teatru Studio Buffo w reżyserii Janusza Józefowicza z udziałem m.in. Nataszy Urbańskiej i Dariusza Kordka. I kolejna porażka. Inscenizacja Józefowicza, początkowo wystawiana z dużym rozmachem w hali stołecznego Torwaru, a potem okrojona do możliwości sceny teatralnej, schlebia niewybrednym gustom. Patetyczna, chwilami nieznośnie ckliwa muzyka, popisy kaskaderskie, wschodnie sztuki walki, taniec breakdeance i padający na scenę deszcz mają widza oczarować. Ale tylko potęgują wrażenie kiczu. Choć dodać trzeba, że i tak wypadło lepiej niż rok temu, gdy Józefowicz przywiózł do Gdyni koncert piosenki biesiadnej "Wieczór Latynoski", podczas którego częstował widzów napojami rozweselającymi.

Dwie ostatnie edycje gdyńskiego festiwalu przynoszą jedną konstatację - nowe ścieżki w polskim musicalu wyznacza Wojciech Kościelniak - jego talent i inscenizacyjne wizjonerstwo. Przypomnijmy, że także w zeszłym roku "Opera za trzy grosze" wrocławskiego Teatru Capitol w jego reżyserii zebrała nagrody jury, pochwały krytyki i owacje widowni. Póki co, Kościelniak nie ma sobie równych.

Katarzyna Fryc
Gazeta Wyborcza Trójmiasto
28 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia