Wojna się skończyła?

"Ucieczka-Flucht" - reż. Jens-Erwin Siemssen - Teatr Gdynia Główna, Das Letzte Kleinod

„Ucieczka" to sztuka dokumentalna, która nie tylko relacjonuje prawdziwe historie migrantów i przesiedleńców, ale sama podróżuje ich śladem z Polski do Niemiec. Polska premiera zainicjowała tournée na trasie kolejowej: Gdynia – Piła – Poznań – Frankfurt nad Odrą – Berlin – Lüneburg – Hanower – Bremerhaven – Geestenseth, które zakończy się 28 sierpnia. Spektakle grane są na dziesięciu dworcach, na terenie tych dwu państw. „Ucieczka" wykracza jednak poza tradycyjne, teatralne ramy i staje się czymś znacznie więcej, niż tylko teatrem dokumentalnym, gdzie jak w kronice filmowej oglądamy z boku historyczne wydarzenia. Tutaj widownia ma szansę doświadczyć na własnej skórze, w okrojonym oczywiście wymiarze, losu osób przesiedlanych i uciekających przed wojną.

Tekst sztuki powstał na podstawie prawdziwych, osobistych historii Rosjan, Polaków i Niemców, którzy jako dzieci przeżyli wysiedlenie w czasie II wojny światowej.

Spektakl podczas premiery w Gdyni rozgrywał się na bocznicy kolejowej w Orłowie. Okolica nieciekawa. Zresztą okolice dworców - zwłaszcza tych starych, nieodnowionych jeszcze przez Unię Europejską, zazwyczaj mają w sobie coś z melancholii, tymczasowości i napawają lękiem. Widownia w pierwszej części spektaklu jest rozciągnięta, krzesła poustawiane są na wprost czterech wagonów towarowych. Aktorzy wybiegają nagle, nie wiadomo skąd, z lasu? Ubrani... biednie. Dziewczęta mają włosy zaplecione w warkocze. W obsadzie mamy dwóch Polaków (Iwo Bochat i Radosław Smużny) i Niemkę - Katję Tannert, z kolei Magdalena Roźniakowska jest Polką, ale mieszka w Niemczech. Podobnie jak pochodzące z Kazachstanu Margarita Wiesner i Rosji Wlada Vladislava. Wszyscy oni mówią, lub starają się mówić po polsku, co jest godne zanotowania. Ich polszczyzna oczywiście odbiega od ideału, nie jest to język, do jakiego nawykł widz scen trójmiejskich. A jednak tutaj ma to specjalne znaczenie. Polski, niemiecki rosyjski mieszają się, nie rozumiemy wszystkiego co mówią aktorzy - ale to dobrze, teatr to nie jest film HD z pieczołowicie nagranym dubbingiem w wykonaniu popularnych aktorów serialowych. Tak musieli czuć się ci ludzie w czasie wojny - umieszczeni nagle wewnątrz bardzo chaotycznej wieży Babel.

Ważnym elementem scenografii są bębny kablowe, które w rękach aktorów mogą stać się stołem kuchennym, choinką, samochodem, którym przywozi się jeńców wojennych, gruzami, okopami, w końcu wozami, na których uchodźcy uciekali przed frontem. Stają się one symbolem ciężaru, jaki znosić musieli przesiedleńcy, podróżujący w niezwykle ciężkich warunkach, głodni, w śniegu po pas, bez nadziei. Pierwsza część sztuki, kiedy widownia siedzi jeszcze razem, jest jednak tylko wprowadzeniem do właściwej części spektaklu, kiedy przy wejściach do wagonów zostają ustawione schody. Widownia zostaje podzielona na cztery grupy i po kolei jest wpuszczana do wagonów. Odgrywane są tam kameralne scenki. Jeden z bohaterów opowiada o paleniu ciał zamordowanych Żydów. W kolejnym wagonie słyszymy historię dziewczynki, której udało się przeżyć masowe samobójstwo - kobiety wieszały się by uniknąć gorszego losu ze strony radzieckich żołnierzy. Jest i historia dziewczynki, która widziała, jak żołnierze gwałcili jej własną matkę.

Klaustrofobia, ciemność, nędza tych wagonów, a także straszne historie dzieci, które przeżyły wojnę, to coś, czego obowiązkowo powinni doświadczyć wszyscy ci, którzy noszą koszulki z Orłem Białym, a w internecie umieszczają komentarze pełne nienawiści do uchodźców.

W trakcie spektaklu naturalnie nasuwają się skojarzenia ze sztuką „Transfer!" Jana Klaty. Tam również z cienia wielkich historycznych wydarzeń wyłaniają się małe, osobiste historie, a jednostka w końcu dochodzi do głosu, by o swojej historii przez małe „h" opowiedzieć. Historie przesiedleńców zawsze są dramatyczne, pełne cierpienia, bólu i śmierci. Nie jest ważne, czy droga przebiega z zachodu na wschód, czy odwrotnie. Z Rosji, Niemiec, czy Syrii. Kiedy trzeba uciekać, nigdy nie jest dobrze. Trzeba współczuć i pomagać.

Spektakl ma szczęśliwe zakończenie. Wojna się kończy - to znaczy, kończy się Druga Wojna Światowa. Bohaterowie cieszą się, rzucają sobie w ramiona, przytulają z publicznością. Jedna z aktorek podbiega do starszej pani i mówi do niej: Wojna się skończyła! Kobieta odpowiada jej z radością w głosie: Tak, skończyła się! Kiedy obejmują się i całują z niezwykłą czułością w policzki, mam ściśnięte gardło. Zwłaszcza, że słyszałam wcześniej, jak kobieta mówi: Tak, tak było, tak jechaliśmy.

Aktorzy krzyczą: Wojna się skończyła, widownia oddycha z ulgą, cieszy się. A ja mam w głowie tylko jedno pytanie: Jaki koniec wojny!? Wojna się nie skończyła, wojna trwa nadal. We Francji, w Turcji, i jeszcze w wielu innych miejscach, o których nawet nie wiemy, bo nie zdążyła tam dojechać telewizja. Albo z których telewizja wyjechała już dawno temu. Nie możemy już mówić, że żyjemy w czasach pokoju. Wojna ciągle trwa. Fukuyama nie miał racji, historia nie dobiegła końca, a demokracja nie jest najlepszym z systemów. Nie może być, skoro tak wielu ludzi wciąż jej nienawidzi. Demokracja nie jest też gwarantem pokoju ani stabilizacji politycznej. Daliśmy się jej oszukać. Łudziliśmy się, że demokracja da nam z automatu szczęście, spokój i dobrobyt. Że da nam humanitarną, spokojną śmierć po długim, spędzonym w dostatku życiu. Koniec historii wyklucza dobre funkcjonowanie demokracji. O demokrację, pokój i prawa człowieka trzeba walczyć nieustannie - tak jak walczy ten spektakl - a my musimy nieustannie być w pogotowiu, musimy być przygotowani i czujni. Bo ani się obejrzymy, a znowu zostaniemy zamknięci w wagonie towarowym. One wciąż tam stoją i czekają na nas.

Katarzyna Gajewska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
18 lipca 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...