Wolałbym, aby historia się powtórzyła
Ogólnopolski Teatr Wiliam-Es w dniach 9-11 czerwca zagrał 6 spektakli ze swego repertuaru, na które przybyli uczniowie wałbrzyskich szkół. Wstęp dla młodzieży szkolnej był wolny, dzięki dotacji, jaką teatr otrzymał z Urzędu Miasta, przyznanej mu dzięki współpracy z Fundacją Edukacji Europejskiej w Wałbrzychu.Z Robertem Delegiewiczem dyrektorem artystycznym Teatru William-Es rozmawia Mariusz Żytny - Kończycie Państwo sezon serią spektakli finansowanych przez Urząd Miasta. Czy to oznacza “nową erę” w historii waszego teatru? -Nie wiem czy to nowa era. To czy w finansowaniu William-Es się coś zmieniło, będzie można stwierdzić dopiero za jakiś czas. Ten jeden raz nie musi być wcale pierwszym z wielu. Może być po prostu incydentem. Oczywiście miło by było gdyby takie “incydenty” zdarzały się częściej, ale myślę, że na mówienie o nowej erze jest sporo za wcześnie. Wspólnie z Fundacją edukacji Europejskiej, jako partner, staramy się o dotacje w ramach różnych konkursów i programów ogłaszanych przez rozmaite urzędy i organizacje. Po prostu tutaj się udało . - W jaki sposób udało się Wam zdobyć tę dotację? - Te sześć widowisk dla gimnazjalistów , licealistów i studentów mogło być zagrane między innymi właśnie dzięki współpracy z Fundacją Edukacji Europejskiej. Właściwie to ona składała wniosek do Urzędu Miasta. My byliśmy konsultantami projektu, partnerami i ostatecznie wykonawcami. Jednak bez pomocy FEE nie zdołalibyśmy uzyskać tej dotacji. Choćby dla tego, że teatr, tym bardziej prywatny, nie podlega definicji Organizacji Pozarządowej. A takie podmioty mogą składać wnioski o dotacje z projektów miejskich. - Czy wasza dwuletnia obecność w Wałbrzychu pomogła w osiągnięciu tego celu? - Zapewne tak. Łatwiej rozmawia się przecież o osobach, które znamy. Czasami wystarczy, że raz z kimś się widzimy, by mieć wrażenie, że go znamy. Myślę, że nasza działalność na terenie Wałbrzycha miała wpływ na decyzję o przyznaniu nam dotacji, choć kluczowe znaczenie miała tu zapewne treść projektu, która widocznie wpisywała się w ocenie władz miasta w warunki konkursu ogłoszonego przez Prezydenta miasta. - Jak ocenia pan realizację waszego projektu? - Projekt nazwany był Przeglądem Dramaturgii Europejskiej. Udało nam się zagrać raptem dwa tytuły. Na tyle było nas stać. Planowaliśmy zagranie kilkunastu widowisk w tym 5 tytułów. Zatem tu nie do końca udało się zrobić to, co chcieliśmy. Ale sukcesem było dla nas to, że było spore zainteresowanie ze strony szkół, które zapraszaliśmy na widowiska. Na “Romea i Julię” chętnych było tak wielu, że niektóre szkoły odsyłane były z kwitkiem. Po prostu brakowało miejsc. Większość ze szkół deklarowała na piśmie chęć udziału w takim projekcie w przyszłym roku. - Jesteście już rozpoznawalni w mieście jako teatr? - Myślę, że sporo osób o nas wie, że wpisaliśmy się w krajobraz kulturalny miasta. Dowodem na to może być chociażby fakt, że jesteśmy bacznie obserwowani przez inne placówki kulturalne. - To znaczy? - Pierwszego dnia, na pierwszym spektaklu “Romea i Julii” mieliśmy gościa, Panią dyrektor Teatru Dramatycznego. Zauważyłem obecność Pani Marosz przypadkowo, gdy wychodziła już z sali. Na drugi dzień była już w towarzystwie Pana Karmińskiego, administrującego Teatr Lalek. - Byli zaproszonymi gośćmi? - Nie. Choć na widowisko Pani Marosz mogła przyjść jako członek Komisji Kultury. Dziwi mnie jednak, że nie pokazała się za kulisami ani po widowisku ani przed. Zupełnie nie rozumiem obecności Pana Karmińskiego. Oczywiście, jeżeli koniecznie chciał zobaczyć “Jądro ciemności” wśród młodych widzów przybyłych na spektakl “gratisowy”, mógł to zrobić, ale wypadało poinformować o tym chociażby Fundację Edukacji Europejskiej, jeśli nie kogoś z Teatru William-Es. Jednak “Jądro ciemności” graliśmy wielokrotnie na widowiskach w zamku. Jeżeli Pan Karmiński nie zawitał do nas wówczas, to należy sądzić, że na spektaklu 10 czerwca nie pojawił się z miłości do prozy Josepha Conrada. Nie sądzę też, by nagle stał się fanem Teatru William-Es. - Czyżbym wyczuwał nutę złośliwości w Pana słowach? - Nie ukrywam, że moje odejście z Teatru Lalek w Wałbrzychu w ogromnej mierze podyktowane było brakiem porozumienia z Panem Karmińskim. Dlatego może rzeczywiście, trudno powstrzymać mi się od komentarza podszytego szyderstwem. Jednak nawet logika podpowiada, że obecność Pana Karmińskiego na naszym spektaklu musiała mieć jakieś “drugie dno”. No chyba, że zarówno Pani Marosz jak i Pan Karmiński pojawili się tam z sentymentu do wałbrzyskiego Ośrodka Kultury, którego niegdyś byli pracownikami. I może na tej myśli zakończmy ten temat. - No właśnie.Graliście na sali Wałbrzyskiego Ośrodka Kultury. To przypadek? - I tak i nie. Rzeczywiście z pewnych względów, między innymi lokalizacyjno-komunikacyjnych graliśmy właśnie tam. Ale nie ukrywam, że trwają rozmowy z Dyrektorem Jarosławem Buzarewiczem o podjęciu współpracy. To jednak jeszcze nic pewnego. Nie wiemy nawet jeszcze jak do końca wyglądałaby ta współpraca, gdybyśmy podpisali jakiekolwiek umowy. Ale możliwe, że nowy sezon wejdziemy z nowym partnerem. - Alternatywnym dla Książa? - Tu nie chodzi o alternatywę. Raczej o poszerzanie rejonów działania. Współpraca z WOK nie wyklucza współpracy z Książem. To zupełnie inne tematy. Jasnym wydaje się być przecież to, że podjęcie współpracy z jednym podmiotem, nie musi wcale oznaczać zrywania stosunków z drugim. Wcale nie chcemy odchodzić z zamku, nawet jeżeli podejmiemy współpracę z WOK. - Kończycie sezon, co dalej? - Nie wiem czy kończymy. W zeszłym roku myślałem, że kończymy, tymczasem trwał do września, bo w wakacje pracowaliśmy w uzdrowiskach południowo wschodniej Polski, graliśmy spektakle w Radomsku. Właściwie wolałbym, aby w tym wypadku historia się powtórzyła. A co dalej? Czas pokaże. Wolę tak mówić, bo rok temu planowałem 4 premiery na kończący się teraz sezon. Udało się zrobić dwie i to inne niż planowałem. - Dlaczego? - Powodów było kilka. Najważniejszy z nich to siedziba, miejsce do pracy. Sala kinowa w Zamku Książ, gdzie do tej pory próbowaliśmy i graliśmy widowiska, praktycznie pół sezonu była wyłączona z racji remontu. Na przełomie roku rozpoczęliśmy renegocjacje umowy o współpracy z Zamkiem, które niestety trwają do tej pory. W tej chwili grywamy widowiska w zamku, ale rzadko. Na zagranie każdego przedstawienia na terenie Książa musimy mieć osobną umowę, co ogranicza nasze możliwości grania tam. Zupełnie zaś zamyka nam możliwość grania dla publiczności z wolnej sprzedaży. Dlatego też w mijającym sezonie William-Es było w Wałbrzychu mniej, choć graliśmy dla Wałbrzyszan na prywatnej scenie w Szczawnie Zdroju oraz w OSK Podzamcze. - Stosunki z Książem się pogorszyły? - Nie odbierałbym tak tego. Po prostu powstały okoliczności, które komplikują nam współpracę. Za wcześnie jednak mówić o pogorszeniu stosunków. Mam nadzieję, że uda nam się z Zamkiem znaleźć kompromisowe rozwiązanie, które będzie korzystne dla obu stron. - Za parę dni “Noc świętojańska” w Książu. Wystąpicie na tej imprezie? - Tak. O godzinie 20:00 mamy zaprezentować “Recital piosenek i tematów filmowych”. Noc świętojańska jest imprezą, która rozpoczęła naszą współpracę z Zamkiem Książ. Dlatego z chęcią weźmiemy w niej udział. - Jakie melodie usłyszymy? - Muzyka filmowa to ocean. Można by właściwie stworzyć sześć odrębnych recitali zawierających muzykę filmową, i w żadnym z nich nie powtórzyłby się ten sam temat muzyczny. Dlatego tworząc nasz recital mieliśmy Nie lada problem, by wybrać to, co chcemy zaprezentować. Postanowiliśmy zatem, że damy trochę tego, trochę tego , czyli nieco muzyki polskiego kina, nieco Hollywood, trochę muzyki serialowej. Będzie zatem “Skrzypek na dachu” i “Czterdziestolatek”, będzie “Ojciec chrzestny” i “Noce i dnie”. Dla zakochanych “Love story” a dla miłośników Webera “Upiór w operze”. - “Życie jest nowelą” też ? - Z tym hitem publiczność w całym kraju raczej się już osłuchała… Zatem odpuścimy sobie ten przebój.