Wolna wola

Pod wiatr

Czy można kogoś zmusić żeby poszedł na spektakl? Wydawałoby się, że nie, zwłaszcza na wyprawę do teatru nikogo się nie przymusi.

Wydawałoby się. Do teatru chadzają rzecz jasna teatromani ( tacy muszą tam chodzić, choć często najbardziej narzekają) i ci kochający po prostu teatr, widzowie którzy uważają (i słusznie), że to najlepszy sposób spędzenia wolnego wieczoru, ciekawi głośnego nazwiska reżyserki bądź reżysera, jakiejś wyjątkowej roli (choć to dziś już rzadkość), spotkania z ulubioną aktorka, aktorem, tekstem sztuki, ze snobizmu, przekory czy co tam jeszcze. Są oczywiście też widzownie przypadkowi, a dawniej bywało, że i z łapanki w szkołach czy zakładach pracy. Jeszcze inni kupują bilet albo wejściówkę, bo działa na nich nieodmiennie atmosfera foyer, tłumiące kroki miękkie dywany, ciasteczko w bufecie albo wielki żyrandol nad widownią, zakamarki loży, ich wyobrażenia o sekretach teatru których raczej nigdy nie doświadczą, bo i jak?

Wielu ustawia się w kolejkach pod kasami, bo usłyszało bądź przeczytało o skandalu, który zionie ze sceny na taki czy inny temat i chcą się przekonać jak to jest. Wyliczać powody umoszczenia się w teatralnym fotelu przed spektaklem wyliczać można by długo, a pewnie i tak każdemu widzowi z osobna chodzi o co innego.

Dziś nie ma najmniejszych problemów z frekwencją i to jest piękne, ale dawniej to był prawdziwy kłopot. Słynne biura organizacji widowni we wszystkich rodzimych teatrach stawały na głowach żeby spektakl wieczorem poszedł. Z porankami były nieco łatwiej, bo lektury to poważna i pożądana pozycja repertuarowa, zatem stadnie zagarniano na nie dziatwę za szkół do oglądania i oklaskiwania.

W połowie lat 80-tych XX wieku pracowałem przez kilka miesięcy w jednym z teatrów jako pan od nie wiadomo czego. Przemiły dyrektor owego teatru podziękował mi rychło za współpracę i słusznie. Ale zanim to się stało, pewnego popołudnia, kiedy spacerowałem korytarzami teatru oglądając zawieszone na ścianach zdjęcia ze spektakli, pobiegła do mnie pani z biura organizacji widowni – „Na widownię, proszę!- powiedziała. Poszedłem grzecznie za nią. Na scenie kameralnej teatru siedziały już dwie panie sprzątaczki, kierownik literacki, pani z biura, ja, dyrektor i chyba jeszcze ktoś. Tylu widzów było potrzeba żeby zagrać spektakl. Aktorzy zagrali tego wieczora wspaniale, jakby na widowni siedziały tłumy koneserów. Oklaskiwaliśmy naszych aktorów długo i z całych sił. Zadziwiające to było doświadczenie.

Wyszedłem po przedstawieniu z mętlikiem w głowie; mieszanką dumy i przerażenia. Ale cóż ja wtedy wiedziałem o teatrze?

Ingmar Villqist
Dziennik Teatralny
1 września 2018

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia