Wolność jest imieniem człowieka*

"1,8M" - reż. Iwan Wyrypajew - Nowy Teatr Warszawa - prapremiera 28.12.2021.

Jeden koma osiem. Ten pozornie beznamiętny, jak wszystkie cyfry świata, tytuł kryje w sobie normę powierzchni, przeznaczoną na jedną osadzoną w białoruskich więzieniach. Niecałe dwa metry kwadratowe muszą wystarczyć za cały świat przez miesiące, lata, nierzadko długie. Setki, tysiące dni klaustrofobicznej tortury. Niecałe dwieście kilometrów od Warszawy leży kraj, gdzie liczba więźniów politycznych sięga tysiąca. Republika Białoruś jest przecież państwem, którego ustrój trudno określić innym słowem niż dyktatura.

Wszyscy pamiętamy lato 2020 roku, kiedy społeczeństwo postanowiło powiedzieć nie wyborczym oszustwom, politycznemu zamordyzmowi, ogłupiającej, bezczelnie pielęgnującej fikcję narodowej jedności państwowej ideologii, usiłującej wmówić Białorusinom, że są wolni, będąc niewolnymi. A przecież, jak mówi Uładzimir Mackiewicz, filozof i opozycjonista - „każda ideologia rości sobie prawo do całościowego objaśniania świata. I dlatego każda ideologia jest złem". W te upalne sierpniowe dni zrozumiały to dobitnie miliony obywateli, gdy okradziono ich z najświętszego prawa demokracji, głosu oddanego w zgodzie z własnym sumieniem. Zbrukano ich wolną wolę masowymi, bezpardonowymi fałszerstwami, którymi totalitarna władza przedłużyła swoje rządy. Totalitaryzm, jak jednoznacznie rzecz definiował Václav Havel, „zaklęty jest w samych wnętrznościach naszej nowoczesnej cywilizacji. Ma tysiące różnych wariantów i gdzieniegdzie jest tak skomplikowanie pośredni i zakamuflowany, że go wcale totalitaryzmem nie nazywamy. Jego źródłem jest bezosobowa, anonimowa, uniformizująca, nowoczesna władza, która społeczeństwo zamienia w stado."

Białorusini doskonale to rozumieją. W przekazach mass mediów widzieliśmy setki tysięcy świadomych jednostek protestujących w Mińsku, Grodnie, Witebsku, Homlu i innych miastach sąsiedniego kraju. Podziwialiśmy ich determinację, wytrwałość, cieszyliśmy się z nimi, że tak wspaniale odnajdują współczesny sens nieśmiertelnej triady wolnego człowieka: liberté, égalité, fraternité. Widzieliśmy nieprzebrane tłumy, uczestniczące w tej tyleż wyśnionej, co niespełnionej rewolucji, nie widząc jednakże wyraźnie jej bohaterów, zwyczajnych, prostych ludzi, którzy postanowili powiedzieć non possumus.

Iwan Wyrypajew postanowił ich nam przedstawić, doskonale rozumiejąc, że w tak trudnych czasach nie sposób uciec od oczywistych kontekstów, że teatr musi się wtrącić, dać, poprzez ich własne teksty, głos cichym bohaterom, których nie dostrzegamy w tłumnych, jakże skrótowych przekazach mediów, dać świadectwo rudymentarnej ludzkiej odwadze i uczciwości. Taki to bowiem czas, iż nie chodzi tylko o to, aby teatr interpretował świat, idzie o to, aby go zmienić, a przynajmniej udowodnić, że można móc.

Oszczędna, wręcz ascetyczna inscenizacja Wyrypajewa wydobywa z cienia historii kilka prostych opowieści zwykłych ludzi, którzy w krótkich, kilku, kilkunastominutowych sekwencjach, językiem spajającym brutalne fakty z pełnym spektrum emocji, dzielą się z widzem najważniejszym czasem ich życia. Spektakl obywa się praktycznie bez scenografii, reżyser wyprowadza postaci z głębokiego cienia kieszeni scenicznej w ostre punktowe światło, poprzez pofragmentowaną kurtynę, na której wyświetlane jest video z masowych protestów. Gniewny, lecz anonimowy tłum na naszych oczach przybiera postać jednej/jednego z tysięcy zatrzymanych, prześladowanych, represjonowanych przez państwową machinę siłowo-sądową.

Relacje są oparte na listach więźniów do bliskich, protokołach przesłuchań i rozpraw, przedstawione z pasją i misją przez białoruskich aktorów, doskonale rozumiejących, iż są ambasadorami kraju, który choć teraz jęczy pod dyktatorskim butem, będzie niegdyś wolny, właśnie dzięki ludziom, których słowa przekazują światu. Całemu zespołowi aktorskiemu: Walentinie Sizonenko, Pawłowi Haradnitskiemu, Palinie Dabravolskiej, Igorowi Shugaleevowi, Palinie Chabatarowej, Darii Połuninie należą się długie oklaski na stojąco.

Niezwykle trafionym pomysłem na przełamanie bariery językowej jest zastąpienie wyświetlanych napisów odczytywaniem po polsku kwestii, wygłaszanych uprzednio po białorusku lub rosyjsku, co pozwala dobitniej wybrzmieć treściom, nie rozpraszając widza ciągłym przenoszeniem wzroku, usiłującego godzić obserwację aktorskiej ekspresji z czytaniem translacji. To oczywista solidarność słowiańskiej mowy, dzięki niej słyszymy wypowiedzi dwa razy, w pokrewnych przecież językach, więc dla wielu z widzów nie stanowi problemu zrozumienie istoty przekazu już w oryginale. Perfekcyjne tłumaczenie Agnieszki Sowińskiej i Joanny Bernatowicz przekazują Bartosz Bielenia i Ewelina Pankowska, umieszczeni dyskretnie z boku sceny.

Opowieści uwięzionych są przejmującym świadectwem bezduszności, bezprawia i bestialstwa białoruskiej machiny terroru państwowego. Jest wśród nich historia matki niepełnosprawnego syna, którego prokuratura zmusiła do przyznania się do czynu niepopełnionego. Słyszymy opowieść dziewczyny, pokojowo protestującej z plakatem w dłoniach, która straciła trwale słuch po wybuchu granatu hukowego, a z jej ciała wyjęto gumowe kule. Jest też historia uwięzionego człowieka, któremu z premedytacją nie udzielono pomocy lekarskiej w czasie ataku serca, powodując śmierć, potwierdzoną sfałszowanym aktem zgonu. Jakże sądy sąsiedniego nam państwa są doskonale bezwzględne, ferując surowe wyroki zsyłki do kolonii karnych, czyli współczesnych łagrów.

Tyleż groteskowe, co przerażające są przy tym preteksty, pod jakimi osądza się protestujących. Wystarczy zapomnieć o biało-czerwono-białym (kolory nieuznawanej przez reżim historycznej flagi białoruskiej, w latach 1991-1995 oficjalnej flagi państwowej) kartonie po telewizorze na balkonie, a ktoś usłużny doniesie gdzie trzeba. Przypomina to passus z czasów sowieckich czystek w 1937 roku, kiedy wysłano na Kołymę człowieka za to, iż powiesił w latrynie fragment gazety z portretem Stalina. Dziś wystarczającym do skazania dla jakże zawisłego od władzy sądu jest choćby fakt, iż ktoś wynajął prawnika, co w totalitarnej logice jest dowodem przygotowywania się do udziału w protestach!

Jednak tym, co w opowieściach białoruskich więźniów politycznych najbardziej przykuwa uwagę, dając przy tym potężny zastrzyk nadziei, to wszechobecna tam solidarność osadzonych, walka o godność, powodująca, iż uwięzieni stają się silniejszymi, zdeterminowanymi ludźmi, świadomymi swojej wartości. Jeden z więźniów czerpie siłę z parafrazy słynnego szekspirowskiego cytatu z Makbeta, mówiąc z niezachwianą wiarą o dniu, co przychodzi po najdłuższej nocy. Nie wiem, czy miał okazję czytać „Siłę bezsilnych" Vaclava Havla, ale do głębi rozumie jej kluczowe frazy. Wie zatem, iż „faktyczna porażka nie musi jeszcze oznaczać moralnej klęski, że zwycięstwo moralne może po czasie przerodzić się w realny sukces, ale moralna klęska – nigdy". Wie też na pewno, że „również on - choćby nic absolutnie nie znaczył i był całkiem bezsilny - może zmienić świat". Kiedy patrzyłem na białoruskiego aktora i jego bezgraniczną wiarę w lepsze jutro, choćby za dwadzieścia czy więcej lat, przyszedł mi na myśl jeden z najwspanialszych filmów o budzeniu się ludzkiej godności, o tym, że wszystkich złamać nie sposób – „Przesłuchanie" Ryszarda Bugajskiego.

Projekt Iwana Wyrypajewa jest lakoniczny w formie, lecz przebogaty w treści, będąc jednocześnie swoistą eschatologią prostego człowieka, igraszki historii i losu, hołdem złożonym bohaterom naszych czasów i świadectwem bezprzykładnego bezprawia. Jest też, podanym w prostej, czystej narracji, manifestem człowieczeństwa w godzinie próby. Jednak, co dla nas, tu i teraz nad Wisłą, najważniejsze – jest przede wszystkim klarowną przestrogą, kondensatem oczywistych konkluzji. Spektakl pokazuje bowiem, jak trudno jest odzyskać wolność, jak trzeba o nią dbać, jak nie potrafimy jej cenić, kiedy zdaje się nam oczywista. Ukazuje jak na dłoni patologie zdeformowanego, zależnego od władzy wykonawczej wymiaru sprawiedliwości w kraju dyktatury, która jest, czego nieodmiennie uczy historia, nieuchronną konsekwencją umacniającego się autorytaryzmu. To zatrważające memento, niedalekie przecież. Nie tylko geograficznie.

Klamrą spinającą spektakl jest zbiorowe wykonanie dwóch pieśni. Pierwszej o matce, drugiej o nadchodzącej wiośnie. Dwa teksty, dwa jakże kluczowe słowa. Słyszymy wreszcie słynny krzyk, który wybrzmiał po raz pierwszy, przez długą minutę, dzięki Janie Shostak pod mińską ambasadą. Wtedy padły znamienne słowa: „My już nie możemy milczeć, wszystko, co nam pozostaje, to minuta krzyku". Bartosz Bielenia, aktor społecznie i polityczne zaangażowany, wykonał ów krzyk ponownie, odbierając Europejską Nagrodę Publiczności za „Boże Ciało". Finałowy krzyk w Nowym Teatrze jest z początku potężny, chóralny, potem słyszymy go solo, gdy cichnie. Trudno o lepszą metaforę sensu solidarności. Krzycząc, nie zapominajmy jednak o słowach, w końcu, jak mówi cytowany już Uładzimir Mackiewicz „Tekstów nie wtrącisz za kraty."...

Zespołowi Nowego Teatru trzeba za ten spektakl dobitnie wyrazić wdzięczność, zatem: Дзякуй, Спасибо, Dziękuję.
__
* Myśl ks. Józefa Tischnera

Tomasz Mlącki
Dziennik Teatralny Warszawa
8 stycznia 2022
Portrety
Iwan Wyrypajew

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia