Wolność o sobie samej
"Marat/Sade" reż. Marcin Liber, Wrocławski Teatr WspółczesnySztuka Marcina Libera jest oparta na dramacie Petera Weissa. "Marat/Sade" to sztuka autotematyczna w sensie koncepcyjnym: opowiada o spektaklu wystawianym przez Markize'a de Sade w przytułku w Charenton (w którym to został on przymusowo umieszczony), granym przez współpacjentów.
Jest to niewątpliwie spektakl o wolności – tak w wątkach głównych, jak i wątkach-okolicach. Oczywiście rozumianej różnie: na tle rewolucji francuskiej (choć reżyser podkreśla uniwersalność historii) dialoguje Sade z Maratem – których to temat wolności zajmuje bardzo. Ponadto, sztuka ta ma wiele przestrzeni i luk międzytreściowych, które jakby same zapełniają się ekspresją (wolnościowy wyrzut): Marcin Liber korzysta z dramatu Weissa, w którym Weiss tworzy dramat o Sade, który wystawia swoją sztukę. I Liber mówi, że miał podczas pracy nad spektaklem duże pole do wolności, ponieważ nie musiał aż tak ciążąco traktować swych decyzji. Ten wielokrotny rodzaj cytowania sprawiał, że nie czuł tak wielkiej odpowiedzialności, co samo w sobie, w przypadku tej sztuki wydało mi się bardzo ciekawe.
Kwestia wolności jest o tyle skomplikowana, że jest sprzężona bardzo ściśle z emocjami, a emocje są jak żywioł: mogą dawać życie i je niszczyć. A ponadto: wolność jednocześnie jest związana z tym, co poza nami i w co jesteśmy wtłoczeni żyjąc w społeczeństwie, korzeni sięgając do każdego człowieka z osobna. Wolność splata: wbita głęboko w nasze wnętrza jak hak, jak kabel, którym płynie prąd. Sztuka "Marat/Sade" natomiast opowiada o dążeniach polityczno-społecznych do wolności, a sam reżyser, pozwala sobie na wiele i wykorzystuje fakt, że "przecież to nie koniecznie są jego słowa", a aktorzy grają pacjentów psychiatrycznych udających aktorów – co jest również wielkim polem do takich "przestrzeni pomiędzy", przestrzeni wolności i braku ponoszenia odpowiedzialności.
Nie jest moim celem w zwracaniu uwagi na ten fakt wytykanie czegokolwiek twórcom, ja raczej wytykam sztuce i okolicznościom (zwalniam się z odpowiedzialności!). A tak na poważnie: uważam to zapętlenie za ciekawe pod kątem interpretacyjnym: wolność mówi o sobie sama. To czyni komfortowe warunki, dla odbiorcy, który może dowiedzieć się prosto ze źródła – od samej Wolności, o tym, czym ona jest. Pytanie tylko: czy Wolności można ufać?
Nie jestem zwolenniczką teatru, który stara się naśladować rzeczywistość w sposób wierny i ją odwzorowywać, ponieważ jego przegrana w tym polu jest nieunikniona, a film zawsze będzie w tym lepszy. Moim zdaniem siła teatru tkwi zupełnie gdzieś indziej. Spektakl "Marat/Sade" w reżyserii Marcina Libera to idealny przykład dzieła absolutnie uzasadniającego swoją sceniczną formę.
Rzeczywistość jest przytaczana, sugerowana, cytowana; spektakl to rzeźba rzeczywistości. Fragmenty z niej są brane i esencjonalizowane – wynoszone na piedestał chwili, tak jakby gest był obrazem czy rzeźbą, a chwila ich obramowaniem, czy też postumentem. Gesty stają się w ten sposób bardzo intensywne – a cytaty codzienności przeobrażają się w obiekty sztuki, które to na powrót potrafią codzienność intensyfikować. I tym właśnie jest dla mnie siła teatru: możliwość dotknięcia "ekstraktu z życia", który po skosztowaniu przypomina się nam, gdy po prostu żyjemy dalej.
Może nawet nie tyle przypomina świadomie jako obraz/wspomnienie, co podskórnie – ten smak wnika w żyły i przyprawia nasze dotykanie świata nowym czuciem.
To samo tyczy się traktowania scenografii i konwencyjności sytuacyjnej, które uważam, że były tutaj nierozerwalne i działały razem – one również operują sugestią. Konwencja była płynna i śliska – opowiada o sytuacji w przytułku Charenton, ale jednak w formie dotykającej w sposób bardzo swobodny innych sytuacji, zapożyczając inne chwile i sytuacje. Stanowiło to element akcji, ruchu, żywotności i wolności. Scenografia kreowana na żywo, pulsujące konteksty (co dzieje się przecież zawsze w każdej chwili, ale nasze zmysły nie podtrzymują tak wysokiej wrażliwości, by to nieustannie zauważać) budują się na naszych oczach, zmieniają się, poruszają – rządzi nimi niby to umowność (ale dopracowana estetycznie).
Wolność w ramach teatru i sceny.
Forma wymykała się ze scenicznego obramowania, rozpierała ją energia "chorych" z Charenton. Sztuka przejęła teatr; widz lekko zmylony i wybity z oczekiwań, podekscytowany, wtłoczony w żywą tkankę, zaczął żyć razem z nią oddychać. Z nią oddychać, a czasami oddech wstrzymywać i z nią się śmiać, bo wolność ma poczucie humoru. Z wielką przyjemnością oglądałam tę sztukę – nienabzdyczoną, bez kija gdziekolwiek, tryskającą różnymi "tu i teraz' (mimo akcji rozgrywanej w przeszłości).