Woreczek strachu

Wokół dwóch premierowych słuchowisk Tomasza Mana - Katarantka" i "Exodus"

Postanowiłem napisać ten tekst bardzo intuicyjnie. „Exodus" miał swoją premierę w połowie czerwca na antenie II Programu Polskiego Radia. Słuchowisko pochodzi z konkursu na scenariusz oryginalny ogłoszonego przez Dwójkę i ZAIKS. W tym samym dniu, na antenie Trójki, mogliśmy posłuchać „Katarantki", którą Man napisał już w 1997 roku. Przekaz tego tekstu okazał się na tyle silny i aktualny, że Man usłyszał go ponownie i postanowił zrealizować dla radia. Oba słuchowiska nie tylko zwieńczyły sezon teatralny w eterze, ale i podniosły moją zepsutą wyobraźnię na duchu. Piekło dźwięków wróciło do radia razem z Bonem Scottem w rytmie „Highway to hell".

Długo nie było Mana w radiu. Ponad rok. Wreszcie wrócił i to w zdwojonej mocy. Jednym słuchowiskiem wrócił do swoich korzeni. Bardzo korzenna i gramofonowa była „Katarantka". Teresa Budzisz-Krzyżanowska została w tym słuchowisku poszatkowana przez winylowe szmery. Pyta: „gdzie ja jestem"? Szmer jest jej niebytem, otchłanią. Droga po kartofle do piwnicy staje się jej exodusem. Po słuchowisku włączyłem stary adapter, nastawiłem igłę poza rowki i słuchałem przeskakującego szmeru. Spektakl Mana otwiera i kończy gramofonowy trzask. A więc tyle z każdej historii zostaje? Może szmer jest właśnie tym, bez czego żadna radiowa opowieść nie byłaby sobą? David Zane Mairovitz w słuchowisku „Płyty na 78 obrotów" przypomniał starą jak świat przypowieść o nadnaturalnych właściwościach dźwięku: Kongo Belgijskie, lata 20. Na zasadzie wymiany handlowej ćwierć tony kłów słoniowych ma zostać wymieniona na gramofon. Głęboka wiara tubylców w to, że w środku gramofonu znajduje się człowiek, dyktuje szamanowi drastyczne działanie: przebicie włócznią płyty z muzyką Rudy'ego Valee. Wódz plemienia, zaznajomiony z metafizyką dźwiękowej natury rzeczy, przerywa mu i każe odstąpić bowiem: „płyta gramofonowa jest przedmiotem świętym". Zniszczenie płyty spowoduje, że „znajdujący się w środku pieśniarz umrze, a jego dusza będzie się tułać po wieczne czasy". Tak jest w „Katarantce". Życie bohaterki toczy się w cyklu wiecznego powrotu jak życie każdej z płyt. Raz zarysowany szelak nie odtworzy nigdy słów, zdarzeń a igła będzie błądzić po rowku, machinalnie powtarzając wryte w pamięć wspomnienia. Gdy uwolniłem się z przestrzeni analogowych, myślałem, że teraz zrozumiem więcej, a cyfrowa doskonałość poszerzy mój odbiór o nowe miejsca i nowych ludzi. Czasami jednak wraca do mnie tęsknota za tułającymi się duszami ze świata taśm i winyli. Na pamięć znam odsłuchiwane z taśm fragmenty słuchowiska, gdzie szmer zakłócał normalny odbiór. Pamiętam przytłumione słowa, zamazane dźwięki. W zeszłym roku podobnie zadziałał „Pasażer Luter" Darka Błaszczyka. To pozorowanie analogowości w połączeniu z systemem Dolby Pro Logic 2 uświadamia potrzebę pauzy, trzasków i zakłóceń, jako czegoś nieodłącznie radiowego. Każda historia, która wybrzmi z eteru, powinna mieć pieczęć iście radiową. Są granice w emocjonalności radia, które uwypuklić może tylko szmer, urwana w połowie słowa Budzisz-Krzyżanowska czy mistrz Malanowicz (marzę, by w radiu bywał częściej).

„Exodus" to przejazd Pendolino. Energia. Droga na emigrację. Witalizm w systemie Dolby Pro Logic 2. Świeżość aktorska (z wszystkim aktorami Man pracował w radiu po raz pierwszy). Opowieść o emigracji zarobkowej zawartej w dziewięciu monologach boli mnie w sposób szczególny, gdyż opowiada o losie mojego pokolenia: Pokolenia-na-walizach, pokolenia-mamo-pożycz, pokolenia-zmywak, pokolenia-wszyscy-mamy-mgr. Man dobrze czuje się w monologu wewnętrznym. W tej formule wybrzmiały m.in. pamiętne: „111", „Cięcie", „Historia pewnej miłości". Każdy monolog nosi w sobie znak wodny, którym najczęściej jest wyśpiewywany fragment kwestii. Kolejna domena radiowości to właśnie śpiew, który rozszczepia tekst, wkłada w niego szerszy kontekst emocjonalny i konwencjonalny. Wielką robotę po raz kolejny wykonał Marek Otwinowski. Wspólnie z reżyserem opracowali szokową partyturę. Po raz kolejny też powierzyli Andrzejowi Brzosce ujarzmienie tego dźwiękowiska w karby systemu wielokanałowego.

Miało być intuicyjnie. Pamiętam. W pierwszej opowieści, w której poznajemy bohaterkę, słyszymy aborygeńskie didgeridoo. W tle bohaterka mówi o „woreczku strachu, który przynosiła z Australii". Oczywiście chodzi o „woreczek z trawą". Między nóżkami bohaterka przywozi z Australii woreczek strachu - tak słyszałem pierwotnie. „Bum szakalaka" w tle. Panicznie uwielbiam pomyłki: fleksyjne, fonetyczne. W pomyłce kryć się może nie tylko Dreud, ale i dno dramatu. Punktem kulminacyjnym, ścianą do której dochodzą bohaterowie jest strach. Woreczek strachu nosi w sobie każdy bohater u Mana: nauczycielka ze Szwajcarii, która kocha się z uczniem przy wtórze łomoczących drzwi (bardzo mocny, przeszywający audialnie moment opowieści), córeczka od „nowego mercedesa", dziewczyna prowadząca biznes z „kaskami" w Szwecji, holenderski pedant od „rozgniatania karaluchów", sprzątająca w Niemczech kobieta od „zapierdalania". Wszyscy w swoich odmiennych pozach: melancholijnych, klaustrofobicznych, panicznych, zdecydowanych są podobnie zagubieni. Słuchowisko oplata atmosfera odprawy na lotnisku. Słuchacz wylatuje. Czy wraca? Ja nie wracam ciągle. Bo boli. W jednym z ostatnich dźwięków słuchowiska pracujący odkurzacz przechodzi w odgłos odlatującego samolotu. Jest w tym połączeniu cały dramat młodości: zamkniętej między marzeniem o lataniu a stagnacją.

Dobór aktorskich głosów wymaga osobnej analizy. Są tu bardziej lub mniej znane radiowe głosy: Katarzyna Herman, Magdalena Popławska, ale i nowe radio-osobistości: Agata Góral, Justyna Wasilewska, Anna Sroka Hryń, Piotr Polak, Lena Frankiewicz, Marcin Januszkiewicz, Natalia Rybicka. Już kiedyś pisałem, przy okazji premiery „Filipa" Leopolda Tyrmanda w reżyserii Krzysztofa Czeczota zrealizowanego w Łódzkiej Szkole Filmowej, że nowe głosy to okazja do nowych słuchaczy. Stali odbiorcy radia potrafią rozpoznawać aktorów błyskawicznie. Powtarzający się tembr głosu, maniery foniczne mogą skutecznie przytłumić sens spektaklu radiowego. Postawienie na młodość to z kolei ryzyko. W tym ryzyku jest jedna rzecz pewna: nowy świat, nowa jakość. Świeżość, jaka towarzyszy odsłuchowi „Exodusu" wynika właśnie z bogactwa nowości.

Dziewięciu młodych aktorów tworzy chór, z którego wyłania się tytułowy stan psychofizyczny: wyjście. Wyjście w nie-ojczyznę, w nie-bycie, nie-siebie. Samopoczucie tej garstki, która przecież mówi za całe pokolenie, nie podpiera proeuropejskich tonów. Nie ma tu polityki, jest kilka połamanych historii w iście Manowskim stylu. Nie jest to zbiorowy głos z radosnych tabloidów pod tytułem: 10 lat w Unii. Gorycz młodego głosu to gorycz podwójna. Nic nie jest tu pewne. Ostatnim słowem w ustach młodych ludzi jest przecież „stałość". Dryfujemy szukając innego EXODUSU, a natrafiamy na zdradzieckie „all inclusive". Nic nie przypomina dzieciństwa, w którym to pewnie każdy z tych młodych się wciąż przegląda. „Exodus" to odjazd w nieznane. Mimo, że nie jest najdrastyczniejszym ze słuchowisk Mana (pamiętamy zakończenie „Sex machine", „Mojej Abby" czy „Historii pewnej miłości") dotyka i pali. Szyderczy śmiech, którego tu nie brakuje, jest tylko przejawem niezgody na „wyjście", wyrwanie z siebie. Czy istnieje prawdziwy exodus, aby się z tego uwolnić? Exodus „Exodusu". „Moje pokolenie, do was mówię" .

Janusz Łastowiecki
Dziennik Teatralny
5 lipca 2014
Portrety
Tomasz Man

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia