Wskrzeszając potwora

"Zemsta nietoperza" - reż. Krzysztof Cicheński - Teatr Wielki w Poznaniu

Operetka - ta z epoki Straussa i Kálmána - nie ma racji bytu w XXI wieku. Rozrywka, którą mamy na wyciągnięcie ręki, jest o niebo ciekawsza niż walczyki i kiepskie fabuły historii w stylu "Wesołej wdówki". Na operetkę trzeba mieć pomysł, trzeba mieć wizję, jak wskrzesić "starą idiotkę", o której pisał Tuwim. W "Zemście nietoperza" - ostatniej premierze ubiegłego roku w Teatrze Wielkim - tego pomysłu zabrakło. Wyszło fiasko, stary potwór raził żenującym humorem i brakiem finezji. I tylko wykonawców żal.

W 2016 roku w Poznaniu miała premierę jeszcze jedna operetka - "Księżniczka czardasza". I chociaż nie jest to spektakl moich marzeń, to nie można odmówić mu świetnych rozwiązań reżyserskich, które polegały w głównej mierze na dialogu z gatunkiem operetki. Na wyśmianiu, wzięciu tego, co dobre i wypięciu się na to, co złe. Grzegorz Chrapkiewicz w Teatrze Muzycznym zrobił przedstawienie, który mnie przekonuje, natomiast po "Zemście nietoperza" w reżyserii Krzysztofa Cicheńskiego mam w głowie tylko jedno pytanie: po co ten spektakl?

Śmiech z bezsilności

Akcja "Zemsty nietoperza" została przeniesiona na luksusowy, współcześnie wyglądający statek. Scenografia i kostiumy, za które odpowiedzialna jest Anna Kontek, ładnie wpasowały się w tę koncepcję. Trzy akty odpowiadały trzem miejscom na statku: części rekreacyjnej z basenem, sali balowej i więzieniu. I jak to na statku, w gruncie rzeczy niewiele w warstwie wizualnej mogło się w nim zmienić. Jak na tak długi spektakl, to ani scenografia, ani kostiumy nie poruszyły na dłużej mojej uwagi. Chociaż statek, jako symbol rozwarstwienia społecznego, mógłby się w "Zemście nietoperza" obronić, to mam wrażenie, że reżyser był tak zadowolony z tego pomysłu, że na nim poprzestał. Nic więcej nam nie oferuje - równie dobrze akcja mogłaby się dziać na uniwersytecie lub w operze.

Ukłon w stronę współczesnego widza miał polegać nie tylko na zmianie miejsca akcji, ale także na dostosowaniu libretta do naszego języka, do naszej sytuacji społecznej, do naszego poczucia humoru. Czy aby na pewno? Kolejne sceny otwierały przede mną nowe światy kiepskiego żartu, a jeśli wykrzesałam z siebie śmiech, to tylko z bezsilności. Rozumiem, że operetka rządzi się swoimi prawami, również tymi dotyczącymi humoru, ale "Zemsta nietoperza" była parodią operetki z najgorszego kabaretowego snu. Z publiczności usłyszałam nawet słowa: "Co za suchar. Szkoda, że wody nie rozdawali przed wejściem". A przecież lekki spektakl nie musi obrażać inteligencji odbiorców, a rozrywka nie musi boleć.

Ludzie za burtą!

Statek i język to jedno, ale przecież w realizację "Zemsty nietoperza" zaangażowany był duży zespół artystów. I tu mam największy problem, ponieważ od strony muzycznej "Zemsta..." jest świetna! Zarówno soliści, jak i zespoły zaprezentowały bardzo wysoki poziom. Wśród solistów szczególnie wyróżniła się Roma Jakubowska-Handke (Rozalinda), która z klasą, wdziękiem i najbardziej przekonująco zbudowała swoją postać gdzieś na granicy tragedii i komedii. Głosowo także była najlepsza. Wspaniale, z lekkością i finezją zaprezentowała się również Małgorzata Olejniczak-Worobiej (Adela). Doskonale wypadły także zespoły. Tancerze skutecznie odwracali uwagę od kiepskiej fabuły, jednak największym pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie gra orkiestry. Michał Klauza potrafił nadać "Zemście..." bardzo spójne, przemyślane brzmienie. W tej muzyce więcej było humoru i intrygujących zmian nastrojów niż w tym, co działo się na scenie. Ogólnie można powiedzieć, wykonawcy pomylili statek, wypadli gdzieś za burtę łajby śmiechu, ale to świadczy jak najlepiej o ich artystycznym smaku.

Żal jest więc podwójny. Brak pomysłu na nową interpretację to jedno, natomiast udział w tym przedsięwzięciu tak dobrych artystów jest jeszcze gorszy. Szkoda, że poprzedni rok w Teatrze Wielkim skwitować można jedynie pustym śmiechem. Operetkowy potwór został wskrzeszony.

Aleksandra Bliźniuk
kulturapoznan.pl
5 stycznia 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia