Wspominają Jerzego Jarockiego
odszedł jeden z najważniejszych twórców teatralnych- Odszedł ktoś, kto swoimi inscenizacjami, swoją wiedzą, erudycją, wrażliwością na współczesność czynił teatr poszukującym. Wychował na swoich spektaklach całą rzeszę próbujących iść jego tropem reżyserów, nie mówiąc już o aktorach, od których wymagał niezwykle wiele - mówi Jan Englert. Wybitnego reżysera wspominają też Barbara Osterloff, Marek Siudym, Małgorzata Kożuchowska, Jan Klata, Anna Polony, Mikołaj Grabowski, Bogdan Zdrojewski.
Dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie Jan Englert o śmierci reżysera Jerzego Jarockiego: - Nie ucieknie się od stwierdzenia, które bywa banalne, a w tym wypadku jest rzeczywistością. Odszedł jeden z najważniejszych twórców teatralnych ostatnich kilkudziesięciu lat. Ostatni z tego wspaniałego pokolenia tworzącego teatr powojenny w Polsce.
Odszedł ktoś, kto swoimi inscenizacjami, swoją wiedzą, erudycją, wrażliwością na współczesność czynił teatr poszukującym. Wychował na swoich spektaklach całą rzeszę próbujących iść jego tropem reżyserów, nie mówiąc już o aktorach, od których wymagał niezwykle wiele.
W ostatnich latach był związany z Teatrem Narodowym. Przygotowywał nowe przedstawienie, którego już nie zrealizuje. Premiera miała odbyć się w marcu 2013 roku. Był także w trakcie realizacji przeniesienia "Tanga" do Teatru Telewizji.
Umarł w biegu, umarł w trakcie pracy artystycznej. Nie sądzę, żeby komukolwiek było łatwo uzupełnić miejsce po Jerzym Jarockim.
Przewodnicząca jury nagród teatralnych Feliksy Warszawskie, prof. Barbara Osterloff z Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie o zmarłym Jerzym Jarockim, który w środę otrzymał nominację w kategorii najlepsza reżyseria za spektakl "Sprawa" na podstawie "Samuela Zborowskiego" Juliusza Słowackiego w Teatrze Narodowym: - Bardzo trudno mi o tym mówić, bo w garderobie przed wyjściem na scenę, by ogłosić nominacje do Feliksów Warszawskich, dostałam wiadomość od moich studentów i to było kilka telefonów. Trudno mi też o tym mówić, ponieważ Jerzy Jarocki wiąże się z moimi początkami wchodzenia w teatr. Moja pierwsza asystentura w teatrze była przy "Ślubie" Jerzego Jarockiego.
Będziemy żegnać wielkiego artystę, może ostatniego tego formatu reżysera teatru polskiego. W sposób bardzo świadomy i precyzyjny przez długie lata rozmawiał on ze swoją publicznością o tym, jaka jest kondycja człowieka w XX w., rodzaj jego samotności i bezradności wobec hierarchii wartości, która się rozsypała po doświadczeniach wojny i totalitaryzmu.
Jerzy Jarocki był mistrzem diagnozowania duchowego portretu człowieka. Robił to przede wszystkim posługując się literaturą współczesną, co doskonale pamiętamy, bo jego ostatnie premiery to przecież był m.in. Mrożek i jego "Miłość na Krymie" w Teatrze Narodowym; poza Mrożkiem był też Kafka i słynny "Proces" z Janem Nowickim - to było wybitne przedstawienie. Jarocki miał wiele innych wspaniałych przedstawień m.in. różewiczowskich np. "Moja córeczka" zrobiona jeszcze w Krakowie; później miał on ten cudny okres warszawski, gdy Teatr Dramatyczny stał się właściwie jego domem (...). We wdzięcznej pamięci będziemy to wszystko chować.
Trzeba też pamiętać, że Jerzy Jarocki sięgał do klasyki, a jeżeli już sięgał, to też z jakichś ważnych powodów, bo uważał siebie za reżysera pracującego chętnie w repertuarze współczesnym. I jeżeli państwo pójdą teraz i obejrzą "Sprawę" w Teatrze Narodowym to będziecie mieli przykład niezwykłego i mistrzowskiego czytania literatury, po którą dzisiaj mało kto odważa się sięgnąć (...). Tam jest i niebo, i piekło, i raj. To szalenie mocny akcent, że właśnie to ostatnie przedstawienie Jerzego Jarockiego jest przedstawieniem klasyki i to polskiej klasyki.
Aktor Marek Siudym, zasiadający w składzie tegorocznego jury nagród teatralnych Feliksy Warszawskie, o zmarłym Jerzym Jarockim, który w środę otrzymał nominację w kategorii najlepsza reżyseria za spektakl "Sprawa" na podstawie "Samuela Zborowskiego" Juliusza Słowackiego w Teatrze Narodowym: - Był to człowiek, dla którego nic nie było niemożliwego do wykonania, wręcz fizycznie. Jeżeli jakiś fragment spektaklu wymagał niezwykłej sprawności i aktorzy mówili, że tego się nie da zrobić, to po jakimś czasie przychodził i robił, pokazując tym samym, że jednak to się da zrobić. To moje wspomnienie o Jerzym Jarockim jest z opowieści zasłyszanych, bo u Jarockiego nigdy nie grałem, natomiast oglądałem wiele jego spektakli. Śmierć Jerzego Jarockiego to jest po prostu wielka strata dla polskiego teatru, bo można było się od niego uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć.
Aktorka Małgorzata Kożuchowska, która grała w sztukach zmarłego w środę Jerzego Jarockiego, wspomina postać reżysera: - Śmierć profesora Jerzego Jarockiego jest dla mnie wielką stratą. Mam wrażenie, że kończy się ważny etap, nie tylko dla świata polskiej kultury i teatru, ale też dla mnie osobiście. Była to osoba, z którą byłam mocno związana przede wszystkim zawodowo, jednak profesor Jarocki był dla mnie prywatnie ważnym człowiekiem. Mistrz, ktoś, kto przez wiele lat prowadził mnie, był dla mnie wyznacznikiem jakości, odpowiedzialności, kimś, kto nigdy sobie nie odpuszczał, kto bardzo wnikliwie analizował świat. Mimo swojego wieku był osobą zaskakująco młodą, do końca brał bardzo czynny udział w tym, co dzieje się tu i teraz.
Sztuki, które z nim zrobiłam - "Błądzenie" i "Kosmos" Witolda Gąbrowicza oraz "Miłość na Krymie" Sławomira Mrożka - zawsze dotykały bardzo boleśnie prawdy o człowieku i o świecie.
Profesor Jarocki był naszym przewodnikiem, kimś, kto mobilizował, kto nigdy nie pozwalał osiąść na laurach, popaść w rutynę. Bardzo trudno jest o autorytety w poszczególnych dziedzinach i o ludzi, którzy nie pozwalają sobie, w żadnym stopniu na bylejakość. Swoim doświadczeniem, inteligencją, wiedzą i mądrością, nieustającą chęcią rozwijania siebie, ciekawością świata i człowieka, w pełni zasłużył sobie na miano autorytetu.
Reżyser i dramaturg Jan Klata, który jako student asystował Jerzemu Jarockiemu: - Miałem zaszczyt zetknąć się z Jerzym Jarockim jako student w Starym Teatrze. Była to legendarna postać, legendarny reżyser i legendarnie byliśmy przerażeni przed każdą próbą z nim. To był twórca, od którego się nieprawdopodobnie dużo nauczyłem, głównie tego, że żeby wymagać dużo od innych, to najpierw trzeba nieprawdopodobnie dużo wymagać od siebie. Dążenie do osiągnięcia efektu wynikało u niego z ogromnej pracowitości, talentu, desperacji i myślenia, co się jest winnym teatrowi. To było fantastyczne.
Podziwiając jego kolejne prace teatralne zauważyłem jak niezwykle nowoczesne są te prace. To był w pewnym momencie najnowocześniejszy twórca teatru. Nie mogłem wyjść z podziwu. Jednocześnie miałem wrażenie jego życzliwej uwagi wobec tego, co w teatrze nowe. To był jeden z niewielu twórców tego kalibru, którzy nigdy nie deprecjonowali tego, co w teatrze zdarza się nowego. U wybitnych twórców i mistrzów częste jest, że zatrzymują się na pewnym etapie oglądu świata, etapie estetycznym i niczego do siebie już nie dopuszczają. Jerzy Jarocki z całą pewnością taki nie był i za każdym razem miałem świadomość wnikliwego patrzenia na to, co się nowego zdarza, bez deprecjonowania tego. To było niezwykłe i rzadkie.
Jerzy Jarocki miał niezwykły dar wzbijania się poza uświęcone i nienaruszalne kanony estetyczne. W pewnym momencie w sposób naturalny dochodzi się do swojej wizji artystycznej i jest to wizja ostateczna. Bardzo wielu twórców na tym etapie się zatrzymuje. U Jerzego Jarockiego nie było cienia takiej postawy.
W jego spektaklach, które oglądałem, widać było bardzo mocny puls współczesności. Jeśli muzykę Behemotha wykorzystuje się w spektaklu twórcy, który metrykalnie nie ma nic wspólnego z tego typu muzyką i powinien określać ten rodzaj dźwięków czystym hałasem, to mamy do czynienia z osobą, która nie stała się skamieniałym, pomnikowym mistrzem. Nie pokryła się sama, na własne życzenie, mentalną patyną.
Aktorka Starego Teatru Anna Polony: - Banałem jest powiedzenie, że to był wielki reżyser, wspaniały oryginalny twórca, ale trzeba tak powiedzieć, bo to naprawdę był wyjątkowy człowiek teatru.
Ten teatr, który on tworzył jakby szedł razem z czasem. Jurek starał się nawet wyprzedzać trendy, mody a równocześnie pozostawał wierny sobie, wierny swojemu spojrzeniu na twórczość sceniczną. Był znakomitym pedagogiem, wspaniałym nauczycielem aktorstwa.
Pierwszą rolę w tym teatrze (Starym Teatrze - PAP) zagrałam właśnie u niego. Dał mi w kość tak okropnie, że omal nie wpadłam pod samochód myśląc bezustannie o roli, którą miałam u niego. Tak byłam tym przejęta, bo był tak strasznie wymagającym reżyserem. (...)
Był bardzo trudnym w pracy reżyserem, ponieważ był strasznie wymagający. Mało tego, miał taki dość szczególny stosunek do aktorów, troszkę byliśmy w jego rękach jak pionki na szachownicy, ustawiał nas, manipulował nami.
Dawał w zamian swoją sztukę: swoją prawdę teatru, dawał umiejętność myślenia o roli zarówno w szczegółach, jak i w całości, syntezie.
On szaloną wagę przywiązywał do środków aktorskich, starał się, żeby były precyzyjne, czasem wyliczał kroki, które aktor ma postawić na scenie, żeby to wiązało się z tym co się dzieje na scenie.
Żądał od nas perfekcji, ciął nas po naszych ambicjach, po naszej miłości własnej. Miałam z nim kilka konfliktów, ale z kim ja nie mam konfliktów. Doprowadziły one do powstania bardzo dobrych moich ról w znakomitych jego przedstawieniach (...).
Dyrektor Narodowego Starego Teatru Mikołaj Grabowski: - Bez niego teatr polski nie wyglądałby tak, jak wygląda. (...) Realizując prapremiery wielu wybitnych, współczesnych dramatów polskich wysoko ustawił poprzeczkę kolejnym inscenizatorom. W Starym Teatrze powstało wiele przedstawień, które zachwyciły krytyków i widzów. To tutaj wraz z aktorami naszego zespołu stworzył spektakle, które weszły do historii polskiego teatru jak: "Matka", "Szewcy" Witkacego, "Wyszedł z domu", "Moja córeczka" Różewicza, "Tango", "Garbus" Mrożka, "Wiśniowy sad" Czechowa, "Życie jest snem" Calderona de la Barca, "Ślub" Gombrowicza.
Wiadomość o śmierci Jerzego Jarockiego mną wstrząsnęła. Był człowiekiem wymagającym. Wymagającym dla teatru i zespołu artystycznego, a przede wszystkim dla siebie. Pozostanie w naszej pamięci jako człowiek niezwykle pracowity, niezwykle rygorystyczny, jeśli chodzi o kanon sztuki, niezwykle inteligentny. Opowieści mówią o tym, że oferując któremuś z aktorów rzecz trudną do zrealizowania, kiedy tamten mówił: +to się nie da+ Jarocki wchodził na scenę i pokazywał ową +sztuczkę+ aktorowi wyszydzając tym samym jego lenistwo albo brak aktorskich możliwości. Aktorzy się go bali, ale go też kochali.
Jego młodość to czasy awangardy teatralnej i muzycznej, szczególnie w Krakowie. To czasy, w których wiele się działo: Grupa Krakowska, Kantor i Stary Teatr, który do repertuaru wprowadzał nowinki z Zachodu.
Sam był aktorem z zawodu, studia reżyserskie ukończył w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej w Moskwie. Był także z ducha najlepszego, rosyjskiego teatru. Wiele jego przedstawień, choćby "Wiśniowy sad", było niemal hołdem złożonym tamtemu rodzajowi aktorstwa i reżyserii. Jerzy Jarocki +wszedł w nas+ w sposób zdecydowany, chociaż nie chciał być profesorem wydziału reżyserii Szkoły Teatralnej. Nie chciał nas uczyć, nie chciał nam pokazywać, jak się reżyseruje, ale myśmy go podpatrywali, wsłuchując się także w to, co mówią aktorzy o jego próbach, jego sposobie analizy postaci, ale także o uporczywym trwaniu z aktorem i wobec aktora. To go wyróżniało. Był bardzo precyzyjny i wymagający, aktorzy musieli być na jego próbach niezwykle zdyscyplinowani"
Minister kultury Bogdan Zdrojewski: - Odegrał niezastąpioną rolę w polskim teatrze jako wielki interpretator dramaturgii współczesnej. To jego inscenizacje tekstów Witkacego, Witolda Gombrowicza, Sławomira Mrożka i Tadeusza Różewicza uchodzą za najświetniejsze realizacje teatralne tych autorów.
Co ważne, pracując nad tekstami Mrożka, z właściwą sobie inteligencją i starannością, zdobył pełne zaufanie tego bardzo wymagającego pisarza.
Jerzy Jarocki miał niezwykłą potrzebę powracania do swoich ulubionych tekstów. Był pierwszym inscenizatorem +Ślubu+ Gombrowicza, który następnie reżyserował pięciokrotnie w Polsce i za granicą.
Równocześnie interesował się współczesną dramaturgią światową, a w pracy z tekstami klasycznymi również osiągał interesujące efekty, czego najlepszym dowodem jego ostatni ukończony spektakl - "Sprawa" wg. "Samuela Zborowskiego" Juliusza Słowackiego w Teatrze Narodowym.