Wspomnienie godne 300. urodzin

Wystawa Bernarda Bellotta na Zamku Królewskim w Warszawie

Chciałby się rzec: nareszcie! Po tylu latach, ktoś w końcu zdecydował się na zorganizowanie dużej, skrupulatnej wystawy, która przybliżyłaby postać jednego z najwybitniejszych malarzy, jacy związani byli z Polską. Do tego czasu odnieść można było wrażenie, że Polacy postrzegali Bellotta jedynie jako „malarza Warszawy", którego dzieła pomogły przy odbudowie Starego Miasta po II wojnie światowej. Ekspozycja na Zamku Królewskim jest więc niepowtarzalną okazją do poznania bliżej tego zacnego artysty, bo zdecydowanie wiemy o nim za mało. Nasuwa się teraz tylko pytanie: czy wspomina się go we właściwy dla malarza tak dużego formatu sposób?

Zanim jednak na nie odpowiem, wypadałoby po krótce wyjaśnić czytelnikowi, dlaczego Bernardo Bellotto był taki „zacny". Otóż, urodził się on w 1722 roku w Wenecji, gdzie w wieku kilkunastu lat rozpoczął pracę w warsztacie swojego wuja, cenionego w tamtym czasie artysty, Giovanniego Antoniego Canala, zwanego Canalettem, od którego z resztą Bellotto przyjął potem ten sam przydomek. Warsztat ten specjalizował się w malowaniu wedut, czyli pejzaży miejskich. Młody Bellotto szybko dorównał umiejętnościami swojemu nauczycielowi. Wiele podróżując po Półwyspie Apenińskim, wyrobił sobie renomę doskonałego mistrza tego rodzaju malarstwa. W 1747 roku osiadł w Dreźnie, gdzie pracował na dworze elektorów saskich. W wyniku zawirowań historycznych, znalazł się w 1767 roku w Warszawie, stając się nadwornym malarzem Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Kiedy znajdziemy się przed dowolnym dziełem Bellotta, od razu zrozumiemy, dlaczego był on tak ważną postacią dla historii sztuki polskiej. Abstrahując już od faktu, że jego dzieła są po prostu „miłe dla oka", widać w nich coś więcej. Artysta ujawnia się w nich jako bardzo spostrzegawczy obserwator rzeczywistości, świetny kolorysta, który doskonale dobiera kadry i buduje kompozycje swoich prac. Poza tym z ogromną precyzją oddaje on detale malowanych przestrzeni miejskich. Dzięki tym wszystkim cechom otrzymujemy nie tylko świetne malarstwo, ale także dobrą lekcję historii, architektury, a nawet kostiumologii, gdyż Bellotto widoki miast zręcznie uzupełniał scenami z życia ich mieszkańców.

Obrazem niewątpliwie posiadającym wyżej wymienione cechy, a który najbardziej zapadł mi w pamięć jest ten przedstawiający ruiny dawnego kościoła Świętego Krzyża w Dreźnie. Widać na nim skalę zniszczeń, które pozostawiła po sobie wojna siedmioletnia, która to nawiedziła Saksonię podczas pobytu w niej Bellotta, niesamowitą wręcz szczegółowość, ale także życie i zachowanie mieszkańców, którzy po tych tragicznych dla nich wydarzeniach próbują powrócić do normalności.

Skoro już znany jest nam sam Bellotto, przejdźmy do przedmiotowej wystawy. Została ona ułożona chronologicznie. To znaczy, rozpoczynamy zwiedzanie od widoków Wenecji, kończymy je natomiast w Pokoju Canaletta z widokami Warszawy. Po drodze, oprócz malarstwa olejnego możemy zobaczyć szkice, czy grafiki artysty, a także obejrzeć krótki film o jego życiu i twórczości. Zadbano także o takie detale jak strefa, gdzie można chwilę usiąść i odpocząć, jak również bardzo rozbudowaną sekcję atrakcji dla dzieci. Dołożono więc wszelkich starań, aby ekspozycję urozmaicić i umilić spędzony na niej czas, co warte jest pochwały. Ponadto niemal każdy obraz z osobna został opatrzony opisem w darmowej broszurze, którą uczestnicy wystawy, jeśli chcą, mogą ze sobą zabrać.

Pomimo ograniczonej przestrzeni ekspozycji czasowych Zamku Królewskiego, którą kuratorzy mieli do dyspozycji, nie dane jest widzowi tego zbytnio odczuć, gdyż wszystkie dzieła wyeksponowano rozsądnie. Nawet wielkoformatowe malowidła można bez przeszkód podziwiać w pełnej okazałości, zostały one zawieszone w dużych odstępach, często po zaledwie dwa, może trzy płótna na salę, w przypadku gdy takowa jest niewielka.

Nie wszystko jednak udało się kuratorom w pełni. W tym miejscu wypada mi wspomnieć o pewnych przemyśleniach, które mnie naszły podczas wizyty na Zamku. Mianowicie ludzie, często laicy w sztuce, często przychodzący całymi rodzinami zwiedzając takie wystawy, jak ta, chcą przede wszystkim poszerzyć pewne horyzonty, zobaczyć na własne oczy świadectwa historii i jeszcze wyjść z muzeum z jakąś nowo zdobytą, utrwaloną wiedzą. Tymczasem atakowani są przez nadmierną ilość tekstu, w którym zawarta jest ogromna liczba nazwisk, miejscowości, czy wydarzeń. O ile wspomniana przeze mnie wcześniej broszura, uważam, dobrze spełniała swoje zadanie, gdyż można było do niej zajrzeć w każdej chwili i odnosiła się ona do pojedynczych obiektów, tak tekst na ścianie bywał momentami uciążliwy, jednak wypadało się z nim zapoznać, aby pojąć kontekst prezentowanych prac. Rozumiem motywację kuratorów do dzielenia się z widzami jak największą ilością wiedzy, jednak jej zbytnia ilość jedynie powoduje zamieszanie w naszej pamięci. Niech dowodem na to, iż można zorganizować monumentalną wystawę bez zbytniej ilości informacji będzie zakończona niedawno, monograficzna ekspozycja poświęcona Witkacemu w Muzeum Narodowym w Warszawie. Tamtejsi organizatorzy ograniczyli do absolutnego minimum warstwę tekstową, dzięki czemu, paradoksalnie, można było wynieść więcej treści z wystawy.

Poza tym jednym mankamentem zabrakło mi na Zamku Królewskim dzieł Antoniego Canala, szczególnie przy pierwszych kilku salach, gdzie aż prosiło się o zestawienie ze sobą i możliwość porównania prac ucznia i mistrza.

Nie ma jednak sensu na siłę narzekać, wszak jest rzeczą wielką, iż udało się w jednym miejscu zgromadzić tyle prac Bellotta, a tym miejscem jest akurat Zamek Królewski. Odpowiadając więc na pytanie postawione we wstępie: tak – to zdecydowanie upamiętnienie godne wielkiego artysty. Ekspozycja ta jest pięknym zwieńczeniem pięcioletniej pracy kuratorów, którzy dołożyli wielu starań aby ukazać Polakom postać tego wybitnego wedutysty w pełnej krasie.

Jest to wydarzenie, które może się w historii polskiego muzealnictwa więcej nie powtórzyć, tak więc gorąco zachęcam do pójścia i zobaczenia na własne oczy spuścizny artystycznej Bernarda Bellotta, bo warto.

Wiktor Skórski
Dziennik Teatralny Warszawa
31 grudnia 2022

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia