Wszędzie jest dobrze, ale w Polsce najlepiej?
"Ach Ameryka" , Teatr Muzyczny w Poznaniu"Ach Ameryka" - typowo polski musical". Jest to główne hasło, które znajdujemy na plakatach przed poznańskim Teatrem Muzycznym. Zastanówmy się teraz, czy słynne etykiety na żywności "Dobre bo polskie" dotyczą również teatralnego światka. W wielu wypadkach owszem, dlatego pozostaje mieć nadzieję, iż ten musical jest jedynie wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Historia banalna, humor banalny. Tak w czterech słowach przedstawia się musical „Ach, Ameryka". Ukazuje on historię podupadającego teatru, któremu grozi rychła wizyta komornika, mającego zająć budynek. Dyrektor Allan, wraz z całą swoją rozśpiewaną gromadką, gimnastykują się co nie miara, aby uratować teatr. Przyczyna ich mizernej sytuacji jest jak najbardziej aktualna - „wokół szaleje kryzys, a my jedziemy na kredytach" - mówi Allan. Swoją szansę dostrzega w zbliżającym się tournee po Ameryce. Na pierwszy plan szczególnie wysuwa się trójka artystów: Elwira - żona dyrektora, a zarazem największa sceniczna osobistość, Kasia - narcystyczna wschodząca gwiazda i Julian - młody aktor nie mogący ukryć do niej płomiennego uczucia.
Młodzi aktorzy, którzy drżą przed wizytą komornika są w stanie zrobić wszystko co w ich mocy, aby uniknąć upadku teatru. Uwodzą, dają łapówki, wymyślają nowe występy, szukają kontaktów z politykami. Wszystko prowadzi do zaskakującego finału, jednakże to zaskoczenie pozytywne nie jest. To skrajnie przewidywalny happyend, który udowadnia nam, że przy realizacji musicalu na pewno nie kładziono nacisku na fabularną oryginalność. Przecież teatr to teatr, nie ważne czy muzyczny czy nie, drama zawsze jest ważna.
Spora część spektaklu niestety trąci kiczem. Wątek miłosny w zminimalizowanej formie równy poziomem polskiej komedii romantycznej i tym samym potwierdza afiszową "typową polskość" musicalu, którą szczycą się jego twórcy. Humor jest bardzo oczywisty i przewidywalny. W miejscu przewidzianym na salwy śmiechu dało się jedynie usłyszeć pojedyncze osoby z końca sali. Żarty bowiem nie grzeszyły oryginalnością. W główniej mierze opierały się na odniesieniach do światka polskiej polityki i show biznesu. Można usłyszeć jak w dialogach przewija się Doda, Taniec z Gwiazdami, Kaczyński, Tusk. Elwira podjęła próbę definicji swoich wysublimowanych żartów mówiąc „z takim poczuciem humoru mogłabym prowadzić Szymon Majewski Show". Przykro mi, ale chyba tym razem górą są fani Szymona Majewskiego, ponieważ nawet do niego jej jeszcze daleko.
Najmocniejszą stroną spektaklu są musicalowe utwory. Mimo, iż niektórym z nich towarzyszyła muzyka rodem z cyrku, to znajdą się kawałki, które podśpiewywać można przy kąpieli jeszcze długo po wyjściu z widowni, na czele z głównym utworem „Ach, Ameryka". To, co najważniejsze w musicalu spełnia swoją rolę - muzyka trzyma klasę i tutaj się należy pochwała dla Michał Łaszewicza. Żałować niestety można niewykorzystanego potencjału baletu, ponieważ choreografia była ułożona tak, że do jej poprawnego wykonania nie był potrzebny wybitny profesjonalizm, ale regularne uczęszczanie na dyskoteki i jako takie wyczucie rytmu.
Na przykładzie tego musicalu widzimy, że w poznańskim Teatrze Muzycznym głównie się śpiewa, gra aktorska idzie na drugi, a nawet jeszcze dalszy plan. Spektakl nie posiada głębi, a kończy się tylko jedynym przesłaniem „wszędzie jest dobrze, ale w domu najlepiej".
Z drugiej zaś strony trudno oczekiwać czegoś więcej od musicalu. Powinno się go po prostu przyjemnie oglądać i widzowi bez wygórowanych wymagań to wystarczy.