Wszędzie zostawił swój ślad

Jeszcze kilka miesięcy temu Holoubka można było zobaczyć w Czytelniku, SPATiF-ie, u Bliklego. Dziś po wybitnym aktorze zostały tylko wspomnienia przyjaciół. I puste miejsca przy stolikach...
Po schodach w dół, później obok bufetu w lewo. Do niewielkiego stolika, przy którym niemal codziennie w kawiarni Czytelnika przy ul. Wiejskiej przesiadywał Gustaw Holoubek, nie jest trudno trafić. – Nigdy nie było trudno – mówi Janusz Drzewucki, redaktor naczelny wydawnictwa. – Był niezwykle otwartym człowiekiem, przyjmował każdego, ze wszystkimi chętnie rozmawiał. Najczęstszymi gośćmi Holoubka byli Tadeusz Konwicki i Andrzej Łapicki. Nazywaliśmy ich trzema muszkieterami – tak samo jak oni, dwaj aktorzy i reżyser, zdawali się być nierozłączni. Kiedy siedzieli razem, nikt nie śmiał im przeszkadzać. To były ich godziny – wspomina. Gustaw z dala od zgiełku Gdy Konwicki zjadł już obiad i wychodził z Czytelnika, Holoubek przesiadał się kilka metrów dalej, do stolika schowanego za filarem. – Tam spotykał się z Kazimierzem Kutzem, Henrykiem Berezą, Januszem Głowackim. Mieli bardzo mało miejsca, ale nikomu to nie przeszkadzało – dla nich liczyło się bycie razem, niekończące się rozmowy – mówi Drzewucki. Z naczelnym Czytelnika rozmawiam w jego gabinecie. Kiedy proszę go, by zszedł ze mną do kawiarni, odmawia. Wkrótce przekonujemy się dlaczego – w Czytelniku pełno jest kamer i dziennikarzy. Zrobią wszystko, by wyrwać choć słowo od przyjaciół zmarłego. Pytają ich, co czują. Fotoreporterzy polują na każdą łzę. Janusz Głowacki na zadawane pytania tylko macha ręką. – Już nie mogę – mówi ze ściśniętym gardłem. Ktoś szepcze, że nie tak powinno się żegnać legendę polskiego teatru. Wychodzę z zatłoczonego Czytelnika. Idę poszukać miejsc, w których aktor czułby się dziś lepiej, z dala od przesadnego zainteresowania jego osobą. Bufetowy dyrektor Pierwsze kroki kieruję do Teatru Dramatycznego, któremu wybitny aktor przewodził od 1972 roku. Pracownicy nazywali go „bufetowym dyrektorem”. Przez 11 lat szefowania na scenie wszystkie wolne chwile spędzał w zadymionej, dusznej kafejce w piwnicach. Nieustannie grał tam w brydża. Ponoć od kart odrywał się tylko po to, by podpisać przyniesione przez sekretarkę dokumenty. Ale wbrew pozorom mistrz przede wszystkim starał się, by teatr był na jak najwyższym poziomie. To była jego misja, jego najgłębsza pasja. Dziś w teatrze mało kto pamięta Holoubka jako dyrektora, jednak wiadomość o jego śmierci dotknęła nawet najmłodszych pracowników. – Był dla nas niedoścignionym wzorcem teatralnej kultury – mówią w rozmowach z nami. Nie inaczej jest w Ateneum, z którym Holoubek był związany do końca życia. Tam jednak pracownicy nawet nie chcą z nami rozmawiać. Ukrywają się w garderobach i pokojach, mają już dość dziennikarzy. Niektórzy reporterzy koczowali pod teatrem już od rana. Gwiazda bez gwiazdorstwa Ci, którzy mieli z Holoubkiem styczność, wspominają, że na uznanie aktora i reżysera ciężko było zasłużyć. – Stworzył teatr hierarchiczny, w którym każdy znał swoje miejsce. Nie było mowy o żadnym gwiazdorstwie – komentuje Marek Kondrat, który przez lata rozwijał się pod okiem mistrza. Mimo że Holoubek był surowym krytykiem, ludzie lgnęli do niego jak mucha do miodu. – Przede wszystkim był niezwykle uroczym człowiekiem – podkreśla reżyser Kazimierz Kutz. – Nie było drugiego takiego. Ani do pracy, ani do kości i wódeczki – dodaje Marian Opania. Inni przyjaciele Holoubka są podobnego zdania. Razem zwiedzili niejedną warszawską knajpę. – Zaczynało się od kawy u Bliklego. Później był obiad w Czytelniku. Wieczorem szło się na wódkę do Kameralnej lub, z bardziej zamożnym towarzystwem, do Bristolu. Czasem wpadało się też do Związku Literatów i SPATiF-u – opowiada Janusz Morgenstern. – Za każdym razem toczyliśmy długie dyskusje na wszystkie możliwe tematy. Gucio zawsze miał też do opowiedzenia jakąś anegdotę. Nigdy jednak nie słyszeliśmy dwa razy tej samej. Z ust Holoubka padały czasem także żołnierskie dowcipy oraz wulgaryzmy. – Jednak w jego ustach nawet soczyste przekleństwo brzmiało całkiem przyzwoicie. To był człowiek naprawdę wysokiej klasy i ogromnej kultury osobistej. Był jednym z ostatnich tak wspaniałych dżentelmenów, jakich znałem – wspomina Morgenstern. Jego domem był teatr Warszawskie życie Holoubka toczyło się na linii Nowego Świata i Krakowskiego Przedmieścia. Spacerując tymi ulicami podobno wyglądał jak wyjęty z innej epoki – zawsze tajemniczy, zamyślony. – Holoubek przeżywał każdy dzień, jak gdyby urodził się na nowo. W dzieciństwie omal nie umarł na gruźlicę, świat więc był dla niego autentycznym cudem, afirmował go ze wszystkimi – dobrymi i złymi stronami – nie ma wątpliwości Janusz Drzewucki. Spokoju Holoubek szukał we własnym mieszkaniu przy ul. Narbutta. Jego okna wychodziły na nieco zaniedbane podwórko. Mistrz rzadko jednak tu bywał – przyjaciele pamiętają go przede wszystkim z teatru. Ale Marek Kondrat przypomina: – Zawsze odróżniał dzień od nocy. Aktorem bywał tylko wtedy, gdy tego od niego oczekiwano. Oglądać mecze nawet po śmierci Kibicował sportom wszelkim do tego stopnia, że w roku 1966 pojechał do Budapesztu na lekkoatletyczne mistrzostwa Europy. Jeszcze wtedy było warto – polscy lekkoatleci należeli do najlepszych na świecie. W Warszawie miał swoje stałe miejsce na trybunach stadionu Legii. Przychodził na Łazienkowską razem z Tadeuszem Konwickim. Ale któregoś dnia przestali, nie mogąc pogodzić się z postępującym chamstwem na trybunach. Od tej pory rozmawiali o sporcie już tylko w księgarni Czytelnika na Wiejskiej. Jeszcze w latach 80. usiłowałem namówić Gustawa Holoubka na udział w meczu Aktorzy – Dziennikarze. Niestety, odmówił, tłumacząc, że już się do tego nie nadaje. Przed dwoma laty, podczas gali z okazji 100-lecia Cracovii, użył takich samych słów, jakie padały często z ust Jana Pawła II: „Moja Cracovia”. Holoubek urodził się przy ulicy Kraszewskiego, tuż obok stadionu Cracovii, żartował jednak, że miejscem jego przyjścia na świat musiało być boisko. „Cracovia była moim pierwszym nauczycielem, pierwszą instancją edukacyjną” – mówił i wymieniał z pamięci najlepszą przedwojenną jedenastkę. Często przywoływał słowa krakowskiego aktora, reżysera i dziennikarza Zygmunta Nowakowskiego, który chciał, aby po śmierci pochowano go na boisku Cracovii: „Oglądać mecz nawet po śmierci – to byłoby piękne”. —Stefan Szczepłek, dziennikarz sportowy „Rzeczpospolitej”.
Anna Wittenberg, ar
Zycie Warszawy
10 marca 2008
Portrety
Gustaw Holoubek

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...