Wszelki trud wynagradza satysfakcja
Rozmowa z Jakubem MikołajczakiemWszystko jest w jakiś sposób trudne w tym zawodzie, ale z drugiej strony tak to lubię, że przez to w sumie nic nie jest dla mnie trudne. Wszelki trud wynagradza satysfakcja, że coś się udało zrobić, pomimo tego, że czasem to coś było ogromnym wyzwaniem.
Z Jakubem Mikołajczakiem - aktorem Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze - rozmawia Agata Kostrzewska z Dziennika Teatralnego.
Agata Kostrzewska: Zacznijmy w takim razie od roku 2022. Czyli twojego początku w Lubuskim Teatrze – „Kanadyjskie sukienki" – pierwszy spektakl, w którym tutaj zagrałeś. Opowiedz, jak znalazłeś się w obsadzie?
Jakub Mikołajczak - Byłem wtedy po czwartym roku i już miałem CV wydrukowane, taką teczuszkę z portfolio przygotowaną. I taki byłem ambitny na początku, że osobiście wszystko zanosiłem do teatrów wszędzie, gdzie akurat byłem. Ale nikt się nie odzywał. Więc się wkurzyłem i stwierdziłem, że nie będę jeździł już. Usiadłem zatem z mapą Polski i z komputerem i to samo tylko w wersji elektronicznej zacząłem rozsyłać - zaczynając od Poznania i okolic. No i dyrektor Lubuskiego Teatru się odezwał i zaprosił mnie na rozmowę. Przyjechałem, porozmawialiśmy i właśnie w trakcie tej rozmowy powiedział mi, że w planach jest niedługo taki spektakl „Kanadyjskie sukienki" i możliwe, że będzie potrzebował jakichś gościnnych aktorów, ale da mi znać, bo ten reżyser (Maciej Archon Michalski) chce zrobić przesłuchania. Minął, nie wiem, miesiąc chyba dokładnie i zostałem zaproszony na rozmowę z reżyserem. Potem minął kolejny miesiąc i otrzymałem telefon z informacją, że mam rolę. To był styczeń 2022 kiedy zaczęliśmy próby. Mówi się czasem, że rola Irka w tym spektaklu to rola „po warunach", bo już od szkoły aktorskiej podobno było mi zawsze za łatwo takich grać. A przynajmniej mój opiekun roku – Maciej Wierzbicki – tak twierdził.
Czy to znaczy, że w szkole aktorskiej przydzielano Ci głównie role drani?
- W pewnym sensie tak. Ale na trzecim roku, kiedy realizowaliśmy „Idiotę" Dostojewskiego z Cezarym Kosińskim, on rozmawiał z nami, co byśmy chcieli zagrać. I to był ten moment, kiedy poprosiłem o postać Ferdyszczenki. Na co profesor zareagował zdziwieniem. Ja powiedziałem wtedy, że po prostu okrutnie nie podoba mi się ta postać, nie pasuje mi i nigdy w życiu bym tego nie zagrał, bo po prostu nie chcę. Ale przez to było to wyzwanie. Oczywiście rozpisał mi również Rogożyna (kolejnego drania). Maciej Wierzbicki po tym moim Ferdyszczence przyznał, że udowodniłem mu, że potrafię jednak wszystko zrobić, a nie tylko drani.
Odnoszę wrażenie za każdym razem, gdy widzę Cię na scenie, że masz taką absolutnie niezbędną w tym zawodzie plastyczność. Skąd w ogóle wziął się w Twoim życiu pomysł na to, żeby zostać aktorem?
- Wiesz co, u mnie to było tak, że ja nie wiedziałem, kim chcę być nigdy jakoś tam konkretnie jako dzieciak. Ale potem jakoś kiedy byłem w późnej podstawówce albo gimnazjum - wtedy moi wujowie (bracia mojej matki) i ich znajomi dużo działali, robili takie kino offowe - bawili się, pisali scenariusze, nakupowali sprzętu, potem nagrywali to. Nazywali się Formacja Filmowa „Pumex". To były takie czarno-białe komedie. Oni w tych filmach byli milicjantami, to się działo w latach osiemdziesiątych głównie. Oglądałem te ich filmy i jak zobaczyli, że się młody chłopak zajarał to nawet zagrałem raz u nich w jednej scenie – jakiegoś młodego milicjanta. No i później, zainspirowany ich działaniami, zacząłem z kolegami nagrywać po piwnicach i blokach w bardzo podobnym stylu, tak dla zabawy. A kiedy poszedłem już do liceum i moja wychowawczyni usłyszała, że mam takie plany (zostania aktorem) to zaczęła mnie popychać w tym kierunku, przygotowywać do konkursów recytatorskich i tak dalej. Ona też podsunęła mi pomysł, żebym poszedł na warsztaty do STA (STUDIO SZTUKI TEATRALNO AKTORSKIEJ) założonego i prowadzonego przez Łukasza Chrzuszcza, aktora Teatru Nowego w Poznaniu. I właśnie on, po jednych z zajęć, na których mnie totalnie zniszczył, tak jakby żeby mnie uruchomić - kiedy taki wkurzony już na maksa po tym paliłem papierosa – podszedł do mnie i mówi: „Słuchaj, Kubuś, jak ja Cię za parę lat nie zobaczę w szkole teatralnej albo gdzieś na scenie, to przyjdę do Ciebie i tak Ci przyp...ę". On też zasugerował, żebym zdawał do Warszawy właśnie, do Akademii Teatralnej. Ja wtedy pierwszy raz tak na poważnie o tym aktorstwie pomyślałem. Bo jeśli ktoś taki, jak Łukasz Chrzuszcz mówi mi coś takiego, to chyba jest właśnie ta droga.
A potem, po liceum, zdawałeś do szkoły aktorskiej, tak?
- Nie, najpierw przez rok studiowałem. Początkowo filologię angielsko-rosyjską, a potem przeniosłem się na filmoznawstwo. Troszkę rodzina odwodziła mnie od tego pomysłu zostania aktorem, trochę sam myślałem, że to może być bardziej pasja, ale raczej nie zawód. Ale potem zapisałem się na egzaminy do Warszawy i Krakowa. Z czego w Warszawie egzaminy były jakoś szybciej niż w innych szkołach, tydzień lub dwa wcześniej. Ja w ogóle nie wiedziałem, jak takie egzaminy do szkoły aktorskiej wyglądają. Przygotowywałem się rzetelnie, wiadomo, ale tylu ludzi się nie dostaje, to sobie podszedłem do tego na zasadzie – zobaczę jak to w ogóle wygląda. Przeszedłem dwa etapy i potem był finał. No i tu nastąpiła kolizja terminów – bo pierwszy etap finału miałem w tym samym dniu, co rozpoczęcie egzaminów w Krakowie. I mogłem zadzwonić, przełożyć, ale posłuchałem taty, który powiedział, żebym sobie odpuścił, bo jeszcze ostatecznie położę obie sprawy. Nie było to może zbyt mądre posunięcie, ale dostałem się do Warszawy i tak zaczęła się ta przygoda.
W temacie egzaminów do szkół aktorskich krążą legendy o dziwnych, trudnych zadaniach. Czy przytrafiło Ci się takie zadanie?
- Typowe zadanie z takich, o których krążą legendy - w stylu „zagraj zsiadłe mleko" - to nie. Jednak miałem taką specyficzną sytuację zaraz na pierwszym etapie egzaminów! Właściwie to nie było tak, że to było jakieś trudne zadanie czy wyzwanie, ale ja zacząłem od monologu na podstawie „Zimy pod stołem" Topora i powiedziałem go, wszystko super, po czym... jeden z członków komisji mówi: „Fajnie, dziękujemy. To teraz niech pan powie coś śmiesznego. Jaki pan ma najśmieszniejszy tekst przygotowany". I mnie zmroziło – bo właśnie im powiedziałem ten najśmieszniejszy, w moim odczuciu, tekst, jaki przygotowałem. Na szczęście ten sam człowiek przejrzał mój repertuar i mówi: „O, może Mistrz i Małgorzata." - na co ja: „Tak właśnie to!". I się udało, odetchnąłem z ulgą. (śmiech)
Czas pandemii i wszelkich obostrzeń z nią związanych przypadł na moment Twoich studiów w Akademii. Czy mocno to wpłynęło na ich przebieg? Nie przychodziło wówczas zwątpienie w sens tego zawodu?
- Wątpić w sens tego zawodu jakby nie zdążyłem, bo wówczas jeszcze nie pracowałem tak stabilnie zawodowo. To raczej były jakieś zlecenia na dubbingi, a w studiach nagrań można było pracować w tym czasie z zachowaniem obostrzeń. Jeśli chodzi o samą naukę, to, niestety, z powodu pandemii odpadło nam sporo zajęć z osobowościami takimi jak Jan Englert czy Krzysztof Majchrzak. Wiele zajęć było prowadzonych online, co nie było może idealne, ale jednak pozwoliło działać. Oczywiście to, niestety, nie było to samo, co zajęcia w grupie na żywo, no i właśnie wspomniani profesorowie nie chcieli prowadzić zajęć w ten sposób. Jeśli chodzi jeszcze o zwątpienie czy to się uda, takie rozmyślanie o tym, jak to będzie później, to chyba po prostu starałem się nie dopuszczać takich myśli do siebie. I myślę, że to było dobre podejście, bo od września 2022, czyli w zasadzie tuż po szkole, dostałem etat w Lubuskim Teatrze.
Czy w trakcie nauki było coś, co sprawiło Ci jakąś szczególną trudność? A może sprawia do dziś?
- Tak. Taką rzeczą były lalki, a konkretne lęk przed nimi – ja po prostu panicznie się ich bałem. Dostaliśmy więc z kolegą na jednych zajęciach zadanie, taką etiudę terapeutyczną, w której to ja byłem lalką, a kolega tę lalkę animował. Wcielenie się w to, co mnie tak przerażało, pomogło. Przełamałem ten strach.
I jak widać na dobre, bo z powodzeniem animujesz lalkowego Drakulę w spektaklu w reżyserii Michała Wnuka.
- Dokładnie tak.
A jak przygotowujesz się do roli? Jak to wygląda u Ciebie?
- Różnie, bo to zależy od roli – przecież każda jest inna. Na przykład, jeśli chodzi o Drakulę właśnie, to musiałem nauczyć się operować marionetką, ponieważ, poza wspomnianą etiudą, nie miałem z lalkami za bardzo do czynienia. Dość trudna jest też moja najnowsza rola – Piotrusia w spektaklu „Balkon Ordona" - bo on bardzo mało mówi, więc zbudowanie go polegało na pokazywaniu tego, jaki on jest poprzez jego postawę, jego ciało, co było wyzwaniem i wymagało znalezienia sposobu na tę postać. I tu też, jak w przypadku Irka z „Kanadyjskich sukienek", jest to ktoś, kto jest ode mnie całkowicie różny. Natomiast w przypadku Hazina z „Jutro wrócimy do domu" z kolei dochodziła trudność ze specyficznym kostiumem, którym też można zagrać, nie używając słów.
Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w zawodzie aktora?
- Wszystko i nic. (długa pauza) Wszystko jest w jakiś sposób trudne w tym zawodzie, ale z drugiej strony tak to lubię, że przez to w sumie nic nie jest dla mnie trudne. Wszelki trud wynagradza satysfakcja, że coś się udało zrobić, pomimo tego, że czasem to coś było ogromnym wyzwaniem.
Czy miałeś kiedyś jakąś wyjątkowo śmieszną lub dziwną sytuację związaną z byciem aktorem?
- Tak, w jednym z zielonogórskich klubów, tuż po premierze „Kanadyjskich sukienek" miałem jedną z takich jednocześnie trochę niepokojących i śmiesznych sytuacji. Byłem wtedy na koncercie zespołu kolegi z teatru – i podszedł do mnie jakiś chłopak, szturchnął mnie i mówi „Ty, przestań tą żonę napi...ć!" - ale potem zaraz się uśmiechnął, zbił pionę i wszystko było ok. Przez moment jednak zastanawiałem się, czy za chwilę za Irka faktycznie nie oberwę. (śmiech)
Rola, o której od zawsze marzysz?
- Mam taką rolę. Chciałbym zagrać Wolanda. Bo to jest taki diabeł, który sobie tylko stoi z boku, pali papierosa i obserwuje jak świat sam się rozwala, bo wystarczy ludzi zostawić samych sobie. Do tego jest cholernie inteligentny i elegancki. To jest swojego rodzaju lord. On sobie nie brudzi rąk, ale tak cię zakręci, że sam wskoczysz pod tramwaj.
Życzę w takim razie wymarzonego Wolanda i bardzo dziękuję za rozmowę!
__
Jakub Mikołajczak – aktor. Urodził się 26 listopada 1997 w Poznaniu, jest absolwentem Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie (2022). Od 2022 roku jest aktorem w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze.