Wszyscy jesteśmy pedałami
6. Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@port w GdyniMiśki, pająki, komary i królicze uszy, czyli opowieści o VIPach i NIPach. Demirscy w Dwójmieście.
W Dwójmieście (dawniej: Trójmiasto) odbywają się równolegle dwa festiwale teatralne: w Gdyni 6. już Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@port oraz w Gdańsku IV Festiwal Wybrzeże Sztuki, a dokładniej aneks do przeglądu głównego, który miał miejsce w Gdańsku i Sopocie na przełomie czerwca i lipca bieżącego roku. Pozornie ktoś mógłby wyciągnąć z tego faktu wniosek, że Dwójmiasto jest największą, krajową potęgą teatralną, jednak fakt organizacji tych dwóch festiwali w tym samym czasie jest dowodem na coś innego. Listopadowe rozgrywki to kolejny odcinek coraz ostrzejszej wojenki, jaka toczy się w lokalnym samorządzie.
Jeszcze do niedawna Festiwal R@Port rozgrywał się także w Gdańsku, teraz decyzją Prezydenta Wojciecha Szczurka jest tylko gdyński. Efektem tej decyzji jest nie tylko brak trzech bardzo ważnych spektakli z Wrocławia ("Tęczowej Trybuny 2012", "Poczekalni. 0" i "Utworu o Matce i Ojczyźnie" Teatru Polskiego, dodałbym także "Sprawę operacyjnego rozpoznania" Teatru Wybrzeże, która powinna się znaleźć na R@Porcie), ale w ostatecznym rozrachunku dużo większa strata.
Najlepszy teatr w Polsce (wg prestiżowego rankingu miesięcznika "Teatr") zorganizuje festiwal polskiej dramaturgii współczesnej, co może być ogromnym osłabieniem lub wręcz początkiem końca R@Portu, no chyba że gdyńscy włodarze znajdą nową, ekscytującą formułę (np. przegląd teatrów polonijnych lub zespołów kaszubskich). Wcale to nieśmieszne dla lokalnego fana teatru, bo pewnie się skończy jak w ludowym porzekadle o tym, kto korzysta, gdzie się bije dwóch. Na pocieszenie można jedynie powiedzieć, że nie zauważą tej straty gdynianie, rozkochani w swoim mieście i teatrze rozrywkowym, a otwiera się ciekawa szansa, wręcz konieczność, przed Wybrzeżem Sztuki. Do tematu powrócimy po obu festiwalach, teraz o najważniejszym wydarzeniu obu przeglądów, czyli dwupaku Demirskich, który, jakżeby inaczej w Dwójmieście, miał miejsce tego samego dnia w dwóch miejscach równocześnie.
"Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej" wystawiony trzeciego dnia R@Portu w sali gimnastycznej gdyńskiej YMKI był premierowany w Wałbrzychu 22 maja 2010 roku i w dwupaku z "Niech żyje wojna !!!" z 12 grudnia 2009 roku (także Teatru Szaniawskiego z Wałbrzycha) eksportował artystyczną parę Paweł Demirski-Monika Strzępka na wyżyny polskiego teatru. "Paszporty Polityki", zwycięstwa w Krakowie i Gdyni, żywa dyskusja i nieformalne przyjęcie do polskiego, teatralnego "Hall of Fame". "Był sobie Andrzej..." został już wszechstronnie opisany i skomentowany, to najodważniejszy, bo wprost, "po nazwiskach", teatralny pamflet na elity III, czyli generalnie wciąż trwającej, Rzeczypospolitej.
Swego czasu Andrzej Wajda naraził się Demirskiemu, wychodząc ostentacyjnie z jego spektaklu przed zakończeniem. Zemsta Che Guevary polskiego dramatu była okrutna: postanowił uśmiercić pomnikową dla polskiej kultury postać, a przy okazji obnażyć bezideowość i amoralność polskiego neoliberalizmu (akurat ta ostatnia nie jest zmonopolizowana przez liberalizm). W ośmieszanych postaciach, które spotykają się na stypie po śmierci "Architekta masowej wyobraźni", rozpoznajemy postaci polskiej kultury (m.in. Krystyna Janda i Kazimierz Kutz) czy polityki (Leszek Balcerowicz), które są bezlitośnie sparodiowane.
Nie razi pozornie tylko narcystyczny autotematyzm: podczas spektaklu towarzyszą nam fragmenty z recenzji ujawnień Demirskich pióra najpopularniejszych polskich krytyków, którzy chłoszczą wręcz artystyczną parę. Demirski, niczym współcześni artyści, którzy za obiekt swoich działań wybierają ostatecznie swoje własne ciało (choćby Zofia Kulik czy Katarzyna Kozyra), rzuca na barykadę siebie samego. Przyznam się niemodnie, że ciągle uważam Wajdę za wielkiego filmowca i przechodzą mnie "ciary" podczas słuchania niektórych fragmentów muzyki Kilara (Korzyńskiego już nie), dlatego potrafię docenić świetny słuch i wyczucie Moniki Strzępki, która gra na naszych przyzwyczajeniach i stereotypach.
Refrenizm tym razem nie drażni, ale jest umiejętnie wykonanym zabiegiem, kapitalnym pomysłem są stroje misiów, no i aktorzy, z których Agnieszka Kwietniewska, niezapomniany Gustlik z "Niech żyje wojna!!!", po raz kolejny stworzyła u Moniki Strzępki niezapomnianą kreację, potwierdzając oczywistą oczywistość, że jest jedną z najwybitniejszych aktorek polskiego teatru artystycznego.
Mam tylko jedno zastrzeżenie, ale zasadnicze: spektakl trwa ponad trzy godziny, całość grzeszy niestety nadmiarem i jako że zbliżają się święta, Paweł Demirski powinien dostać pod choinkę sekator do cięcia tekstów, dzięki czemu jego sztuki będą całościowym "pier***em", jak mawiają postaci sceniczne, na czym zyskają wszyscy.
Tego samego dnia co "Był sobie Andrzej..." Teatr Wybrzeże w ramach aneksu do Festiwalu Wybrzeże Sztuki wystawił na Dużej Scenie "Tęczową Trybunę 2012" w wykonaniu Teatru Polskiego z Wrocławia. To już dużo świeższa produkcja (premiera 5 marca 2011), ale także nagradzana (Grand Prix na X Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy). Bezpośrednią inspiracją do powstania tekstu była inicjatywa pt. "Tęczowa Trybuna", czyli propozycja Pierwszego Gejowskiego Fanklubu Polskiej Reprezentacji Narodowej w Piłce Nożnej, który chciał w ten sposób zamanifestować problem, jakim jest bezpieczeństwo gejów na meczach piłkarskich, według innych wyciągnąć wejściówki na wrocławskie mecze EURO 2012, a pewnie także, biorąc pod uwagę absurdalność pomysłu, zrobić happening i po prostu zwrócić na siebie uwagę.
Demirski przeniósł temat do Warszawy, bohaterami nie są kibice Śląska, ale rezydenci "Żylety" (miejsce warszawskich hoolsów i ultrasów) i Le Madame (absolutnie nie mylić z La Madame), słynnego klubu, w którym kwitła niezależna kultura nie tylko ze znakiem LGBT. Opowieści o VIPach i NIPach (Not Important Person): obok kibiców-gejów mamy transseksualnego księdza, drag queen, panią sędzię, świetnie sparodiowaną Hannę Gronkiewicz-Waltz i przepyszną karykaturę Krzysztofa Warlikowskiego (rewelacyjnie wszechstronny Michał Chorosiński) i Jacka Poniedziałka. Zapoznajemy się z dziejami gejowsko-kibicowskiej inicjatywy oraz poznajemy historię i tajemnicę każdego z uczestników zdarzenia.
Demirski przenosi pole dyskusji społecznej z ulicy i mediów do teatru. Mówi o rzeczach i faktach, o których nie mówi się oficjalnie, upublicznia sądy i przemilczane przekroczenia (jak choćby dofinansowywanie prywatnych teatrów Krystyny Jandy przez administrację publiczną). Przypomina i ranguje w ten sposób wybrane przez siebie problemy, które obracają się wokół stałych dla niego tematów: niesprawiedliwego podziału dobra wspólnego, odpowiedzialności elit, wykluczenia, dyskryminacji. Dziś przestrzeń publiczna jest zawłaszczona przez polityków, "społeczeństwo obywatelskie" w Polsce to karykatura demokracji, to najbardziej wyświechtany termin, którym operują "wybrańcy". W praktyce prawie nie istnieją organizacje pozarządowe w rozumieniu niezależnych od partii lub organów administracji publicznej czy biznesu. Liderzy tzw. III sektora to najczęściej usypiacze obywatelskości, w najlepszym wypadku zagubieni w swej misji, częściej jednak czerpiący niemałe korzyści materialne z pomocy innym (najwięcej można zarobić właśnie na wykluczonych i niepełnosprawnych). Demirscy wyśmiewają się z tzw. demokratyzacji, parodiując ją w scence wyliczającej przeróżne stowarzyszenia od niczego. Organizacje pozarządowe w Polsce są słabe i takie zostaną, bo największym zagrożeniem dla polityków jest niezależna aktywność obywateli.
Przypomina się trochę homoseksualny, "szorstki" klimat filmów Rainera Wernera Fassbindera, polscy geje-kibole ukazani w spektaklu, to nie para dżentelmenów, wiernych i ciągle w sobie zakochanym Gilberta i George\'a, to wykluczeni, straumatyzowani, upokorzeni przez socjal, zagubieni, nieszczęśliwi, szukający miłości ludzie. Najważniejszy monolog, pt. "Człowieczeństwo", jest udziałem Ikony (świetny Igor Kujawski), który w przejmujący sposób, ale bez patosu, czyli lepiej, oznajmia m.in.:
"(...) bo pedały to nie są mężczyźni, którzy się walą
homoseksualiści to mężczyźni, którzy w czasie 15 lat próbowania
nie mogli otrzymać antydyskryminujących ustaw od rządu
homoseksualiści to ludzie, którzy nikogo nie znają i nikt nie zna ich
z zerową siłą przebicia i kurwa zerowym wyciągiem z konta kiedy się kończy miesiąc
czy to brzmi jak opis mojej kurwa osoby ?
Nie
mam siłę przebicia
nie sprawdzam nerwowo konta czy jeszcze coś na nim mam
bo wiem, że mam
i nie czepiam się kurwa żadnej rady dzielnicy ani rady miasta ani kurwa żadnych innych palantów
którzy nie są po to żebym ja im coś mógł od nich chcieć
bo wiem że i tak to się nie uda
a ja nie chcę być przez to że mi się coś nie udało pedałem
więc ja nie jestem pedałem
ja jestem po prostu człowiekiem
po prostu człowiekiem
który lubi się dymać z facetami po prostu człowiekiem (...)"
Publiczność zmuszana jest do uważności nie tylko dynamiką dziania się scenicznego i licznymi atrakcjami, ale też "wkrętami", które w "Trybunie" występują najczęściej. Aktorzy wielokrotnie zmieniają ton wypowiedzi, gubiąc tropy i zostawiając widza samego z pytaniem: co jest na serio? Nowe akcenty to pająki i komary. W "Andrzeju" mieliśmy miśki i królicze uszy, tym razem aktorzy przebierają się w pająki, a wszystkim i przez cały czas towarzyszy plaga komarów. Ciekaw jestem, jakie zwierzęta będą w następnych sztukach - może (pali)koty?
"Tęczowa Trybuna 2012" jest zrealizowana z największym, od czasu "Dziadów. Ekshumacji", rozmachem spektaklem Demirskich. Strzępka świetnie wykorzystuje odsłoniętą przestrzeń sceny i kulis, zorganizowaną pomysłowo przez Michała Korchowca. To spektakl nie ograniczony przestrzenią jak "Był sobie Andrzej...", ale grający z nią. Reżyserka jak zwykle otwiera aktorów do końca, dzięki czemu jesteśmy świadkami indywidualnych popisów i zbiorowego mistrzostwa. Oprócz wymienionych, jak zwykle, chciałoby się rzec, niezapomniany był Marcin Pempuś (Kelner). To Houdini, Leon Chaney, wańka-wstańka i medium, zagra wszystko i wszędzie, jeden z najwybitniejszych aktorów teatru, który nie idzie na łatwiznę. Oprócz wymienionych tak naprawdę cały zespół zasługuje na wyróżnienie - z takimi aktorami można i trzeba wszystko.
Brakuje mi u Demirskiego krytyki lewicy, najbardziej skompromitowanej opcji politycznej w Polsce, a niezbędnej do zdrowego funkcjonowania każdej społeczności. Katastrofa elit lewicowych jest jednym z głównych powodów niereprezentatywności społecznej na polskiej mapie politycznej. "Krytyka polityczna" jest zbyt intelektualna, aby mogła coś zmienić, ale wprowadza myślowy ferment, co samo w sobie jest wartością, ale to za mało, żeby zmienić świat.
Nie zgadzam się z autorami w wielu sprawach, tak jak uważam, że Oburzeni nie zmienią dziejów świata, zresztą nie mają takich ambicji, chodzi co najwyżej o korektę kapitalizmu, Palikot nie unowocześni państwa poprzez romans z Urbanem i Jaruzelskim, media nie zaczną być służebne wobec społeczeństwa, w Polsce nie nastąpią w sposób niewymuszony sytuacją ekonomiczną żadne zmiany, a problem "michy" jest chyba rozwiązany, więc rewolucji nie będzie.
"Tęczowa trybuna" potwierdza to, co już wiemy o Demirskich: to teatr gorący, wykrzyczany, formalnie i estetycznie znajdziemy tam: kabaret, Pulp Fiction, agitkę, intelektualną kłótnię i pewnie niejedno jeszcze. Spektakl odkrywa też umiejętności Moniki Strzępki - to jej najlepsza inscenizacja. Trochę mi Demirski ze Strzępką przypominają niezapomniany duet Julian Beck i Judith Malina z Living Theatre. Siła i bezkompromisowość przekazu polskiej pary powinna znaleźć także ujście w innej formule, niż w sumie bardzo intelektualny i skierowany do bardzo wąskiej grupy odbiorców przekaz. Oczywiście to, że teatr interwencyjny niczego nie zmieni, nie powinno decydować o zaprzestaniu takiej działalności. Samo popsucie choćby na chwilę dobrego nastroju skompromitowanym elitom, warte jest podejmowania wysiłków.
I drobiazg na koniec: najlepszym pomysłem programu do spektaklu Demirskich jest wydanie tekstu. Po raz pierwszy mogłem spróbować odebrać przekaz w sposób nie ograniczony przez percepcję. Mam nadzieję, że będzie to już tradycją.