Wszystko jedno
"Wszystko, co chcielibyście powiedzieć po śmierci ojca, ale..." - Teatr Miejski w GdyniSpektakl "Wszystko, co chcielibyście powiedzieć po śmierci ojca, ale boicie się odezwać" to ostatnia w tym roku premiera w Teatrze Miejskim w Gdyni. Reżyser Piotr Kruszczyński sięgnął po wyróżnioną nominacją do finału Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej 2009 sztukę Szymona Bogacza "W imię ojca i syna", której głównym tematem jest zmaganie się Syna z (nieżyjącym już wprawdzie, lecz jak się okazuje - zawsze żywym) Ojcem.
Spektakl Kruszczyńskiego rozgrywa się w kilku czasoprzestrzeniach. Pierwsza z nich to przestrzeń tzw. „świata realnego”, przestrzeń domu głównego bohatera (w którym – wyrwany ze snu – dowiaduje się o śmierci ojca) oraz przestrzeń jego domu rodzinnego, gdzie wraz z najbliższą rodziną przygotowuje się on do ostatniego pożegnania rodziciela. Drugą przestrzenią jest zaś tzw. „przestrzeń wewnętrzna”, świat będący swoistym kolażem marzeń, pragnień, żalów, rozczarowań i wspomnień głównego bohatera. W obu tych przestrzeniach niepodzielnie króluje postać Ojca.
O tym, że ów ojciec jest w świecie głównego bohatera (zarówno tym realnym, jak i wyobrażeniowym) postacią najważniejszą i zawsze obecną dowiadujemy się już na samym początku. Oniryczna introdukcja ukazuje postać dorosłego, choć nieco zdziecinniałego Syna (Rafał Kowal), któremu objawia się Bóg. Stworzyciel (nie tak okazały, jak zawsze wyobrażał go sobie nasz bohater) zabiera Syna w podróż…windą w najwyższym na świecie, szklanym budynku. Na jego szczycie okazuje się, że w istocie ów milczący Bóg-ojciec to nikt inny jak Ojciec (Maciej Sykała) głównego bohatera. Ojciec-bóg.
Dalsze części spektaklu Kruszczyńskiego to zlepek scen pokazujących przygotowania do pogrzebu Ojca przeplecionych wędrówkami syna w przeszłość, w dzieciństwo oraz rozmowami z „Ojcem wyobrażeniowym”. Mamy tu picie wódki, podejrzany przypadkiem seks rodziców, kolejkę-zabawkę przywiezioną z NRD, okraszone czułością wspomnienia kąpieli małego synusia. Mamy ucieczkę dorastającego chłopaka z domu rodzinnego, mamy obowiązkowe lanie pasem, w finale zaś: rozdzierające wyznanie Syna: „zawsze chciałem być Tobą”. Jaki obraz się z tych scen wyłania? Co o relacji ojciec-syn mówią twórcy spektaklu? Niestety, nic nowego, co jednakże nie jest największym problemem tego spektaklu. Najbardziej „uwiera” tu brak emocji. Ojciec ani nie jest zbyt mocno kochany, ani też nie jest wyjątkowo znienawidzony. Wydarzenia, o których mowa w retrospekcjach, a które mają mieć dla głównego bohatera charakter inicjacyjny, transgresyjny zdają się być odnotowanymi jedynie historyjkami z życia Ojca i Syna. Ambiwalencja, którą z założenia miała być naznaczona ta trudna relacja jest w zasadzie niewidoczna. Podobnie rzecz ma się z finałem opowieści. Pogrzeb nie jest ani symbolicznym stopieniem się z figurą Ojca, ani też nie jest uwolnieniem się od niego; nie ma ani charakteru oczyszczającego, ani zniewalającego.
Niestety, już na samym początku spektaklu Kruszczyńskiego widz wepchnięty zostaje w stan obojętności i nic, co dzieje się później nie jest w stanie go z owej obojętności wytrącić. Ani oryginalne rozwiązania scenograficzne (pionowo ustawione „łóżko”, na którym leżą/stoją aktorzy czy też sama scena – zamiast tradycyjnej, kładka po bokach której ustawione są krzesła dla widzów), ani dramaturgia spektaklu. Nie wzruszają, nie szokują i nie śmieszą rozmowy Syna z Matką (zapadająca w pamięć rola Beaty Buczek-Żarneckiej), Żoną (Elżbieta Mrozińska) czy Siostrą (Olga Barbara Długońska); obojętne nam jest, że w jednej scenie Matka nazywa Syna „ukochanym synusiem”, w innej – „egoistycznym skurwysynem”. Nie widzimy kompletnie, aby którakolwiek z wymienionych kobiet miała jakikolwiek wpływ na życie głównego bohatera; ich działania, słowa nie mają ani charakteru zawłaszczającego czy ograniczającego, ani nie są drogowskazem na ścieżce ku indywiduacji czy autokreacji. Obojętności widza wobec oglądanej historii nie są w stanie też przełamać pojawiające się (raczej ograne) symbole – falliczny wieżowiec-trumna, bezludna wyspa, miniaturowa wersja kolejki czy wanna, w której kąpane jest ciało małego Syna i obmywane zwłoki Ojca.
Największym „grzechem” spektaklu Piotra Kruszczyńskiego jest to, iż nie prowokuje on kompletnie do zadawania jakichkolwiek pytań. Pozostawia on wrażenie, jakby relacja ojciec-syn została w sztuce zupełnie wyeksploatowana, jakby nic nowego, świeżego nie da się już na ten temat (do)powiedzieć. Jedyne pytanie, jakie rodzi się po obejrzeniu ostatniej premiery w Teatrze Miejskim w Gdyni brzmi: dlaczego jej twórcy wybrali tak nieciekawy i stereotypowy tekst?