Wszystko kojarzy mi się z tańcem

Rozmowa z Markiem Zadłużnym

Moja perspektywa uległa zmianie. Dojrzewam, a wraz ze mną moja twórczość. Obecnie dużo myślę o widowni, potencjalnym widzu, z którym chcę się komunikować poprzez choreografię. Bez niego teatr nie istnieje, dlatego często o tym mówię i dyskutuję z innymi twórcami. Teatr tańca nie może być „oderwany". Powinien być dostępny dla zwykłego widza, czyli kogoś, kto nie przygotowuje się specjalnie do odbioru tej dziedziny sztuki.

Z Markiem Zadłużnym, założycielem, opiekunem artystycznym i choreografem Pracowni Teatru Tańca w Zielonej Górze, rozmawia Agnieszka Moroz z Dziennika Teatralnego.

Agnieszka Moroz: W kraju, w którym chodzi się do teatru głównie „na nazwiska", taniec ogląda prawie wyłącznie w teledyskach, „Tańcu z gwiazdami" czy „You Can Dance", i w którym ponad 60% obywateli regularnie deklaruje, że w ubiegłym roku nie przeczytało ani jednej książki, Ty zdecydowałeś się zająć teatrem tańca, czerpiącym w dodatku niemałą inspirację z literatury. Skąd ten pomysł?

Marek Zadłużny: Moje zainteresowanie teatrem tańca jest wynikiem tego, że od zawsze interesowało mnie ciało w ruchu. Jak byłem małym chłopcem, fascynowały mnie wschodnie sztuki walki i namiętnie oglądałem wszystkie filmy, w których pojawiały się sceny walk. Im bardziej widowiskowe, teraz powiedziałbym wychoreografowane, tym mocniej mnie frapowały. Filmy oglądałem w kółko te same. Z perspektywy czasu myślę, że to było trochę dziwne. Chyba mi tak zresztą zostało, że jak mi się coś podoba, to w ogóle mi się nie nudzi. Nieważne czy to jest film, piosenka, dzieło, człowiek...
Pochodzę z małej miejscowości Pełczyce, gdzie jako dziecko nie miałem możliwości edukować się tanecznie. Dopiero w szkole średniej trafiłem do teatru amatorskiego „Wiatrak" w Barlinku i tam rozpocząłem swoją ścieżkę rozwoju artystycznego. Także tam po raz pierwszy zetknąłem się z tańcem współczesnym, improwizacją, świadomym ruchem. W zasadzie bardzo intuicyjnie, jakoś organicznie i wewnętrznie wiedziałem, że to jest to, czym chcę się zajmować. Można powiedzieć, że zakochałem się w tańcu, a ponieważ wyrosłem w tradycji teatralnej, wyjeżdżałem na festiwale, brałem udział w warsztatach i obcowałem z teatrem słowa, naturalnym okazało się dla mnie połączenie tych dwóch światów. Nigdy nie byłem entuzjastą dramaturgii słowa mówionego, dlatego postanowiłem komunikować się z widzem niewerbalnie. Dość łatwo przychodziło mi kreowanie opowieści, budowanie architektury czy tkanki scenicznej poprzez ruch i taniec. Wiedziałem, jaki efekt chcę uzyskać. Zawsze miałem głębokie poczucie, że wszystkie dziedziny sztuki się przenikają, że mogą się mieszać, że można miksować różne środki wyrazu i formy wypowiedzi, stosować multimedia, sięgać do estetyki kiczu, czerpać nieskończenie wiele inspiracji z literatury, filmu czy też sztuk wizualnych. Jeżeli tylko ma się otwarty umysł. Dopiero później zrozumiałem, że chodziło mi o synkretyzm w sztuce, choć nie potrafiłem tego wtedy nazwać. Ale o tym dowiedziałem się już na studiach animacji kultury w Zielonej Górze. To był dobry czas. Mnóstwo spotkań. Czas nawiązywania przyjaźni, obcowania z artystami. Wiele obejrzanych spektakli, eksperymentów artystycznych, warsztatów, działań z pogranicza, wyjazdów na festiwale. To wszystko mnie kształtowało i wpływało na estetykę, którą operuję dziś w swoim teatrze tańca. Po studiach w 2009 r. rozpocząłem pracę jako choreograf, a już rok później powołałem do życia swoje artystyczne dziecko – Pracownię Teatru Tańca.

Agnieszka Moroz: Znajomi nazywają Cię Apollem. Porównanie do patrona sztuki i przewodnika Muz wydaje się trafne – swoją pasją do tańca i kreatywną energią zarażasz coraz więcej osób, które decydują się za Tobą pójść. A kto poprowadził Ciebie? Czy na początku drogi miałeś swoich sterników, którzy dali Ci siłę?

Marek Zadłużny: Historia z Apollem jest taka, że kiedyś wymyśliliśmy w kolektywie akcję, żeby nadawać sobie drugie imię związane z mitologią grecką i wtedy pojawił się Apollo. Niektórzy z tego zrezygnowali, ale mi ten Apollo bardzo pasuje. Nie razi mnie kiedy widzę to imię np. na Facebooku. Patron sztuki i przewodnik Muz to świetna afirmacja. Ja w ogóle myślę, że słowa kreują rzeczywistość, więc należy afirmować się pozytywnie, budować niewidzialną tarczę, chociażby w postaci imienia pochodzącego od greckiego boga. Wokół nas jest za dużo negatywnych emocji i osób, które kochają ukłuć. Widzę to zwłaszcza w świecie sztuki, gdzie się tworzy i wystawia na krytykę.
Jeżeli chodzi o mentorów, na mojej drodze pojawiło się kilka znaczących osób. Chociażby Marta Zmarzlik (obecnie Grygier), która w Teatrze Wiatrak po raz pierwszy pokazała mi świat tańca i rozbudziła moje zainteresowanie teatrem tańca. Przez wiele lat moją nauczycielką w Zielonej Górze była też Małgorzata Konert (teraz Chreptak), której zawdzięczam usystematyzowany trening i osadzenie ciała w technice tańca współczesnego, co jest dużym osiągnięciem, biorąc pod uwagę, że tańczyć zacząłem dopiero w wieku siedemnastu lat. Później poznałem Annę Piotrowską (obecnie kierowniczkę zespołu artystycznego w Teatrze Tańca i Ruchu Rozbark w Bytomiu). Brałem udział w warsztatach i laboratoriach choreografii organizowanych przez nią w Warszawie i na Kaszubach. Rozmowy z nią ukształtowały mój sposób postrzegania choreografii jako dramaturgicznej całości, która nie jest dziełem przypadku, lecz impresją, domkniętą całością, spektaklem-komunikatem, stanowiącym wynik wspólnego procesu intelektualnego, zachodzącego między choreografem a tancerzami.
Od kilku lat na moją pracę twórczą i choreograficzną mocno wpływa poznawanie metody pracy stworzonej przez Ohada Naharina, dyrektora Batsheva Dance Company w Tel Avivie. Chodzi o język ruchu, jakim jest GaGa (ostatnio stało się o nim głośno za sprawą filmu biograficznego o Ohadzie pt. „Mr. GaGa", który w marcu wszedł do polskich kin.). Metoda ta okazała się wyjątkowo bliska mojemu myśleniu o tańcu. Była dla mnie przełomowym odkryciem ze względu na sposób rozumienia ruchu, jego interpretację, fizyczną kontemplację i skupienie na czerpaniu przyjemności z tańca. Bo ja przede wszystkim lubię tańczyć i się ruszać. Sprawia mi to radość, którą staram się przekazać innym. Nie do końca rozumiem filozofię, że najpierw w tańcu pojawia się pot, następnie ból i krew, a na końcu piękno.

Agnieszka Moroz: Jesteś założycielem i liderem zielonogórskiej Pracowni Teatru Tańca, z którą wystawiłeś już kilkanaście spektakli. Jak wygląda Wasza praca nad opracowywaniem poszczególnych przedstawień?

Marek Zadłużny: Nasza praca twórcza rozpoczyna się od skompletowania obsady do danego projektu. Później wychodzę z propozycją tematu i ogólnym zarysem estetyki, w obszarze której chciałbym zbudować spektakl. Czasem ten temat wyłania się sam. Naturalnie – z dyskusji toczonych w czasie wyjazdów na festiwale. Jest wynikiem tego, że dużo ze sobą przebywamy. Jak teraz o tym myślę, to mam wrażenie, że nigdy nie przerywam procesu szukania inspiracji, kreowania. Wszystko kojarzy mi się z tańcem. To coś, czego nie potrafię wyłączyć w swojej głowie. Działanie w tle, które bywa wręcz męczące... Nasze przedstawienia są budowane w procesie wymiany myśli i pomysłów, pomiędzy tancerzami a mną. W pracy ze mną każdy tancerz ma szansę stać się aktywnym twórcą. Jestem otwarty na jego sugestie i pomysły. Ludzie są dla mnie zresztą wielką inspiracją. Dużo mi dają. Dlatego tak znacząca jest obsada. Tworzymy zamkniętą przestrzeń kreacji, grupę, która ma swoją dynamikę. Każda zmiana osobowa odbija się na pracy twórczej, co może brzmi trochę metafizycznie, ale tak właśnie jest. Tego wszystkiego nie da się dookreślić w rozmowie (choć podejrzewam, że byłby to niezły pomysł na pracę naukową opisującą grupowe procesy twórcze). Nazywam siebie opiekunem artystycznym realizowanych projektów. Biorę więc odpowiedzialność za to, co zostanie zaprezentowane publiczności i to ja podejmuję ostateczne decyzje dotyczące wyboru muzyki, wyczerpania tematu, określonych składowych choreografii. Jednocześnie czuję jednak, że rozwijamy się razem. Wzrastamy i popychamy się wzajemnie w tym rozwoju. Trzy lata temu podjąłem decyzję o zmianie modelu pracy – z grup dobieranych według kryterium wieku na pracę projektową. To była moja najlepsza decyzja. Teraz tworzymy jeden zespół, zróżnicowany wiekowo, ale dzięki temu zróżnicowaniu wszyscy uczą się od siebie nawzajem. Zresztą między nami tej różnicy wieku po prostu nie widać. Chyba się do siebie upodobniliśmy [śmiech], choć oczywiście sytuacja między nami nie jest landrynkowa. Określiłbym ją raczej jako dynamiczną. My się po prostu wymieniamy energiami. W zespole każdy jest indywidualnością. Średnio tworzymy około trzech spektakli na sezon – dwie prace grupowe i duet lub mniejsza forma. Co do metody, to generalnie pracujemy w oparciu o improwizację strukturalną. Moje spektakle nie są wychoreografowane w rozumieniu klasycznym i tradycyjnym. W komunikowaniu się z tancerzami używam skrótów myślowych, pewnych określeń na to, co chciałbym uzyskać na scenie. Zewnętrznemu obserwatorowi mogłoby się to wydać totalnie abstrakcyjne, bo mówię o intencjach czy emocjach, których oczekuję w ruchu, ale nie układam tancerzom choreografii. Bazuję na ich potencjale i go w nich wyzwalam. Im bardziej mi się to udaje, tym lepiej dla spektaklu. Oczywiście poza pracą twórczą istnieje sfera warsztatowa. Kilka razy w tygodniu prowadzę lekcje z techniki tańca. Część z osób, które są teraz w grupie repertuarowej zaczynało tańczyć właśnie pod moim okiem. Postępy, jakich dokonały, są niezwykle budujące. W pracy pomagają nam też pedagodzy i choreografowie, których zapraszamy do współpracy lub prowadzenia warsztatów z naszym zespołem. Czerpiemy więc z wielu źródeł.

Agnieszka Moroz: Z jaką recepcją spotykają się Wasze spektakle? Czy sposób ich odbioru wpływa na kształt, jaki nadajecie kolejnym przedstawieniom?

Marek Zadłużny: Estetyka naszych spektakli ewoluowała. Wydaje mi się, że na początku byłem trochę bardziej niepokorny i niektóre nasze projekty szły mocniej pod prąd. Chociażby „Goniąc kormorany" – spektakl nawiązujący do tematyki gender, „Kołysanka", w której rozbijaliśmy jajka czy „Femini_kan", w którym pojawia się nagość. Gdy powstawały te przedstawienia miałem 25-26 lat, a teraz mam 32. Moja perspektywa uległa zatem zmianie. Dojrzewam, a wraz ze mną moja twórczość. Obecnie dużo myślę o widowni, potencjalnym widzu, z którym chcę się komunikować poprzez choreografię. Bez niego teatr nie istnieje, dlatego często o tym mówię i dyskutuję z innymi twórcami. Teatr tańca nie może być „oderwany". Powinien być dostępny dla zwykłego widza, czyli kogoś, kto nie przygotowuje się specjalnie do odbioru tej dziedziny sztuki. Często odnoszę wrażenie, że teatr tańca jest tak niszową przestrzenią, że publiczność stanowią głównie inni tancerze i twórcy. Tymczasem odbiorcy są bardzo ważni dla rozwoju teatru tańca w Polsce. Ten fundament powinien być solidny i dbanie o niego leży w interesie wszystkich twórców. Zawsze zaczynam więc od postawienia sobie pytań: „Dlaczego tańczę? O czym tańczę? Dla kogo tańczę?" One porządkują tę sferę, dyscyplinują.
Obecnie jestem zorientowany na projekty społecznie zaangażowane, choreografię krytyczną, ale nauczyłem się używać takiego języka, który jest zrozumiały nawet dla przypadkowego widza, „wchodzącego" na przykład nagle w nasz spektakl plenerowy. Wielość pięter interpretacyjnych, operowanie emocjami, obrazem i muzyką pozwala naszemu zespołowi kreować światy, które docierają do różnej widowni – pewnie dlatego nie narzekamy na jej brak. Spotykamy się raczej z pozytywnym, entuzjastycznym odbiorem, mimo że nie uprawiamy rozrywki i nie opowiadamy lekkich historii. Udało nam się wypracować charakterystyczną estetykę, fizyczny język komunikacji z widzem. W swojej twórczości, w ruchu i w tańcu, zawsze poszukuję prawdy, jakkolwiek abstrakcyjnie to brzmi, i wydaje mi się, że ten autentyzm broni się sam. Ludzie nie lubią udawactwa.

Agnieszka Moroz: Czy jako zespół macie swoją „strefę bezpieczeństwa", poza którą nie zdecydowalibyście się wykroczyć? Czy są tematy albo techniki, po jakie na pewno byście nie sięgnęli?

Marek Zadłużny: Nie jestem fanem nieuzasadnionego turpizmu i szokowania na scenie. Bardzo przemawia za to do mnie minimalizm. Wiem, że pojęcia te są nieostre i można prowadzić akademicką dyskusję na temat tego, czym jest, a czym nie jest piękno w sztuce, gdzie zaczyna się taniec, a kończy ruch etc. Te granice zależą od kontekstu ich zastosowania. Ten jednak musi działać. Można dużo pisać o swoich pomysłach, osadzać je w podłożach teoretycznych, różnych koncepcjach pracy twórczej, ale jeżeli nie oddziałują one na widza, to znaczy, że pomysł po prostu nie wypalił. Na pewno istnieją przestrzenie, które są mi szczególnie bliskie i naturalne. Improwizacja strukturalna, repetycje, celowa powtarzalność, mocny, fizyczny ruch, dynamika, upadki, animalizm, określoność tematów, które poruszam. Na pewno, tworząc teatr tańca, szukam przestrzeni do zastosowania tańca w teatrze. Staram się, by był on adekwatny, wybrzmiał, był „w punkt". Żeby nie pełnił roli pustego narzędzia dla choreografa i tancerzy, nie był czystą rozrywką, nie pojawiał się wyłącznie z pobudek autotelicznych. Taniec w moich projektach nie może być traktowany instrumentalnie. Dla mnie to pewna filozofia i kontemplacja. Ale ktoś może myśleć inaczej i ja to szanuję. Niestety odnoszę wrażenie, że wzajemny szacunek i akceptacja w świecie tańca jest deficytem. To środowisko wydaje się być bardzo poróżnione, i nie mam tutaj na myśli jedynie twórców, mówię też o teoretykach, całym środowisku. Jako badacz krytyczny zajmujący się kulturą tańca również w teorii, tak to właśnie widzę. Brakuje zwłaszcza poszanowania różnorodności; zbyt wąskie grono osób decyduje o tym, co nazywane jest w Polsce tańcem artystycznym, ale nie chcę rozwijać tego wątku, bo to temat na osobną rozmowę. Jednak rzeczywistość społeczno-kulturowa jest dynamiczna, świat tańca równie dynamicznie się przeobraża i może to się wkrótce zmieni. Cały czas pojawiają się przecież nowe osoby, ze świeżą energią. Ja wszystkim życzę dobrze. Dla mnie taniec jest wolnością i prawdą. Wiem, że to może się wydać banalną, nadmierną symbolizacją, ale naprawdę to w nim odnajduję.
Wracając do tematu – jestem otwarty na wszelkie formy wypowiedzi scenicznej. Ich użycie musi być natomiast uzasadnione i ugruntowane w adekwatnym kontekście. Jestem entuzjastą sztuki performatywnej. Na zajęciach ze studentami animacji kultury na Uniwersytecie Zielonogórskim, mówiąc o tańcu w kulturze, pokazuję im m.in. dokument o Marinie Abramowić „Artystka obecna". Myślę, że to pomaga złapać szeroką perspektywę w recepcji sztuki. Zrozumieć, że obecnie teatr tańca i taniec współczesny to kompleks zjawisk i fenomenów, które przejawiają się w kulturze i mają charakter inter- oraz transdyscyplinarny, są obecne nie tylko w tradycyjnie przypisanych tańcowi przestrzeniach. Chodzi mi o to, że te granice istnieją tylko w naszych głowach i to my sami, ludzie tańca, tworzymy czasem krzywdzące etykiety. Mamy potrzebę klasyfikowania i mówienia głośno: „to jest taniec, a to już nie. To jest teraz dobre, a to było kiedyś." Niektórzy wydają opinię nawet bez obejrzenia spektaklu. A czy dobra sztuka nie broni się sama?

Agnieszka Moroz: W połowie marca uczestniczyłam w Sferze Ruchu – festiwalu teatru tańca, który organizujecie pod auspicjami Młodzieżowego Centrum Kultury i Edukacji „Dom Harcerza". Impreza odbywała się w Mrowisku (budynku Uniwersytetu Zielonogórskiego), w niewielkiej sali, pod którą już godzinę wcześniej zgromadziły się tłumy widzów walczących o miejsca w kolejce. Jak przyciąga się taką publiczność, mając do dyspozycji prawie zerowy budżet?

Marek Zadłużny: Rzeczywiście w tym roku napłynęła do nas rzeka widzów! Gdy to zobaczyłem, doznałem szoku. Przyznam szczerze, że się tego przestraszyliśmy, bo nie liczyliśmy na aż tak pokaźną widownię i baliśmy się, że nie zdołamy wszystkich pomieścić, ale na szczęście się udało. Publiczność była świetna! Znakomicie reagowała. Ewidentnie była z nami w kontakcie. To dla nas wielki komplement i radość, że udało nam się zbudować własną widownię. Miło było też wszystkim zaproszonym artystom, którzy prezentowali się na scenie. Dopowiem, że w Mrowisku nie ma wcale wygodnych warunków. Nie ma nawet krzeseł. Ludzie siadają obok siebie na podestach. Jest surowo, ale dzięki temu chyba także wspólnotowo. Nie ma „nadęcia", nikt niczego nie udaje. Ludzie to czują i przychodzą po autentyczny komunikat płynący od nas do nich.
Szczerze mówiąc cała impreza stawiana jest naszymi rękami. Dosłownie i w przenośni. Choć oczywiście otrzymaliśmy wsparcie z Regionalnego Centrum Animacji Kultury, które nieodpłatnie zapewniło nam oświetlenie i nagłośnienie sceniczne oraz pomoc grafika, a „Dom Harcerza", w miarę swoich możliwości, wsparł nas finansowo (bez tego wsparcia nie zrobilibyśmy nic). Tylko, że my się za bardzo „rozbujaliśmy" z tą inicjatywą i docieramy do coraz szerszego, już ogólnopolskiego grona odbiorców. Teraz mówimy już wręcz o sieci festiwali, bo SFERĘ RUCHU organizują także zaprzyjaźnione teatry tańca - „Enza" ze Słupska i „Akro" z Torunia. Planujemy napisać projekt i starać się o dofinansowanie, aby impreza mogła się rozwijać. Jeżeli zaś chodzi o promocję, działamy głównie przez media społecznościowe – Facebooka i Instagram. Tam publikujemy informacje, zdjęcia, filmy i zachęcamy do kontaktu z nami. To świetny sposób, by docierać ze sztuką niszową do szerokiego grona odbiorców. Można zespół zaprezentować z dystansem, z przymrużeniem oka, a jednocześnie komunikować znaczące treści i zapraszać.

Agnieszka Moroz: Zdradzisz nam, jakie są Twoje przyszłe artystyczne plany?

Marek Zadłużny: Jestem obecnie bardzo zapracowany i zastanawiam się, jak to wszystko połączyć, żeby nie zwariować. Oczywiście cieszę się, że dużo się dzieje, szczególnie w kontekście artystycznym, ale trudno w tym wszystkim zachować umiar i zdrowy rozsądek. Praca twórcza może człowieka całkowicie pochłonąć. To jak nałóg, ale raczej taki pozytywny, a przynajmniej taką mam nadzieję. Obecnie rozpoczynam pracę konceptualną nad spektaklem utrzymanym w konwencji teatru verbatim. Punktem wyjścia jest milczące cierpienie, a dalej przemilczane męskie emocje, ich niewypowiedziany świat. Powstał już reportaż z trzema osobami biorącymi udział w projekcie. Nasze wypowiedzi stworzą oś, na której będzie zbudowany spektakl. Jestem tej pracy bardzo ciekawy, bo już od dawna rodzi się w mojej głowie. Ciągle szukam klucza, charakteru tego projektu. Nie chciałbym, żeby to było klasyczne przedstawienie, może coś o charakterze instalacyjnym... Poza tym rozpoczyna się sezon festiwalowy, więc teraz sporo będziemy podróżować, występować i oglądać. Będziemy łapać oddech od pracy na sali, ale jednocześnie łapać inspiracje i korzystać z warsztatów.
Dużo myślę nad przyszłością Pracowni Teatru Tańca. Jej charakterem w najbliższych latach i dalszym rozwojem. Mam wiele pomysłów. Jednym z nich jest powołanie do życia nowoczesnej, nietradycyjnej instytucji kultury – Ośrodka Praktyk Choreograficznych, który byłby platformą współpracy środowiskowej. Przestrzenią do eksperymentowania i rozwoju sztuki tańca, a także rozwoju refleksji teoretycznej nad tańcem i krytyki. Szczególnie zaś edukacji tanecznej na wszystkich etapach życia. Myślę, że jest na to duże zapotrzebowanie, a Ośrodek doskonale spełniłby swoje funkcje w tym położeniu geograficznym. Właśnie tu, w Zielonej Górze w województwie lubuskim, na zachodzie Polski.

___

Marek Zadłużny – choreograf, pedagog, teoretyk tańca o stopniu naukowym doktora. Dyplomowany artysta tancerz (uzyskał dyplom przyznawany przez Związek Artystów Scen Polskich i honorowany przez MKiDN). Absolwent animacji kultury i sportu na Uniwersytecie Zielonogórskim. Stypendysta Oslo University College. Certyfikowany instruktor i trener personalny Pilates CORE™Stability. Animator i badacz kultury tanecznej. Autor monografii „Taniec – świat doświadczeń choreografów" oraz publikacji naukowych z zakresu szeroko pojmowanej pedagogiki tańca. Adiunkt i wykładowca w zakresie współczesnych form tańca na Uniwersytecie Zielonogórskim, gdzie współpracuje m.in. z Alexandrem Azarkevitchem i Pawłem Matyasikiem. Reżyser ruchu scenicznego. Założyciel, opiekun artystyczny, choreograf Pracowni Teatru Tańca w Zielonej Górze. Twórca kilkudziesięciu choreografii, działań oraz akcji z pogranicza teatru tańca i sztuk performatywnych.  

Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny
29 kwietnia 2017
Portrety
Marek Zadłużny

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...