Wszystko zmienił wyjazd do Rosji

Rozmowa z Karoliną Gruszką

- Jeśli traktuję tę sztukę jako symboliczną, dokopuję się w każdej z postaci dramatu archetypów, cech uniwersalnych - mówi Karolina Gruszka, która gra główną rolę w "Ożenku" w warszawskim Teatrze Studio.

Obowiązkiem aktorów na scenie jest nawiązanie kontaktu z widzem -

Co ma pani wspólnego ze światem Gogola?

Karolina Gruszka: Kiedy dowiedziałam się, że będziemy pracować nad "Ożenkiem", przeczytałam tę sztukę, żeby sobie przypomnieć, i właśnie zastanawiałam się, co ja właściwie mam z tym wspólnego. Bo ani mnie to specjalnie nie śmieszyło, ani nie wzruszyło. Ale gdy Iwan zaczął opowiadać o swoim rozumieniu tego tekstu, zaczęłam myśleć o nim zupełnie inaczej. To jest myślenie zakorzenione w rosyjskiej kulturze - oni są bardzo świadomi, że Gogol to był pisarz mistyczny, prawosławny. I jeśli sięgnąć do jego biografii i notatek, staje się jasne, że tak było. My, realizując jego komedie, może nie zapominamy o tym, ale nie na tym się koncentrujemy. A Iwan właśnie mistycyzm w "Ożenku" podkreśla i dzięki temu otwierają się w tym dramacie zupełnie nowe znaczenia. Jeśli traktuję tę sztukę jako symboliczną, dokopuję się w każdej z postaci dramatu archetypów, cech uniwersalnych - wydaje mi się, że to wszystko jest bardzo o mnie.

Nie jest pani przecież jak Agafia Tichonowna.

- Jako ona sama nie, ale każdy z bohaterów "Ożenku" reprezentuje jakiś grzech, rodzaj energii, którą w sobie znajduje. Agafia - żyje w iluzjach i jest totalnie nademocjonalna, Jajecznica - ma w sobie tyrana, Anuczkin - snoba. Nie chodzi nawet o te konkretne cechy, ale widzę w sobie mechanizmy działania, które u Gogola są podniesione do kwadratu albo do sześcianu.

A co ma pani na myśli, mówiąc, że to sztuka symboliczna?

- Sam tytuł jest symbolem. "Ożenek" ma wymiar absolutny, jeśli oznacza ożenek człowieka z Bogiem. Tak jak Jezus jest poślubiony cerkwi, każdy człowiek ma potencjał do tego, żeby uzyskać prawdziwy kontakt z tym czymś absolutnym, niezależnie od tego, jak to sobie nazywa. Ale, jak się okazuje u Gogola, zupełnie nie jesteśmy na to gotowi. Gogol wytyka nam grzechy, które nas blokują, sprawiają, że dziś, teraz, nie możemy się okazać tym, kim naprawdę jesteśmy. Nie ma nas tu, w konkretnej chwili, tylko coś nami kieruje, jakieś demony, energie.

A ożenek w dosłownym rozumieniu też zbliża do czegoś absolutnego?

- Jak najbardziej. Ja dla siebie tak właśnie definiuję związek z drugą osobą - to jest możliwość wejścia w przestrzeń absolutnej miłości, takie drzwi. Tylko że związanie się z kimś jest tylko początkiem. Dotykamy możliwości ożenku z Bogiem. Związek uczy nas, czym jest miłość, a dalej mamy szansę przenosić to doświadczenie na wszystkie nasze pozostałe relacje z ludźmi, ze światem.

Przy okazji premiery "Ożenku" dużo się mówi o sposobie pracy Iwana Wyrypajewa, o tym, że aktorzy w jego spektaklach nie wchodzą w role, tylko dialogują z publicznością. Czy to jest w zupełnej sprzeczności do tego, co zazwyczaj widzi się na polskich scenach?

- W teatrze psychologicznym, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, którego byłam uczona w szkole i który króluje ciągle w naszych teatrach, aktor, wychodząc na scenę, staje się postacią. Zapomina o sobie, skupia się na emocjach kogoś, kogo gra. Na czymś, co on sam ma odczuć, oraz na swojej relacji z partnerem i na tym, co z tego wynika. Nie zajmuje się relacją ja - widz. Publiczność ogląda trochę jak w kinie. Albo się załapie na przeżycia, wzruszy, albo nie. Jest zostawiona samej sobie. A u podstaw tego, co my próbujemy robić z Iwanem, leży myślenie, że obowiązkiem aktorów na scenie jest nawiązanie kontaktu z widzem. Służy temu wszystko, co robimy. Każde zdanie, które wypowiadamy, jest po to, żeby wywołać jakąś reakcję w oglądającym. Co nie zmienia faktu, że budujemy relacje z postaciami, ale to tylko środek, żeby coś widzowi pokazać. Postać staje się tylko przykładem jakiegoś problemu. Na czym innym koncentruje się aktor, w związku z tym trochę inaczej na scenie funkcjonuje.

To wciąż jest dla pani trudne?

- Robimy z Iwanem trzeci spektakl w Polsce, dwa zrobiliśmy w Rosji. Zawsze pracujemy tą metodą, więc po tych kilku projektach bardziej wiem, o co chodzi, ale wciąż nie jest to łatwe. Teraz tym bardziej, bo po raz pierwszy zajmujemy się klasyką, nie tekstem współczesnym. Zupełnie nowym doświadczeniem jest przeniesienie tej metody na klasykę, trzeba dopracować sposób działania w takiej sytuacji. Jeszcze nie zawsze od razu udaje mi się uzyskać efekt, o którym opowiedziałam, ale samo poszukiwanie wydaje mi się bardzo ciekawe. Wiem już o tej pracy, że nasza metoda może zadziałać przy tekstach klasycznych. Nawet jeśli tym razem nie uda się idealnie, wiem, w którą stronę iść. To jest bardzo laboratoryjna praca, precyzyjna, wymagająca dobrej kondycji fizycznej i wewnętrznej. Przede wszystkim umiejętności utrzymywania koncentracji - niemal jak w medytacji. Nawet przy najlepszych chęciach czasem brakuje doświadczenia.

Co zmieniło w pani myśleniu o teatrze spotkanie z Iwanem Wyrypajewem?

- To spotkanie trafiło na taki moment, kiedy przestałam rozumieć, jak mogę się w teatrze odnaleźć. Ciężko mi było znaleźć spektakle, które mnie poruszały. Nie bardzo widziałam sens tego, po co wychodzę na scenę, mimo że pracowałam ze świetnymi reżyserami i aktorami. Czułam, że to powinno być coś więcej, ale nie wiedziałam co. Zastanawiałam się, czy dla mnie teatr ma rację bytu. Zresztą wielu znajomych spoza środowiska teatralnego właśnie wtedy mówiło mi, że nie chodzą do teatru, bo to jest jakieś udawanie, infantylizm, martwa sztuka. Byłam w takim punkcie, że myślałam: a może oni mają rację? Moje marzenia przed szkołą teatralną i w trakcie studiów nagle zaczęły wydawać mi się iluzjami. Wszystko zmienił wyjazd do Rosji, spotkanie z Iwanem. Przede wszystkim pooglądałam trochę spektakli - nie na tych prestiżowych scenach, ale undergroundowych, takich, na których reżyserzy pracują w sposób podobny do tego, co robi Iwan. I odkryłam zupełnie nowy teatralny świat. Byłam zachwycona, myślałam: Boże, czy to jest możliwe, żeby spróbować się tego nauczyć, żeby zrobić spektakl w taki sposób? Pamiętam, że przedstawienie, które mnie poraziło, obejrzałam w teatrze Praktika, a teraz gram w tym teatrze

- wiosną będziemy pracować nad kolejnym spektaklem, premiera pewnie jesienią.

Chcielibyście stworzyć podobne własne miejsce?

- Mamy z Iwanem takie ogromne marzenie i mieliśmy już dużo różnych pomysłów na to gdzie. W tej chwili w Polsce nie ma takiej możliwości - w teatrze repertuarowym tego rodzaju praca, o jakiej myślimy, jest niemożliwa, nie ma warunków, choćby wystarczająco dużo czasu. Nie da się zreformować teatru, kiedy się go przejmuje, bo nie pozwalają na to ogólnie przyjęte prawa. A jeśli chodzi o niezależną scenę - trzeba mieć fundusze, których niestety nie mamy. Na razie będziemy więc próbować w Moskwie, a w Warszawie - pewnie realizować kolejne projekty. Wciąż wiąże się to z myśleniem o tym, jak można budować kontakt z drugim człowiekiem za pomocą przedstawień.

Właśnie kontaktem aktorów z publicznością zafascynowała się pani w Moskwie?

- Przede wszystkim tym, że teatr nie jest martwą sztuką, tylko żywą. Ze jako widz czuję się wciągnięta do rozmowy przez ludzi, którzy są na scenie. I że autentycznie się wzruszam - nie historią, nie scenariuszem, nie śmiercią bohatera. Dzieje się to dzięki bardzo prostej rzeczy: siadamy i rozmawiamy. Chodzi o żywą, głęboką rozmowę, której - tak mi się wydaje - strasznie nam brakuje. I nagle teatr daje taką możliwość. Wprawdzie jako widz nie mówimy w tym dialogu, ale to jest dialog. Na ten spektakl, na którym byłam w Praktice, przyszło mnóstwo młodzieży. Unoszą się jak na koncercie rockowym, po spektaklu przychodzą za scenę. Dyskutują, przynoszą aktorom prezenty - nic wielkiego, jabłko na przykład. Coś się po prostu zawiązuje między ludźmi.

OŻENEK | Mikołaj Gogol | reżyseria: Iwan Wyrypajew | Teatr Studio, Warszawa | premiera: 4 lutego

Marta Strzelecka
Wprost
2 lutego 2013
Portrety
Karolina Gruszka

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia