Wybitna teatralna lokomotywa

1. Międzynarodowy Festiwal Nowa Klasyka Europy

Hasło \'\'Łódź Festiwalowa\'\', by naprawdę nabrało sensu, potrzebuje kilku lokomotyw, które prócz dziesiątek imprez potrzebnych, ale o średniej sile rażenia, \'\'pociągną\'\' ową ideę. Teatralną lokomotywę już w Łodzi mamy: zakończony w minioną niedzielę I Międzynarodowy Festiwal Teatralny Klasyki Światowej \'\'Nowa Klasyka Europy\'\' okazał się przedsięwzięciem wybitnym

Atrakcje zaczęły się już od samego pomysłu na festiwal. Przyglądanie się współczesnemu widzeniu klasyki poprzez nowe spektakle z całego świata, i to oglądane w Polsce premierowo, to założenie rozbudzająceoczekiwanie, iż zobaczymy teatralne wydarzenia. I tak było z pierwszą, tegoroczną edycją festiwalu.

Była oczekiwana, rozbudzała apetyty - i co najważniejsze: zaspokoiła je, a nawet \'\'podkręciła przed kolejnymi edycjami. Program został ułożony bardzo solidnie, w przemyślany sposób, pokazał różne teatry, z przeciwległych biegunów tej sztuki, uczynił swoich widzów mądrzejszymi. Na dużych festiwalach potrzebne są dziś światowe gwiazdy i te także do Łodzi przybyły - gwiazdą łódzkiego festiwalu stał się Alvis Hermanis, a to przecież pierwszoplanowa gwiazda dzisiejszego, europejskiego teatru.

Zobaczyliśmy również legendarnego Roberta Wilsona [na zdjęciu], wyśmienitych aktorów, znanych też z filmów: Jose Luisa Gomeza i Susi Sanchez z Hiszpanii oraz Jewgienija Mironova i Chulpan Hamatovą z Rosji. Taki zestaw chętnie by gościły największe teatralne imprezy nie tylko Starego Kontynentu.

Nie ma, moim zdaniem, potrzeby hierachizowania zaprezentowanych na łódzkim festiwalu przedstawień, a to dlatego, że nie było ewidentnych wpadek i wszystkie prezentowały bardzo wysoki poziom, a poza tym pierwsza edycja imprezy nie miała charakteru konkursu, nie było jury, ani nagród. Wydaje mi się, że to dobrze - jeśli już o czymś podobnym myśleć, to raczej o rodzaju rady artystycznej, której decyzja o zaklasyfikowaniu przedstawienia na festiwal byłaby w świecie teatru sama w sobie nagrodą. To oczywiście też kwestia czasu, budowania prestiżu festiwalu i odpowiedniego jego wypromowania.

Sądząc po reakcjach widowni, największe wrażenie zrobiły Opowiadania Szukszyna moskiewskiego Teatru Nacji, zaś największe zainteresowanie wywołała \'\'Końcówka\'\' Teatro De La Abadia z Madrytu, głównie za sprawą reżyserującego ją Krystiana Lupy.

\'\'Opowiadania Szukszyna\'\' w mistrzowskiej, precyzyjnej i pełnej życzliwości dla człowieka reżyserii Alvisa Hermanisa, to teatr bardzo rosyjski, \'\'chwytający\'\' za duszę, pełen sentymentu i emocji, pochylający się nad losem każdej jednostki. Teatr opowieści, który człowiekowi idącemu drogą potrafi nadać głębokie i wieloznaczne sensy. W dodatku uniwersalny w swoim wyrazie, mimo osadzenia na głębokiej prowincji w radzieckiej jeszcze rzeczywistości, która zachodniemu widzowi jest kompletnie nieznana. Do tego prosta, ale wymowna scenografia (nawiązująca do pomysłu Hermanisa ze spektaklu \'\'Ojcowie\'\', który widzieliśmy w Łodzi przed dwu laty na Festiwalu Dialogu Czterech Kultur). No i feeria reżyserskich pomysłów, czyniących z widowiska porywającą poezję. Piękne przedstawienie, dające wytchnienie i poruszające zarazem, mieszające w życiowych proporcjach śmiech z tragedią.

Hermanis błysnął również olbrzymim reżyserskim talentem w \'\'Pannach z Wilka\'\' Teatro Storchi z Modeny, pokazanych na otwarcie festiwalu. Aż się prosi, by Teatr im. S. Jaracza posiadł środki, które pozwoliłyby mu zaprosić Hermanisa do wyreżyserowania czegoś w Łodzi...

\'\'Końcówka\'\' Becketta w reżyserii Lupy to teatr ciężki, jak ciężkie potrafi być życie, fizycznie ściągający widza na dno, gdzie \'\'nie mam nic śmieszniejszego niż nieszczęście\'\'. Tu emocje zostały zamienione na duży ładunek intelektualny, zmysłowy dotyk klaustrofobii i znakomitą plastykę przedstawienia. Z eksperymentu dla umysłu i oka wywodził swoją sztukę Robert Wilson, proponując wyjątkową interpretację \'\'Ostatniej taśmy Krappa\'\'. A całość dopełniła wiernie oddająca Czechowa, koncentrująca się na precyzyjnym i dobitnym wyrażeniu tekstu sztuki, \'\'Mewa\'\' z berlińskiego Deutsches Theater w reż. Jurgena Goscha.

Teatralnej satysfakcji i nauki z łódzkiego festiwalu jest wiele. Także i takiej, że pędzący w swym komercyjnym myśleniu przedstawiciele nowego świata powinni poważnie zastanowić się nad zamianą instytucjonalnych, dotowanych zespołów teatralnych z aktorami, którzy mają za sobą edukację w prawdziwych, wieloletnich szkołach teatralnych, na rzecz grup teatralnych skrzykiwanych do projektu. W Łodzi zobaczyliśmy zalety tych ostatnich, ale też siłę tego, co w polskim teatrze jeszcze mamy.

Pierwsza edycja festiwalu udała się tak bardzo, że jedno jest już jasne. To festiwal, na którym można budować teatralną promocję Łodzi i na który nie można czekać, tak jak sobie założyli jego organizatorzy, aż dwa lata. Wyrafinowana rozmowa o teatrze i jego klasyce powinna się odbywać w Łodzi co roku i już teraz Teatr im. Jaracza powinien mieć takie finansowe i organizacyjne możliwości, by rozpocząć pracę nad przygotowaniem przyszłorocznej edycji.

Oczywiście, są jeszcze elementy do poprawienia: może imprezę warto opakować spotkaniami, warsztatami, sesjami, wystawami, dyskusjami, które będą się rozgrywać w czasie festiwalu, tak, by tworzyć festiwalową atmosferę; może warto rozbudować nieco festiwal, ale raczej nie więcej niż do siedmiu spektakli; może warto sprawić, by powstał jakiś polski spektakl specjalnie na festiwal. Na pewno jednak narodziła się w Łodzi teatralna perła. Teraz trzeba ją dopieszczać.

Dariusz Pawłowski
Polska Dziennik Łodzki
1 grudnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia