Wybrzeże Sztuki, czyli rzut oka na tematy tabu
Podsumowanie festiwaluPo raz szósty trójmiejska publiczność miała okazję zetknąć się z szeroko komentowanymi i kontrowersyjnymi spektaklami, które powstały poza Trójmiastem. Za nami szósta, z pewnością nie najlepsza edycja przeglądu Wybrzeże Sztuki, która skoncentrowana była wokół tematów kontrowersyjnych.
Siłą Festiwalu Wybrzeże Sztuki jest - paradoksalnie - brak dookreślonej, narzuconej odgórnie formuły, co pozwala zapraszać organizatorom dowolne produkcje, które wyróżniły się w ostatnich latach na tle polskiego teatru. Tak jak w poprzednim roku, festiwal jest również okazją do prezentacji spektakli Teatru Wybrzeże. W tym roku były to: zauważone i docenione w kraju - "Amatorki" oraz "Czarownice z Salem". Przyznać trzeba, że obie trójmiejskie produkcje należały do najsilniejszych punktów programu.
Obok "Czarownic z Salem" najciekawszą propozycją był "Nietoperz" [na zdjęciu] TR Warszawa, wyreżyserowany przez Kornéla Mundruczó. Spektakl rozgrywa się w zamykanej właśnie klinice, gdzie pacjenci samodzielnie poddają się eutanazji. Gdzieś w tle pobrzmiewa tu echo "Zemsty Nietoperza", przywoływanej przez czekającego na śmierć eks-dyrygenta Gustawa, z którym w "ostatnią drogę" postanawia wyruszyć jego żona, Irys. To spektakl-instalacja, oparty na aktorskim warsztacie, niepozbawiony gorzkiego humoru (wirtualne parówki na talerzach, czyli nawiązanie do tragicznej, do niedawna, sytuacji finansowej TR Warszawa) i świetnych rozwiązań scenograficznych. Przedstawienie nie zamyka się w publicystyce. "Za" i "przeciw" eutanazji są tutaj kwestią wtórną wobec ludzkich motywacji, potrzeb i chorób cywilizacyjnych. "Nietoperz" okazuje się gorzką lekcją człowieczeństwa, zaprezentowaną przez bardzo dobry zespół aktorski.
Na drugim biegunie znajduje się "Balladyna" Teatru Polskiego w Poznaniu. Duet Marcin Cecko (autor tekstu) i reżyser Krzysztof Garbaczewski postanowili pobawić się konwencją niskobudżetowych filmów grozy oraz serialu i na resztkach tekstu Słowackiego zbudować nową, alternatywną historię. Rodzina Balladyny prowadzi laboratorium, w którym trwają badania genetyczne nad ziemniakami i nasionami. Tytułowa bohaterka jest pozbawioną hamulców morderczynią, mityczne Gopło ma w sobie coś z wyspy z serialu "Lost", a Kirkor okazuje się inwestorem, który po prostu lubi towarzystwo kobiet (w każdym wieku).
Spektakl obronić można jako pastisz i autotematyczną farsę z inscenizacji "Balladyny". Motywacje Balladyny są ośmieszone, a ona sama bardzo manierycznie odegrana przez Justynę Wasilewską (m.in. fatalna improwizacja na temat roli kobiety i oczekiwań teatralnej publiczności). Bardzo słabe aktorstwo koresponduje z chaosem i gonitwą pomysłów reżyserskich, wprostproporcjonalnie do czasu trwania spektaklu coraz bardziej szalonych i nieskładnych, aż do unicestwienia "akcji" spektaklu występem zespołu cipedRAPskuad. Lubiący eksperymenty formalne i estetyczne Garbaczewski tym razem kompletnie się pogubił (prawie jedna trzecia publiczności opuściła teatr przed końcem przedstawienia).
Dwa najbardziej gorące tytuły przeglądu - "Lubiewo" Teatru Nowego w Krakowie i "Paw królowej" Starego Teatru w Krakowie okazały się rzetelnymi adaptacjami prozy (odpowiednio, na podstawie książek Michała Witkowskiego oraz Doroty Masłowskiej). "Lubiewo" przygotowane przez Piotra Siekluckiego to wybór anegdot z książki Witkowskiego, ograniczający się do ciekawostek na temat "podziemnego" życia dolnośląskich homoseksualistów. Dwie "przegięte cioty" - jak o sami o sobie mawiają bohaterowie spektaklu, nazywając siebie Lukrecja i Patrycja, wspominają dobre, stare czasy. To pogodne, żartobliwe, ubarwione niewybrednym językiem Witkowskiego wspominki, których puenta (świetne taneczne solo Mikołaja Mikołajczyka jako AIDS) jest już zupełnie na serio pełnym serdeczności ukłonem w stronę homoseksualistów.
Zaś "Paw królowej" (reżysera Pawła Świątka i dramaturga Mateusza Pakuły) konsekwentnie przekłada na język teatru realia książki Masłowskiej, gdzie przenikliwy słuch na rzeczywistość łączy się z chaosem informacyjnym i szumem medialnym, a błyskotliwe spostrzeżenia ze zwyczajnym bełkotem. Spektakl jest rzetelnie zrealizowany, sprawnie zagrany przez aktorów, którzy niczym na sali do squasha, mierzą się z kolejnymi kwestiami, odbijając je między sobą i od siebie niczym piłki. To coś z pogranicza koncertu hip-hopowego (melorecytacje) i nowoczesnego teatru. Ale... "Paw królowej" oparty jest na tekście, który - jak to przy innych próbach prozatorskich Masłowskiej - jednych zachwyci, innych zniesmaczy. Ja należę do tych drugich.
Wyjątkowo silnie reprezentowany był na festiwalu nurt studencki. Ze studentami aktorstwa z Krakowa, Łodzi i Wrocławia pracowali doświadczeni reżyserzy. Zdecydowanie najlepiej proporcje między prezentacją młodych aktorów z Wrocławia a wartością artystyczną spektaklu rozłożyła Monika Strzępka, której "Love & Information" należało na najciekawszych spektakli całego Wybrzeża Sztuki. Rozpisana na 56 epizodów sztuka Caryl Churchill pozwala zajrzeć w sferę uczuć, emocji, lęków, pragnień i potrzeb każdego z nas, zaś rozbuchana, wręcz niechlujna przestrzeń spektaklu to wymarzone miejsce, by sprawdzić siłę aktorskiego wyrazu. I tę ocenić należy zaskakująco wysoko (niektórzy aktorzy koniecznie jednak powinni popracować nad artykulacją).
Z kolei krakowskie "Ufo. Kontakt" Iwana Wyrypajewa i studentów PWST zaliczyć można do udanych prób budowania iluzji i deziluzji. Kreacja aktorska ograniczona jest do minimum, bowiem to opowieść twarzą w twarz z widzami, o tym, czym dla bohaterów był kontakt z Obcymi. Nie każdy aktor potrafił unieść ciężar tej konfrontacji, choć ujmująca wiara w dobro i wartościowość człowieka, jakim hołduje w swoim teatrze Wyrypajew, budzą sympatię.
Niestety kompletnym nieporozumieniem okazał się spektakl "Shopping and fucking" przygotowany przez Grzegorza Wiśniewskiego ze studentami łódzkiej "filmówki". Nie pomogła przyzwoita reżyseria. Żaden z młodych aktorów nie podołał swojej roli, a drastyczna wymowa tekstu Marka Ravenhilla opartego na traumach i ekstremalnych doświadczeniach homoseksualnych znacznie osłabiła fatalna dramaturgia przedstawienia.
Jeśli ktoś szukał odpowiedzi na motto przewodnie festiwalu czy "fajnie być Bogiem", to na VI Wybrzeżu Sztuki raczej go nie odnalazł. Zabrakło wybitnych produkcji, aktorskiego i reżyserskiego mistrzostwa, choć nie brakowało bardzo dobrego teatru. Warto w dalszym ciągu pokazywać teatralne eksperymenty, poszerzać granice prezentowanego w Trójmieście teatru o rewiry, do których rzadko sięgamy (bardzo dobry pomysł by prezentować spektakle studenckie). Okazja by bliżej przyjrzeć się w teatrze tematyce gejowskiej, bioetyce, eutanazji czy kontaktom z UFO nie trafia się często. Dobrze, że mamy festiwal, który to umożliwia.