Wycieczka w czasy przełomu

"Barbara Radziwiłłówna z..." - Teatr Śląski w Katowicach

Kontrowersyjne dzieło prozatorskie w wersji scenicznej - tak w skrócie można by opisać spektakl Teatru Śląskiego "Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej". Interaktywne przedstawienie "bierze widzów" na tzw. wspominki, przypominając czasy przełomu lat 80. i 90.

Pan Hubert (w niektórych kręgach zwany Barbarą Radziwiłłówną) to postać stworzona przez Michała Witkowskiego – popularnego współczesnego prozaika. Mowa o panu Hubercie, ponieważ to główny bohater teatralnej adaptacji powieści „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej” autorstwa wyżej wspomnianego pisarza. Mimo, że minęły ponad dwa lata od daty premiery, nadal przyciąga do Teatru Śląskiego prawdziwe tłumy.  

Pierwsze skrzypce w przedstawieniu gra wspomniany wcześniej pan Hubert (Andrzej Warcaba) – właściciel lombardu i budki z zapiekankami, drobny oszust, cinkciarz, zapalony katolik ze skłonnościami do dewocji, a na dokładkę prawdopodobnie gej, który postanawia opowiedzieć historię swojego życia. Jego opowieść jest barwna (czasem wręcz nieprawdopodobna), a język, którego używa prosty i dobitny (aż roi się tu od sprośności i wulgaryzmów). Tłem dla opowiadanych wydarzeń są ciężkie czasy początku kapitalizmu, w których to pan Hubert nie potrafi odnaleźć swojego miejsca… 

Opowieść przenosi widza parę lat wstecz, dzięki czemu przeszłe zdarzenia, rozgrywają się na jego oczach. Co ciekawe, sam zaczyna w nich uczestniczyć, a to za sprawą interaktywności, jaka stała się kluczowym elementem spektaklu. W jednej chwili teatralna publiczność zmienia się w publiczność Klubu Robotniczego, gdzie bierze udział w spotkaniu akwizytorskim cudownego dżemiku, w kolejnej Roman (Andrzej Lipski) – „gwiazda wieczoru”, stara się wpłynąć na ich decyzje w sprawie dokonania zakupu tego dżemu, a jeszcze w kolejnej część osób otrzymuje jego próbki (niektórzy zaczynają ich nawet próbować!). Ale dżemy to nie jedyne namacalne dowody pobytu widza w przeszłości – jest też czerwony kwiat wręczony jednej z kobiet i są ulotki klubu Światowid. W zasadzie podczas całego przedstawienia aktorzy zachowują się tak, jakby wiedzieli o tym, że są pod ciągłym obstrzałem spojrzeń i wydaje się, że ma to pewien wpływ na ich zachowanie…

W związku z faktem, że scenografia nie zmieniała się podczas wszystkich przedstawianych wydarzeń, to aktorzy musieli przejąć pałeczkę – to ich obecność wpływała na charakterystykę tła. Każda postać, która pojawiła się na scenie w trakcie przedstawienia była autentyczna i jedyna w swoim rodzaju (co było również zasługą kostiumów i charakteryzacji). Warto to podkreślić, ponieważ ci sami aktorzy odgrywali kilka ról, a żadna z nich nie dublowała się z inną.

Cała historia Huberta vel Barbary Radziwiłłówny jest „napisana pod publikę” – opowiadane zdarzenia mają pokazać głównego bohatera jedynie w pozytywnym świetle. Taki obrót sprawy pokazuje przede wszystkim jedna z końcowych kwestii, kiedy główny bohater mówi: „Choć tak naprawdę to przecież ja sobie ciebie, Sasza, wymyśliłem” (wcześniej mogłoby się wydawać, że bohater jest zakochany w Saszy). Po co taka koloryzacja? Otóż ta opowieść jest swoistą autoterapią pana Huberta, który nie potrafi sobie poradzić w nowym dla siebie świecie…

Ostatecznie przedstawienie jest bardzo pozytywne w odbiorze. Nie nudzi widza, a wprowadza go w dobry nastrój, jednocześnie przenosząc w PRL-owską krainę wspomnień. Duża w tym zasługa aktorów, którzy, dzięki swej autentyczności, pomagają zapomnieć o rzeczywistości i przenoszą widzów w przeszłość…

Joanna Garbarczyk
Dziennik Teatralny Katowice
8 lutego 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...