Wycyzelowany spektakl w Teatrze Polskim

"Trędowata. Melodramat" - reż. Wojciech Faruga - Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy.

I od pierwszej sceny zabawa twórców z formą. Iście postmodernistyczne igranie z konwencjami melodramatu, szmiry, ale i z poważnymi problemami społecznymi. W krótkich scenach, etiudach, zazwyczaj z udziałem dwojga aktorów, poznajemy podszewkę arystokratycznego blichtru, umysłowości ukrywającej się za rodowym pierścieniem czy kiecką wprost z Paryża.

To sceny przekonywające; grane czasem wręcz brawurowo przez bydgoskich aktorów. Mamy trochę atmosferę jak z tomu "Sodoma i Gomora" Marcela Prousta. Znakomita scena pogrzebu psa. Arystokraci są w tej scenie przerażająco banalni i jednocześnie czułostkowi jak gimnazjalne pensjonarki. Tuż obok przez lata gwałcona jest służąca, co ma być substytutem prawdziwych uczuć i doznań miłosnych. Arystokraci tkwią w tej swojej zakłamanej i trywialnej rzeczywistości niczym jakieś liche okazy rzadkich zwierząt w zbyt ciasnych klatkach. W tej sekwencji scen też znakomita scena edukacji arystokratycznej ku małżeństwu z rozsądku i dla kasy. Wygibasy amoralne końca pewnej epoki, dekadencki koniec pewnej kasty. Zgrywa wyższości podszyta mizerią intelektualną. Umysłowa pornografia. Niby nic nowego, o takiej arystokracji już czytaliśmy i taką arystokrację już widzieliśmy, ale zagrane to wszystko z dużym wyczuciem formy, bez nachalnej pedagogiki czy szyderstwa. A raczej z pewnym współczuciem. Kilka scen znakomitych. Na przykład scena między matką a synem nawiązująca do sławnej sceny z filmu "Zmierzch Bogów" Viscontiego, sceny podczas której niezapomniany Helmut Berger gwałci swoją matkę, graną przez Ingrid Thulin w domu zrujnowanym przez faszystów. To samo wyuzdanie. Ten sam kabotynizm ekstrawaganckiej wyobraźni erotycznej. Świetna też scena, podczas której arystokratki dzielą się swoimi przemyśleniami na temat Murzynów i najnowszych sznytów w modzie. I jeszcze ten intelektualny grafoman, hrabia Trestka, grany przez Michała Jarmickiego, który stara się opowiadać dowcipy, które śmieszne nie są, natomiast ujawniają jego rasistowskie poglądy i lichą zborność intelektualną - dusza jałowego towarzystwa.

A jednocześnie No, właśnie, w pewnym momencie znakomity monolog hrabiego Barskiego, granego przez Rolanda Nowaka. Nawiasem mówiąc Roland Nowak do roli wyliniałego arystokraty z długami nadaje się jak rzadko kto. Ale wroćmy do monologu. Hrabia wygłasza w owym monologu racje swej klasy społecznej, przeciwko równości społecznej i powiada mniej więcej coś takiego (nie cytuję dosłownie): - Niższe klasy wtargną w nasze życie. Będą niszczyć i zabijać. Zabiorą nam nasze domy. Zabiorą nasze kobiety I co tu dużo mówić, święte słowa, tak właśnie będzie.

Powieść Mniszkówny ukazała się w 1909 roku. Nie minie 10 lat, a rewolucja sowiecka zmiecie z powierzchni ziemi arystokrację rosyjską. Potem przyjdzie czas na arystokrację krajów Europy Wschodniej. Romans ordynata Waldemara z nauczycielką francuskiego, Stefcią, w takim ujęciu jest objawem degeneracji arystokratycznej klasy, to początek jej ekonomicznej i moralnej deformacji. Mezalians jako zapowiedź rewolucji? Trochę tak. Hrabia Barski mówi, że to początek wtargnięcia w życie dworów i pałaców pospólstwa i hołoty. Hrabia sprzeciwia się przekonaniu Waldemara, że ludzie są równi i że przedstawiciele klas niższych są może nawet bardziej otwarci, szczerzy, empatyczni i tak dalej. I twórcy spektaklu, dość inteligentnie i zręcznie wkraczają w tym miejscu na poletko Witolda Gombrowicza owego mistrza w ukazywaniu rywalizacji i dialektyki niższego z wyższym, dostojniejszego z mizerniejszym. Stefania, owa nauczycielka, kreowana przez Mniszkównę i adaptatorów filmowych powieści "Trędowata" na ofiarę systemu segregacji klasowej, okazuje się w takim ujęciu nie tylko ofiarą, ale zapowiedzią pospolitowania klasy wyższej. I to, choć dyskretnie odnotowane przez twórców, jest ciekawe w tym spektaklu. Może Stefcia to jeden z objawów degradacji arystokracji, jak, powiedzmy, spółkowanie z służącą, ceremonialne grzebanie psa, opowiadanie przez Treskę dowcipów o Murzynach? Autorzy spektaklu nie rozwijają tego wątku, ale dobrze, że taką perspektywę interpretacyjną otwierają. Dzięki temu wyraźnie wywikłują się z banalności opowieści Mniszkówny.

Znakomitym rozwiązaniem scenograficznym jest umieszczenie na scenie wielkiego, jarmarcznego lustra. Na tle tego lustra, które się unosi, opada, przesuwa w lewo, w prawo rozgrywane są wszystkie te wspomniane wyżej żenujące i kompromitujące bohaterów sceny. A jarmarczne lustro, jak to jarmarczne lustro, powiększa postacie, zmniejsza, uśmiechy zmienia w grymasy, egzaltowane pozy w karykatury. To co się zatem na scenie i w lustrze dzieje, to jarmarczne widowisko. Jarmarczni hrabiowie. Jarmarczne damy. Ginąca w otchłaniach historii i własnej degrengolady klasa społeczna kończy swoimi karykaturami w jarmarcznym lustrze!

W spektaklu nie ma nachalnych nawiązań do współczesności. Ale Bohaterowie często zachowują się, wyraźnie odwołując się do póz i manier obecnych w komercyjnych widowiskach społecznych, widowiskach, które oglądamy dziś już we wszystkich telewizjach. To jakaś teatralna wersja "Szansy na sukces", "Top model" itd. To wizerunek ludzi, którzy bez wartości i przekonań dążą do sukcesu i powodzenia w życiu, eksponując przede wszystkim jałowy egocentryzm. To parada ludzkich wtórników. Zręcznie, z dystansem i zabawnie zostało to w tym spektaklu pokazane. To prawdziwy urok postmodernistycznego widzenia świata. Nic nie jest do końca serio, ale też nic nie jest bezwzględnie bez znaczenia.

No i zaleta niewątpliwa, a rzadka w bydgoskim teatrze - nie było, nie wypatrzyłem, nachalnej, lewackiej propagandy.

Krzysztof Derdowski
Bydgoszcz24.pl
9 maja 2014

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia