Wyjść z klatki

"Król kłania się i zabija" - reż. A. Korytkowska-Mazur - Teatr Dramatyczny

Obserwując relacje pomiędzy postaciami, rozpoznajemy chłodną, twardą matkę, ojca pijaka i bawidamka, a także przyjazną postać brata. Wyraziste gesty, surowa mimika, żadnego udawania. To jest tylko teatr - rozumie widz - po czym daje się wciągnąć opowieści o prawdziwym cierpieniu rzeczywistej osoby

Przed spektaklem piłam herbatę w towarzystwie pewnej pary, która przygarnęła mnie do stolika. – Jesteś przygotowana? – pytał zagadkowo on, gdy wyszło, że wszyscy troje czekamy na to samo przedstawienie. – Podobno ciężko się połapać, jeśli ktoś nie zna biografii bohaterki – rzucił, sącząc lampkę wina. – Nie mam pojęcia o czym to jest – odrzekłam zgodnie z prawdą i natychmiast uległam przykrej wizji straconego wieczoru. W tym miejscu pozwolę sobie na górnolotną uwagę. My, Europejczycy, do tego stopnia daliśmy się zniewolić schematom, że gdy coś dzieje się nie po kolei, albo poza typowym wzorcem wyrażania sensu, to jest albo za trudne, albo za głupie, w każdym razie – nie warte zachodu. Bo jedna postać nie powinna być grana przez więcej niż jedną aktorkę, a przynajmniej – nie więcej niż jedną na raz. Jeśli historia – musi mieć pointę, jeśli zdarzenie – od początku do końca, słowa – jasne, wywód – logiczny, i tak dalej... Czegóż się dziwić sztuce, że wreszcie dojrzała, by wyjść z tej klatki!

Nie czytałam książki Herty Muller, „Król kłania się i zabija”, dlatego nie rozstrzygnę tu, czy chaotyczna forma spektaklu wynika z konstrukcji oryginalnego tekstu powieści, czy powstała dopiero na poziomie realizacji scenicznej. To jednak, Widzu i Czytelniku, sam możesz łatwo sprawdzić, a dla mnie, jako recenzenta, podstawowe pytanie brzmi: czy ta forma się obroniła?

Przyjrzyjmy się kołtunowi słów, muzyki i ludzi, który się przewala przez małą scenę Dramatycznego jak półpłynna substancja, nieopatrznie uwolniona z naczynia. Czy to ma sens? A czy możemy odmówić sensu naszym myślom tylko dlatego, że rozbiegane, umykają językowej formie? Z innej strony – czy nasz świat jest naprawdę taki prosty i uporządkowany, jaki chcemy oglądać w teatrze, kinie i o jakim najchętniej czytalibyśmy w książkach?

Słowo „kołtun” to z mojej strony tylko prowokacja, w istocie każdy szczegół pozornego nieładu, w oczywisty sposób, musiał zostać starannie obmyślony i wykonany. Struktura udająca brak struktury, to – w moim mniemaniu – wyższy poziom wtajemniczenia i świadectwa kunsztu! Ci aktorzy w ściśle określonych momentach wychodzą ze sceny , wchodzą, mówią, milkną, poważnieją, rozkwitają śmiechem; wszystko idealnie splecione z mniej lub bardziej agresywną, mniej lub bardziej skoczną, roztaczającą niezwykła atmosferę – żywą, rumuńską muzyką.

Wbrew ostrzeżeniu – bez przygotowania zrozumiałam wszystko. Nie trzeba erudycji, wystarczy trochę wyobraźni. Przedstawiono historię kobiety, której życie zaciska się na szyi jak pętla. Życie skażone tym rodzajem grzechu, jaki wychodzi od oprawców, by spocząć na ofierze. A ona, ta ofiara, ma coraz mniej siły, żeby się bronić. Nikt nie rozumie, dlaczego ten smutny uśmiech nie pasuje do telewizyjnego szoł , nikogo nie obchodzi jej smutek, bo nikt nie chce oglądać łez. Kapitalna jest scena telewizyjnego wywiadu, w którym prezenterka, uderzająco podobna do kochanki ojca wspomnianej bohaterki, zarzuca rozmówczynię pytaniami, w ogóle nie słuchając odpowiedzi. W tle, telewizyjni komedianci powtarzają wyrwane z kontekstu słowa, na ustaloną wcześniej melodię, eksponując widowiskowość , a działając na szkodę sensu. Wyrwa pomiędzy bólem tej sławnej pisarki, jakże srogo doświadczonej przez los, a beztroską aurą przykrego luzu telewizyjnej transmisji, pęcznieje w oczach i uszach. Rozbawiona masa wyznawców idei piękna i humoru nie jest w stanie dźwignąć ciężaru prawdziwego, ludzkiego dramatu. Niedojrzałość społeczeństwa, reprezentowanego przez świat telewizyjnych kamer, przeciwstawiona została sceptycznej rozwadze skrzywdzonej kobiety.

Siła wyrazu tkwi w niespójnej narracji, kojarzącej się z chaosem myśli. Nie naśladuje się tu rzeczywistości, tylko konstruuje, a raczej dekonstruuje ją, poprzez teatralną sztuczność. Obserwując relacje pomiędzy postaciami, rozpoznajemy chłodną, twardą matkę, ojca pijaka, a także przyjazną postać brata. Sama bohaterka zaś jawi nam się w trzech osobach – Herta Muller z różnych etapów życia. Całkowite zburzenie zwyczajowych reguł, rządzących naszym postrzeganiem – liniowości, jednoznaczności, wynikania. W pewnym momencie ,matka – sanitariuszka wojskowym krokiem przemaszerowuje przez scenę, skarżąc się na głupotę pacjentek, a w międzyczasie wydając sobie wojskowe komendy: „dwa, trzy, obrót!” Co za wspaniały formalizm! Wyraziste gesty, surowa mimika, żadnego udawania. To jest tylko teatr – rozumie widz – po czym daje się wciągnąć w opowieść o prawdziwym cierpieniu, rzeczywistej osoby.

Wioletta Wysocka
ksiazeizebrak.pl
8 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...