Wyłupywane z oka

"Equus" - reż: Waldemar Zawodziński - Teatr Studyjny PWSFTv i T w Łodzi

To nie jest skomplikowana historia. Na dobrą sprawę, żaden z wątków nie może uchodzić za super oryginalny: oślepienie stada koni - makabryczny czyn młodego chłopaka, psychiatra dociekający jego przyczyn pośród namiętności i dziecięcych fantazji pacjenta, pozornie normalna rodzina młodzieńca, osobiste niepowodzenia lekarza, gra, którą prowadzą pacjent i psychiatra.

Pod wierzchnią warstwą dramatu "Equus" Petera Shaffera skrywa się jednak traktat o ludzkiej kondycji, o piekle jak najbardziej ziemskim, drzemiącym w umyśle. Zstępowanie w jego głąb odziera postaci sceniczne ze zrogowaciałych masek, które zgodzili się nosić na co dzień.

Spektakl dyplomantów PWSFTviT i w Łodzi, wyreżyserowany przez Waldemara Zawodzińskiego, wchłania widza z każdą chwilą coraz bardziej. Wilgotny i pulsujący jak bagno, odczuwalny na skórze, ogołaca ze złudzeń skrajnie pesymistyczną wizją świata.

W dociekaniu prawdy o powodach niezrozumiałego postępowania nastoletniego Alana Stranga (Paweł Paczesny) na dalszy plan odchodzi efekt prowadzonej przez psychiatrę Martina Dysarta (Marek Nędza) kuracji. Kolejne seanse, w czasie których odkrywa szczegóły z dzieciństwa chłopaka, ujawniają przed lekarzem skrywany, przepełniony zrodzonym z kompleksów, z tłumionych fascynacji końmi i chrześcijańskiego fanatyzmu matki (Iwona Karlicka) naiwnym kultem Equusa. Chłopak wielbi i modli się do niego mieszając seksualność i religię. Do tego stopnia, że gdy nadchodzi moment faktycznej inicjacji, lęk przed bogiem, który patrzy, jest paraliżujący. Skomplikowana psychika Alana staje się wyzwaniem w zupełnie nowym znaczeniu. Dla dokonującego bilansu swego prowincjonalnego, ustabilizowanego, ale nieudanego życia lekarza, szaleńcza wiara chłopaka jest jednocześnie fascynująca i nie do zniesienia. Dysart nigdy nie otoczył podobnym uwielbieniem niczego, co związane było z jego życiem. Teraz jest zbyt zgorzkniały, by to uczynić, jest również zbyt dojrzały. Upragniona grecka harmonia to tylko mrzonka. Alan to w zasadzie cały czas jeszcze dziecko, które rozumie, iż dorosłość oznacza zerwanie łączności ze swym bogiem, choć przeczuwa, że trwanie w niej zaczyna być szkodliwe. "Equus" to przejmująco ukazany tragizm ludzkiej egzystencji, świat w którym bogowie umierają i nie zdążą się nawet zestarzeć.

Zawodziński wycisnął z młodych aktorów siódme poty. Paweł Paczesny nieustannie wije się, łamanymi gestami i ruchami wyłamuje z kwadratowego pola gry, trwa na krawędzi, by co chwila do niego wracać. Wszystko to czyni z pełną świadomością, więc jego ekspresyjna gra nie śmieszy. Marek Nędza również dał popis bardzo dobrego, z zadatkami na świetne, aktorstwa. Nie ma tu ról słabych, choć nie wszystkie pozwalają w pełni zaistnieć na scenie. Dora to kolejna w repertuarze Iwony Karlickiej obłędna, podszyta szaleństwem matrona. Zawodziński dozuje efekciarskie pomysły inscenizacyjne, pozwala osiągnąć im apogeum, by subtelnie je wygasić. Znakomicie wypadają transowe, duszne, na wskroś cielesne sceny z udziałem skrytego za maskami Chóru: pierwsze spotkanie w stajni Alana i Jill (Małgorzata Kocik), przyuczanie do pracy stajennego, upragniona, ukrócona przez rodziców jazda konna, "randka" z Jill w kinie porno, aż po finalną scenę, gdzie na ludzkim fresku echa greckich rytuałów zespalają się z chrześcijańską obrzędowością.

Niezbywalną wartością "Equusa" jest reżyseria świateł. Kolory wpełzają na scenę, niczym nakładane niemrawymi ruchami pędzla. Dzięki nim "Equus" jest jak odarte ze skóry ciało, bezbronne, pulsujące, drażnione torturami.

Łukasz Kaczyński
Dziennik Łódzki
6 marca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia