Wypalona rewolucja

"Balkon" - reż. Jan Klata - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Trochę wbrew wpisanej w dramat Jeana Geneta teatralnej skali „Balkon" w Teatrze Wybrzeże wpisuje się boczny nurt przedstawień Jana Klaty, chyba nie najważniejszych zarówno dla artysty, jak i dla jego publiczności. To spektakl, któremu trudno zarzucić kardynalne błędy, zaskakująco tradycyjny, jakby reżyser nie wiedział do końca, jakie odzwierciedlenie w dzisiejszym świecie znaleźć dla Genetowskiej rewolucji.

Zacząć należy jednak od rzeczy oczywistej, która w ostatnim czasie dziwnym zbiegiem okoliczności oczywista przynajmniej w Polsce być przestała. To prawdziwa ulga oglądać teatr pełną gębą, a nie za jedną zastawką, budowany z literatury, a nie samych improwizacji pisanych na scenie, za to podszytych empatią i poczuciem wszechogarniającej równości.

Domyślam się, że świat Geneta w „Balkonie" niewiele ma wspólnego ze światem Jana Klaty i aktorów Wybrzeża, a jednak podejmują z nim rozmowę na serio. Idą na ryzyko, gotowi zapłacić za to swoją cenę. I płacą ją, może w zbyt wielkim stopniu ulegli autorowi. Sopocki „Balkon" w tym punkcie przegrywa, ale też imponuje jednocześnie. To jest zrobione, porządne, bardzo dobrze zagrane przedstawienie. Tyle że rewolucja Geneta nie ogarnęła sceny. Nikt nie wypluł wędzidła, jak świetnie grana przez Magdalenę Boć dziwka Elyane. Wyszliśmy i otrzepaliśmy ubrania.

Jan Klata nie zwalnia tempa. Po zakończeniu prac w Wybrzeżu wyjeżdża pracować na Litwie, potem ku zaskoczeniu wielu powraca jako inscenizator do Narodowego Starego Teatru w Krakowie. W lutym w Teatrze Nowym w Poznaniu z sukcesem zrealizował „Czerwone nosy" Barnesa, jak dla mnie pierwszą w tym czasie na polskich scenach premierę, która nie pochylała się przesadnie nad pandemią, nie ironizowała z masek oraz społecznego dystansu, ale temat zarazy przetworzyła, zadając najbardziej przerażające pytanie: co zdarzy się potem, gdy już pozornie rzeczywistość wróci do normy, kiedy przynajmniej na pierwszy rzut oka wyzdrowieje?

„Czerwone nosy" ze swym jarmarczno-sakralnym charakterem zdawały się idealnie przylegać do stylistyki artysty, Klata wszedł w tę konwencję gładko, doskonale poprowadził też poznański zespół. To skądinąd znaczące, że po wymuszonym w wiadomych okolicznościach odejściu ze Starego pracuje w miejscach nie cieszących się estymą progresywnych krytyków i prawodawców środowiska. Był Poznań, miał być łódzki Jaracz (do premiery nie doszło, cała sytuacja stała się pretekstem do skandalicznego pozbawienia stanowiska dyrektora Waldemara Zawodzińskiego). Do gdańskiego Wybrzeża za kadencji Adama Orzechowskiego twórca powraca z drugim spektaklem i dobrze widać, że znalazł tu swoje miejsce, a przede wszystkim porozumienie z aktorami. Poprzednio zrealizował z nimi wstrząsające „Trojanki" Eurypidesa – bezdyskusyjnie jedno z największych osiągnięć polskiego teatru w sezonie 2018/2019. Tamtej inscenizacji nie da się pominąć, tworząc syntezę teatru Klaty. „Balkon" zdecydowanie niższą ma temperaturę.

To dzieło fundamentalne, dla Geneta absolutnie ikoniczne. Zapisał w nim swój program, łącząc nierozerwalnie teatr z buntem i rewolucją. Zbudował wielką metaforę możliwą do czytania na bardzo wiele sposobów. Świat jest teatrem, a ten z kolei staje się wielkim burdelem, aktorzy odgrywają dygnitarzy – Biskupa, Sędziego, Generała, Komendanta Policji. Dziwki wcielają się w swoje role, aby dać im przyjemność, bo za nią płacą. Za oknami szaleje rewolucja, wali się królewski pałac, pierwsza kurwa zostaje królową, jej pałac – Wielki Balkon – odbiciem prawdziwej rezydencji. Autor „Parawanów" daje więc gest najbardziej radykalny – jednym ruchem wysadza zastany świat i właściwy swoim czasom teatr. Kwestionuje wszystkie jego podstawy jako artysta zupełnie gdzie indziej widzący stawkę w tej grze. Dla Geneta – co udowodnił własnym losem – jest nią życie, nawet jeżeli wpisane w nie zostały sztuczność, udawanie.

Geneta wystawia się w Polsce sporadycznie, a jeśli – to w ośmiu przypadkach na dziesięć oczywiście „Pokojówki". W „Parawany" albo „Balkon" wpisana jest niełatwa do okiełznania teatralna skala, nic więc dziwnego, że najważniejsze z ostatnich ich inscenizacji podpisywała w Kaliszu i Łodzi Agata Duda-Gracz. Klata ma wszystko, by iść własną drogą, jednak o dziwo jakby chował się za pisarzem. „Balkon" nawet w lekturze ma swą siłę, ale za chwilę stuknie mu siedemdziesiąt lat. Nie da się ukryć, że to widać. Czytany dziś i grany w klasycznym tłumaczeniu Marii Skibniewskiej i Jerzego Lisowskiego wydaje się dziś chwilami archaiczny, gdy idzie o brzmienie języka. Sopocki spektakl uświadamia też, że jest dużymi fragmentami niemiłosiernie przegadany. Całość trwa pełne trzy godziny i z pewnością dobrze zrobiłyby jej radykalne skróty. Pierwsze dwójkowe sceny z kolejnymi kobietami (Urszula Kobiela, Agata Woźnicka, Magdalena Boć) oraz Biskupem (Krzysztof Matuszewski), Sędzią (Katarzyna Figura) i Generałem (Robert Ninkiewicz), mimo świetnego bez wyjątku aktorstwa (szczególne brawa dla Katarzyny Figury) ciągną się zdecydowanie za długo, nużą przegadaniem.

Niczego nie da się zarzucić także protagonistkom. Irmę i Carmen grają na zmianę Katarzyna Dałek i Dorota Androsz. Widziałem Dałek w roli Irmy, Androsz jako Carmen i było w porządku. Tyle że znakomite aktorki nie dotykają takiego sposobu istnienia na scenie, jakiego doświadczyły chociażby w „Amatorkach" w inscenizacji Eweliny Marciniak. Wiem, to inne światy, inny materiał, w ogóle wszystko inne. Niemniej w trudnym do nazwania niedostatku, jakim dotknięte są tym razem ich role, tkwi chyba cały kłopot z sopockim „Balkonem". To jest porządnie zainscenizowane, równo zagrane przedstawienie – warto zobaczyć je z wielu powodów, choćby dla naprawdę mocnego finału z zupełnie inaczej użytą najważniejszą w chrześcijaństwie modlitwą. Domyślam się, że Jan Klata poprzez „Balkon" chciał nakłuć dzisiejszą hipokryzję, unikając doraźnej publicystyki prześwietlić życie kościelnych hierarchów, szukać zła pod podszewką tak zwanych tradycyjnych wartości oraz patologicznego patriarchatu. To znać w spektaklu, który chwilami ogłusza seriami z broni trzymanej przez buntowników, ale ta rewolucja nie ma swojej siły. Może Klatę gubi wierność pisarzowi, obawa przed zaprzepaszczeniem któregoś z sensów dramatu. Może jest też tak, że żyjemy w czasach wypalonej albo wypalającej się rewolucji, choć byłaby to drastycznie przykra diagnoza.

Niezależnie od wersji „Balkon" z Teatru Wybrzeże okazuje się widowiskiem bezpiecznym, osadzonym w tradycji, bez siły zmieniania rzeczywistości. Klata nie znalazł tym razem gestu równoważnego gestowi Geneta z czasu, gdy pisał swoją sztukę. Wszystko zostało po staremu.

Jacek Wakar
Dziennik Teatralny
8 czerwca 2021
Portrety
Jan Klata

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...