Wypisy z ojczystej literatury

"Nowy Don Kichot" - reż. Katarzyna Raduszyńska - Teatr Horzycy w Toruniu

Pierwszy rzut oka na scenografię, jeszcze nim spektakl się rozpocznie, może zaniepokoić: czyżby powtórka? Oto znów widzimy rzędy krzeseł (jak w "Pakujemy manatki" i "Ślubuję ci miłość...") i mikrofony, co może zapowiadać solowe popisy postaci (jak w "Caritas" czy w "Przedostatnim kuszeniu Billa Drummonda"). Ale pewnie należy przyjąć, że to po prostu taki styl, autorski pomysł, wykorzystywany zawsze nieco inaczej

Tym razem krzesła i mikrofony przenoszą widzów bodaj do jakiegoś domu kultury lub amatorskiego teatrzyku - sali niepięknie urządzonej, z krzykliwymi tapetami, lasem palm doniczkowych i fortepianem. Cała zaś historia mężczyzny, który szuka żony, opowiedziana zostaje przez członków prowincjonalnego kabaretu, na co wskazują okropne, karykaturalne stroje. Po zakończeniu swoich kwestii występujący odchodzą od mikrofonów i zasiadają na widowni "ośrodka kultury" (bynajmniej nie bezczynnie, bo skandując, nucąc, uderzając rękami o kolana tworzą dźwiękowe tło).

Na krześle najrzadziej siada główny bohater - niestrudzony kandydat do żeniaczki (w tej roli Sławomir Maciejewski), ów Nowy Don Kichot, idealista szukający swej Dulcynei, a skonstruowany z kilku postaci Fredrowskich - od Lubomira ze "Zrzędności i przekory", poprzez jego imiennika z "Pana Geldhaba", Alfreda z "Pierwszej lepszej" i Władysława ze "Świeczka zgasła", po Floriana z "Ożenić się nie mogę".

W poszukiwaniu kandydatki na żonę coraz bardziej zdesperowany bohater wędruje przez dwory i miasta Galicji czasów Fredry, a jednocześnie przez fragmenty utworów wybitnego komediopisarza, głównie tych spoza szkolnego kanonu lektur. Spotyka postaci uosabiające typy nie tylko z XIX-wiecznej Galicji - łasych na tytuły dorobkiewiczów, kłócących się krewnych, zazdrośników i nowobogackich, spryciarzy i obłudników... I obiekty swych matrymonialnych zabiegów - panienki pragnące zamążpójściem awansować społecznie lub wyrwać się spod kurateli rodzicielskiej.

Fragmenty dobrane są zręcznie, przeplecione piosenkami do słów z satyrycznych wierszy Fredry.

Choć wedle afisza przedstawienie nie ma... reżysera, a jedynie pomysłodawczynię inscenizacji i opiekunkę artystyczną, to toczy się wartko, toruńscy aktorzy Fredrowskie typy portretują zabawnie i pomysłowo. A prawdziwie gromki śmiech zaczyna się od popisu Anny Romanowicz-Kozaneckiej w charakterze zdeterminowanej do zamążpójścia, podstarzałej panienki ze Żmudzi (we fragmencie z "Pierwszej lepszej"). Przyznać też trzeba, że najlepiej wypadają te części spektaklu, które są najobszerniejszymi fragmentami Fredrowskich komedii - wtedy pełniej ujawniają się komizm postaci, uroda języka, zręczność intrygi. Aż chciałoby się zobaczyć sztukę hrabiego w całości.

Mirosława Kruczkiewicz
Nowości
17 stycznia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia