Wyśpiewałam to sobie

Natasza Urbańska

Drobna, nieśmiała, z kucykiem - tak wyglądała 15 lat temu, gdy trafiła do Buffo. I usłyszała, że nie umie śpiewać. Wszystko się zmieniło. Musical "Pola Negri" powstał specjalnie dla niej. Koniec terminowania w zawodzie? Chyba tak. Na dowód tego ma naszyjnik od Niny Andrycz. Wielka dama sceny podarowała go jej ze słowami: "Odznaczam panią na gwiazdę". Gdy Natasza ma pod górę, jak wtedy gdy nie szło jej prowadzenie Tańca z gwiazdami, myśl o nim dodaje jej siły

Ok,popracuj nad tym

Porażki ją motywują. Krytyka nie zniechęca. Natasza Urbańska ma rzadką wśród artystów pokorę i przekonanie,że zawsze możne być lepsza. Kiedyś uczennica Janusza Józefowicza,dziś jego żona i muza. Razem przygotowują musical Pola Nergi, w którym Natasza gra tytutową rolę. Już się nie martwi, że posypią się na nią grom;, recenzentów Ambitni zawsze są u nas na cenzurowanym. Wie, kim jest i jak długo na to pracowała. Nie zamierza się tłumaczyć z marzeń...

Pola Negri to ja...

Wydaje mi się, że na nią zapracowałam. To mój kamień milowy. Gdy pojawił się pomysł musicalu, nikomu, włącznie ze mną, nie przyszłoby do głowy, że kiedykolwiek mogłabym ją zagrać. Zawzięłam się i pięć lat śpiewałam "po kątach". W domu, gdy byłam sama, nagrywałam się, odsłuchiwałam, znów nagrywałam. Aż poprosiłam Janusza, by mnie ocenił. "To ty idź, jeszcze się ucz", usłyszałam. A niedawno (po kolejnych sześciu latach!) powiedział: "Pola Negri jest napisana dla ciebie".

Łączy mnie z nią...

Nie chciałabym, by to zabrzmiało nieskromnie, ale czuję, że z postacią Poli Negri łączy mnie wiele. Obie zaczynałyśmy jako tancerki, obie w odpowiednim momencie życia spotkałyśmy mężczyzn, którzy pomogli nam w karierze. Ona reżysera Ernsta Lubitscha - najlepsze filmy z nią zrobił właśnie on, a ja - Janusza Józefowicza. No i obie zostałyśmy "namaszczone" przez wielkie aktorki - ona przez Sarah Bernhardt, ja przez Ninę Andrycz.

Naszyjnik Niny Andrycz wkładam, gdy...

Nie wkładam! Ten złoty, wysadzany diamentami naszyjnik pani Nina Andrycz dostała od Indiry Gandhi i podarowała mi go ze słowami: "Odznaczam panią na gwiazdę i życzę zdrówka!". Jest dla mnie tak cenny i symboliczny, że zamiast na szyi trzymam go w sejfie. Nie czuję się jeszcze gwiazdą, ale myśl, że wielka, legendarna aktorka zobaczyła ją we mnie, dodaje pewności siebie w trudnych chwilach. Ostatnio przeżyłam je znów w "Tańcu z gwiazdami", gdy wróciłam do programu jako prowadząca.

Poprowadziłam "Taniec z gwiazdami" i

Myślałam, że to będzie prostsze. A byłam tak stremowana, że się trochę pogubiłam. Pamiętam, jak pierwszy raz w życiu śpiewałam piosenkę na żywo - to był szlagier "Daj mi tę noc". Wtedy też tak się zestresowałam, że wymachiwałam mikrofonem, zamiast do niego śpiewać i mój głos co chwila zanikał. Gdy zaczynałam jako prowadząca "Tańca z gwiazdami", przez chwilę pomyślałam: "Niech ktoś z uczestników się ze mną zamieni - jednak wolę tańczyć!". No ale jak na czymś mi zależy, nie oddaję walkowerem. Walczę do końca. Po każdym odcinku wracam do domu, oglądam go na spokojnie i analizuję, jak mi poszło, zastanawiam się, co mogłabym zrobić lepiej.

Największą walkę stoczyłam, gdy...

Usłyszałam: "Nigdy nie będziesz śpiewać jak Kasia Groniec". Te słowa wypowiedział Janusz Józefowicz. Zabolały. W duchu pomyślałam: "Jeszcze się na mnie nie poznał!", ale nie miałam takiego tupetu, by odparować: "Ja jestem świetna. To ty się mylisz!". Zresztą czułam, że ma rację, bo na razie mogę śpiewać... pod prysznicem. Denerwowało mnie jednak, że on jedyny w Buffo równocześnie tańczy, śpiewa i gra. Zaczęłam brać lekcje. On mówił: "To może skończyć się tak, że będziesz średnia w śpiewaniu i w tańczeniu". Postanowiłam zaryzykować.

Gdy zobaczyłam siebie na ekranie

Trudno mi się oceniać, ale cieszę się, że usłyszałam od Sławomira Idziaka: "Myślałem, że jako aktorka musicalowa nie będziesz w stanie zagrać. Myliłem się". Gdy zaczynaliśmy zdjęcia do Bitwy Warszawskiej, powiedziałam Jerzemu Hoffmanowi: "Panie Jerzy, nigdy nie grałam w filmie", a przecież on to wiedział. Bałam się, że gdy stanę naprzeciwko Borysa Szyca, sparaliżuje mnie strach. Pan Hoffman powiedział: "Nataszek (tak do mnie zawsze mówił), nic się nie bój, będę nad wszystkim panował". Były momenty, gdy reżyser pokazywał, jak mam grać. Na przykład w scenie, gdy śpiewałam "Białe róże", i myśląc, że mój filmowy mąż nie żyje, wybiegłam zrozpaczona do garderoby. Pan Jerzy Hoffman zdjął okulary, padł na sofę, udając kobietę w zwiewnej sukni. Mówił: "Nataszek, patrz, patrz teraz na mnie!". Ekipa pękała ze śmiechu i bez jego wiedzy nagrywała go.

Nie wstydzę się...

Kiczu. Bawię się nim. W jednym z "Wieczorów w Buffo" śpiewam utwór o dziewczynie z Pragi "Cambio Dolor" zwanej "Felą". To kawałek rodem z opery mydlanej. Gdy miałam zaśpiewać go pierwszy raz, wykrzyknęłam: "Janusz, to taka wiocha!". Odpowiedział: "Nie bój się, miej poczucie humoru na swój temat. Zobaczysz, to będzie hit!" Dziś do mojego repertuaru doszły jeszcze "Biełyje rozy" - rosyjskie disco. Odnajduję się w stuprocentowym kiczu, którego inni artyści by się wstydzili. Zrobiłam z niego swój atut. Jednocześnie szukam ambitnego repertuaru - śpiewam piosenki Marleny Dietrich, Lizy Minnelli. Nie udaję kogoś, kim nie jestem - nie urodziłam się, by śpiewać w operze.

Lubię...

Być najlepsza. I lubię wysiłek. W dzieciństwie gimnastyka artystyczna nauczyła mnie, że nigdy nie będę najlepsza "na zawsze". Nawet jeśli przed chwilą wygrałam zawody, inne dziewczyny mają ciśnienie, by mnie prześcignąć, więc cały czas ćwiczą. Nie urodziłam się, by śpiewać w operze. Mam dystans, odnajduję się nawet w kiczu. W Buffo też czuję na plecach oddech młodszych koleżanek. Ślub i dziecko z Januszem Józefowiczem nie dały poczucia, że moja pozycja nie jest zagrożona. Gdy byłam w ciąży, kilka dziewczyn zastępowało mnie i niektóre z nich świetnie sobie poradziły. Mam świadomość, że nie będę tancerką po pięćdziesiątce.

Mój plan B to...

Miała nim być anglistyka. Kariera aktorki w teatrze muzycznym nie trwa wiecznie, więc wymyśliłam sobie, że w razie czego zostanę tłumaczem. Postanowiłam skończyć zaocznie filologię angielską. Wykłady zaczynały się w soboty o ósmej rano. Zasypiałam na nich, bo byłam zmęczona po wieczornym spektaklu w Buffo. Zaczęłam opuszczać zajęcia z gramatyki staroangielskiej, bo nic nie rozumiałam. Narobiłam sobie zaległości. W połowie trzeciego roku dostałam propozycję udziału w Jak oni śpiewają i rzuciłam studia, bo sobotnie zajęcia kolidowały z programem - nagrywaliśmy go w weekendy.

Jako dziecko byłam...

Niecierpliwa! Gdy coś źle mi poszło na zajęciach z gimnastyki artystycznej, waliłam maczugami o podłogę. Aż któregoś dnia trenerka z całej siły rzuciła we mnie piłką. Powiedziała, że będzie robić tak za każdym razem. I położyła koło siebie kilka piłek. To oduczyło mnie publicznego wyładowywania emocji. Odtąd, gdy coś mi się nie udawało, starałam się mówić: "OK, popracuję nad tym". Wcześniej mogłam pozwalać sobie na fochy. Gdy uczyłam się jeździć na nartach i nogi mi się rozjeżdżały, wściekła rzucałam nartami, krzycząc: "Głupie narty! Nie będę jeździć!". Tata znosił to cierpliwie. To on woził mnie na treningi, na zawody. I chował się za murkiem, bo chciał mi kibicować, a ja tremowałam się, gdy patrzył. Był zawodowym żołnierzem, ale nie trzymał nas żelazną ręką. Wstawał wcześnie i po cichutku krzątał się po domu, żeby nas nie obudzić.

A mama...

Wyjechała na rok na Wyspy Owcze zarabiać na naszą rodzinę pracą w fabryce! Tata opiekował się w tym czasie mną i siostrą, mama przysyłała paczki i listy - jeden do taty, drugi dla nas. Gdy wróciła, kupiliśmy pierwszy samochód. Myślałam wtedy, że wszystkie związki są takie partnerskie.

Zakazana miłość

Moja i Janusza długo taką była. On miał żonę, więc dla ludzi byłam "tą złą". A ja myślałam wtedy, że przecież to mężczyzna decyduje, czy w jego życiu jest miejsce na drugą kobietę. Nie miałam wyrzutów sumienia, nie zastanawiałam się, co czuje żona Janusza - byłam na to za młoda i za bardzo zakochana. Uważam, że nikt nikomu nie może dać gwarancji, że będzie z nim do śmierci. Czułam, że Janusz to miłość mojego życia, więc przejmowałam się tylko tym, czy myśli o mnie poważnie. Nie chciałam być wiecznie "tą drugą". I starałam się udowodnić, że dostaję role w Buffo, bo jestem dobra, a nie przez protekcję.

Galatea przerośnie Pigmaliona, gdy...

Od czasu, gdy weszłam do Buffo ubrana w parkę, z fryzurą a la szogun, czyli z kucykiem na czubku głowy, minęło 15 lat, ale zawodowo Janusz wciąż jest dla mnie autorytetem. Pamiętam, w czasach "Metra", on grał główną rolę, ja Ankę. W jednej ze scen mieliśmy się w sobie zakochać. Na próbach wszystko się udawało. A w spektaklu, przed publicznością, Janusz wszedł na scenę z taką miną, jakby chciał mnie zabić. Chwilę wcześniej śpiewałam piosenkę "Szyby". Słyszał mnie za kulisami. W jego oczach widziałam, że mi nie poszło. Bałam się gniewu, chciałam, by nasza scena nigdy się nie skończyła. Gdy oboje zeszliśmy, usłyszałam: "Zabieram ci tę rolę!". A ja miałam jeszcze pół spektaklu! Wróciłam i grałam dalej ze świadomością, że to ostatni raz. Odbierał mi role jeszcze kilka razy.

W takich chwilach miałam ochotę się spakować i powiedzieć: "Sam sobie graj!" i nie wrócić na scenę. Nigdy tego nie zrobiłam. Dziś czuję się pewniejsza, nie boję się już zaproponować czegoś od siebie - układu choreograficznego, zmiany w scenografii. Janusz nie zawsze realizuje moje pomysły, ale coraz częściej zdarza się, że bierze je pod uwagę. Zrobiliśmy duży postęp. Zresztą nie tylko w pracy.

Córka zaskoczyła mnie...

Tym, że w ogóle się pojawiła na świecie! Byłam antymacierzyńska. Gdy dzieci znajomych lgnęły do mnie, chciały się ze mną bawić, uważałam to za koszmar. Moja mama mówiła: "Zobaczysz, gdy będziesz miała swoje dziecko, wszystko się zmieni". Kpiłam: "Yhm. Na pewno...". Nie wiedząc, że jestem w ciąży, któregoś dnia pomyślałam: "A może fajnie byłoby mieć dzidziusia?". To był drugi tydzień!

Gdyby córka miała silniejszy charakter niż ja...

Już teraz na to się zapowiada. Kalinka ma mocny charakter po tacie. Lubi dominować, ale na szczęście można z nią negocjować. Nie tak dawno nie chciała chodzić do przedszkola, miała chwilowy kryzys, płakała. Bałam się, że jak odpuszczę jeden dzień, to już nie pójdzie w ogóle. Długo rozmawiałyśmy, a ja na koniec dodałam: "Mama musi iść do pracy zarabiać pieniądze na zabawki i cukierki". Córka bez protestu wsiadła do samochodu.

Matka, żona, artystka...

Trudno mi godzić te trzy role. Od kiedy zostałam mamą, uczę się sztuki rezygnacji. Dawniej nawet chora przychodziłam do teatru, dziś, by być więcej z córką w domu, przestałam grać w Metrze i w Romeo i Julii. Cieszę się, że Kalina chodzi już do przedszkola. Miałam poczucie winy, że jestem na przedpołudniowej próbie, a ona z nianią w domu. Teraz mówię sobie: "Uczy się, poznaje inne dzieci!". Niedawno Kalinka spędziła weekend u babci. Mieliśmy z Januszem dwa dni dla siebie. Polecieliśmy do Londynu. Wróciło poczucie wolności z okresu, kiedy byliśmy tylko we dwoje - zamiast rozglądać się nerwowo dookoła, żeby nie spuścić córki z pola widzenia, znów mogliśmy patrzeć sobie w oczy.

Gdybym musiała wybrać: scena albo dom...

Nie muszę! Lubię się zaszyć w domu ubrana w dres i nigdzie nie wychodzić przez cały dzień. Dwa to już za dużo. Nosi mnie. Mam nadzieję, że za kilka lat będę miała więcej dzieci, ale nie chcę być tylko mamą. Nie zamknę się w domu. Gdyby Janusz oczekiwał ode mnie, że przestanę występować, moja miłość zaczęłaby topnieć. Ale mam też świadomość, że to właśnie dzięki niemu mogę się realizować.

Agnieszka Sztyler
Twój Styl
8 grudnia 2011
Portrety
Franz Kafka

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia