Wystawa prac Tadeusza Kantora w Muzeum Narodowym

rozmowa z Mariuszem Hermansdorferem

Z Mariuszem Hermansdorferem, dyrektorem Muzeum Narodowego we Wrocławiu, jednym z kuratorów wystawy "Tadeusz Kantor - od Małego dworku do Umarłej klasy", rozmawia Marta Wróbel.

Marta Wróbel: Wyobraźmy sobie kogoś, kto kojarzy Kantora wyłącznie jako reżysera teatralnego, A przecież przeniósł on także na polski grunt nowe zjawiska, techniki i prądy sztuki, takie jak informel czy happening. Wystawa "Od Małego dworku do Umarłej klasy" jest wycieczką po różnych aspektach twórczości artysty? 

Mariusz Hermansdorfer: Oczywiście. Obok manekinów i akcesoriów z konkretnego spektaklu są zdjęcia i rysunki pokazujące sposób myślenia Kantora, jego dochodzenia do artystycznych wizji. Wystawie towarzyszy także bogato ilustrowana książka. W muzeum można też kupić płyty z jego spektaklami. 

Jaki był klucz doboru eksponatów? 

- To pierwsza tak obszerna wystawa, prezentująca twórczość Kantora skrystalizowaną w momencie, kiedy doszedł do swoich wizji, teatralnej i malarskiej - czyli na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Apogeum tej wizji to rok 1975 i spektakl "Umarła klasa". Na wystawie znajdują się obrazy Kantora z kolekcji Muzeum Narodowego, z różnych okresów jego twórczości, i cykle rysunkowe, wykonywane z myślą o scenografii i spektaklach, które tworzył. Zaproponowałem krakowskiej Cricotece - Ośrodkowi Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora, żeby użyczyli nam elementy scenograficzne i zdjęcia ze spektakli. Wystawa jest wspólnym naszym dziełem, a jej współkuratorem jest Józef Chrobak, pracownik Cricoteki, a przed laty szef Galerii Krzysztofory, z którą związany był Kantor. Są szanse, że nasza wystawa będzie pokazywana jesienią w Mediolanie. 

Pan spektakle Kantora widział we Wrocławiu. Która sztuka zrobiła na Panu największe wrażenie? 

- Pierwszy spektakl teatru Cricot 2, który zobaczyłem, to była "Umarła klasa" pokazywana w latach siedemdziesiątych w Muzeum Architektury. Uważam go za arcydzieło. Kolejne jego spektakle widziałem w Teatrze Polskim, takie jak "Wielopole, Wielopole" czy prezentowany już po śmierci artysty "Dziś są moje urodziny". Spektakle bez obecności Kantora już nie miały takiej siły. W większości swoich sztuk występował w roli koordynatora i reżysera. Stawał się wtedy aktorem - zresztą podobnie jak w życiu. Na szczęście szybko po śmierci artysty jego aktorzy zdali sobie sprawę z tego, że jak nie ma mistrza, nie ma co robić Kantora bez Kantora. I zaprzestali wcielania się w jego postać na scenie. 

Jaki był prywatnie? 

- Na forum publicznym trwał cały czas performance Kantora - wdawał się w mniej lub bardziej ostre polemiki z ludźmi, walczył na gesty i miny. Nie było u niego różnicy między życiem a sztuką. Prawdziwą twarz Kantora zobaczyłem tylko raz, kiedy przyjechałem do niego pewnego późnego wieczoru. Ubrany w piżamę, bez publiczności, tylko z żoną u boku, jawił mi się jako sympatyczny spokojny człowiek. Nie zaliczałem się do jego bliskich znajomych, nie mówiąc o przyjaźni. Zresztą to był typ człowieka, u którego z przyjaźniami było chyba ciężko. Nasza znajomość polegała na tym, że jako kierownik Działu Sztuki Współczesnej w Muzeum Narodowym we Wrocławiu przyjeżdżałem do Krakowa i wybierałem jego obrazy do naszych zbiorów. 

Wystawa czynna do 13 czerwca; Kantorowi będzie poświęcona noc muzeów z 15 na 16 maja. W Muzeum Narodowym będzie można wtedy posłuchać wykładu prof. Janusza Deglera o tym, co Kantor czerpał z Witkacego. W programie też warsztaty muzyczno-plastyczne z udziałem aktorów Wrocławskiego Teatru Lalek i projekcje spektakli Kantora i o Kantorze. 

Na zdjęciu: "Szatnia - jeden segment" Tadeusza Kantora, 1967

Marta Wróbel
POLSKA Gazeta Wrocławska
7 maja 2010
Portrety
Tadeusz Kantor

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...