Wyszło, jak wyszło...

Rozmowa z Darią Polasik-Bułką

Nagrodę imienia Zbigniewa Grucy, przyznawaną przez kapitułę Dziennika Teatralnego i Radia Bielsko, która od kilku lat towarzyszy przyznawaniu Złotych Masek, otrzymała w tym roku Daria Polasik-Bułka, aktorka Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, z którą rozmawiała Urszula Makselon.

Urszula Makselon: Pięć lat temu ukończyła Pani studia. Na brak propozycji nie może Pani narzekać – gra dużo, obsadzana jest pięknie, tylko pozazdrościć. Niewątpliwie, co potwierdza ta nagroda, to sprawa talentu, ale też ogromnego szczęścia – co ważne w tym zawodzie.

Daria Polasik-Bułka: Ogromnego! W pracę wkładam wiele wysiłku i serca i cieszę się, że to zostało docenione, ale mam takie poczucie, że dużo wydarzyło się poza mną. Splot okoliczności – gdzieś kogoś poznałam, ktoś mnie z czegoś zapamiętał... I prawdę powiedziawszy, myślę, że więcej w tym szczęścia, niż moich zasług.

Trzeba mieć szczęście, żeby zbiegi okoliczności, o których Pani mówi, zaistniały. Czy dzisiaj, gdy wydaje się, że jest tyle możliwości, wejście w ten zawód jest prostsze?

Może tak jest, bo powstaje coraz więcej teatrów nieinstytucjonalnych, kręci się więcej filmów, seriali też jest więcej i są na coraz wyższym poziomie, jest łatwiejszy dostęp do produkcji zagranicznych. Co ważne, aktorzy są coraz bardziej mobilni, bo są możliwości szybszego przemieszczania się, choćby pendolino. To pomaga pogodzić wiele obowiązków. Jednak w ten zawód wchodzi coraz więcej osób. Jest dużo prywatnych szkół, coraz więcej absolwentów. Z jednej strony więcej możliwości, z drugiej większa konkurencja.

Jak to się stało, że związała się Pani z teatrem w Bielsku?

Po raz pierwszy przyjechałam tu z moim mężem – wtedy jeszcze chłopakiem – na premierę „Królowej piękności z Leenane", w której Matkę grała jego mama Grażyna Bułka, wtedy ją poznałam. Moje pierwsze kroki na tej scenie to jej zasługa. Będąc w obsadzie „Miłości w Koenigshütte" w reżyserii Ingmara Villqista" wiedziała, że do spektaklu poszukiwana jest młoda dziewczyna. Ja akurat robiłam dyplom w Łodzi. Teściowa powiedziała: – Przyjedź, niech cię reżyser zobaczy, może akurat się spodobasz. Zdaję sobie sprawę, jaką miałam przewagę nad innymi. Po prostu ktoś wiedział, że jestem. I udało się. Tak to się zaczęło.
Potem rozmowa z dyrektorem Talarczykiem, który – jak rozumiem – był zadowolony z mojej pracy, bo pozwolił mi wziąć udział w kolejnym spektaklu, w swojej reżyserii. Miałam rok przerwy, a potem odezwał się do mnie nowy dyrektor – Witold Mazurkiewicz i powiedział, że razem z reżyserką Joanną Zdradą chętnie widzieliby mnie w obsadzie „Białego Małżeństwa". To już była poważna sprawa. Po raz pierwszy dostałam do zrobienia tak dużą rolę. Zaczęto mnie obsadzać w kolejnych sztukach i dostałam etat. Muszę przyznać, że jestem szczęśliwa, że tak się złożyło, bo miejsce jest absolutnie niezwykłe. Zresztą każdy, kto przyjeżdża do Bielska, ulega magii tego miasta. Jest piękne, dużo się tu dzieje. A wracając do teatru, zespół artystyczny jest otwarty i poszukujący. Nawet gdy praca jest trudna, to się nie zniechęca. Kiedy się tu pojawiłam, miałam w nim duże wsparcie. Nie wiem co to fuksówka teatralna, nikt nigdy nie potraktował mnie źle. Ktoś nade mną czuwał, że trafiłam akurat tutaj.

Bianka w „Białym małżeństwie", tytułowa Ifigenia, Natasza w „Wujaszku Wani"... to dla młodej aktorki role wymarzone, ale także duży ładunek stresu, ryzyka...

Tak, to zawsze są skrajne uczucia. W momencie, kiedy dostaję propozycję roli, która jest dużym wyzwaniem, to z jednej strony cieszę się jak szalona, a z drugiej czuję strach. Czy dam radę? Istotne są dwie rzeczy. Pierwsza to właściwy reżyser. Ktoś, kto potrafi poprowadzić aktora i wydobyć z niego więcej, niż ten aktor sam by się po sobie spodziewał. Miałam to szczęście, że kilku takich spotkałam. A druga to intuicja. Ważne wydaje mi się to, żeby umieć poczuć tę intuicję i dać się jej poprowadzić. Mam nadzieję, że nie przeceniam siebie uważając, że niejednokrotnie poniosła mnie we właściwym kierunku. Natomiast potrzeba właściwego reżysera, który ją wychwyci i wykorzysta.

Rozumiem, że ta eteryczna, delikatna kobieta o dziewczęcym wyglądzie potrafi być mocna, gdy chodzi o podążanie za swoją intuicją.

Im dłużej jestem w zawodzie, tym więcej mam pewności siebie i odwagi – mam nadzieję, że jeszcze nie pychy – która pozwala mi czasem dyskutować z reżyserem nad pewnymi kwestiami - a nawet czasem upierać się przy swoim.

Trafiła Pani do Bielska, bo była poszukiwana aktorka, która miała odtwarzać rolę osoby bardzo młodej. Tak „po warunkach", to właściwie może Pani grać wszystko. Z taką urodą można zagrać dziecko, a im dalej w wiek postaci – resztę może załatwić charakteryzacja.

Zdarza się jeszcze, że przy zakupie alkoholu proszą mnie o dowód (śmiech). Jestem świadoma tego, że kilka ról zostało mi zaproponowanych głównie ze względu na moje warunki fizyczne. Mam nadzieję, że moją pracą udało mi się potwierdzić, że coś jeszcze za tym idzie.
Kiedy trafiamy do szkoły teatralnej, to wszyscy jesteśmy młodzi. Profesorowie próbują rozbijać te warunki, obsadzać nas w rolach ludzi starszych niż jesteśmy, próbują nas uplastyczniać. Jednak kiedy po szkole trafiamy do teatru profesjonalnego, gdzie jest duży przekrój aktorów w różnym wieku, to raczej nie zagram osoby dużo starszej niż jestem.

Ról dla młodych kobiet jest więcej niż dla starszych.

Tak, podobno jest jakiś taki okres między 40. a 50. rokiem życia aktorki, gdy tych ról jest mniej. Nie zastanawiałam się nad tym, bo mnie to jeszcze nie dotyczy. Pozytywnie patrzę w przyszłość i wierzę, że wszystko ułoży się dobrze – role będą jeszcze ciekawsze i nie będzie ich mniej. Przykłady wokół mnie to potwierdzają, a przykład mojej teściowej szczególnie.

Podczas uroczystości wręczania Złotych Masek podziękowała Pani mężowi za to, jak wiele mu zawdzięcza. Nawet to, że została pani aktorką?

Chyba źle się wyraziłam. Chodziło mi o to, że być może tylko dzięki niemu uprawiam ten zawód – to znaczy nie zrezygnowałam z niego. Uważam, że ma w tym swój udział. To duży luksus mieć przy sobie kogoś, kto naprawdę nieustannie w nas wierzy. Nie dość, że potrafi się ze mną cieszyć moimi sukcesami, to kiedy mówię, że już nie dam rady, odpowiada, że dam i stara się pomóc jak może. Wiele osób uważa, że małżeństwa aktorskie to przegrana sprawa. Według mnie to duży atut. Przez to, że uprawiamy ten sam zawód, lepiej się wzajemnie rozumiemy. Potrafimy sobie doradzić, wesprzeć się. Relacja z mężem ma wpływ także na to, jaką jestem aktorką. To dla mnie ważne, dlatego zdecydowałam się głośno mu za to podziękować. Zresztą to, że uprawiam ten zawód i że otrzymałam tę nagrodę, to zasługa wielu osób. Moich rodziców, którzy mnie zawsze wspierali, rodziców męża, u których mieszkałam kiedy jeszcze występowałam w Bielsku gościnnie.

A kiedy zdecydowała Pani, że będzie aktorką?

Historia jest banalna. Od najmłodszych lat brałam udział w konkursach recytatorskich, bo byłam głośnym dzieckiem. Przygotowywała mnie do nich mama, panie nauczycielki. W gimnazjum w Policach trafiłam na pasjonatkę. Muszę ją wymienić z imienia i nazwiska – pani Urszula Zielińska była moją polonistką i wychowawczynią. Tak mnie piłowała do tych konkursów recytatorskich, że zaczęłam odnosić sukcesy. Doszłam do szczebla wojewódzkiego. To była duża sprawa. Wtedy pomyślałam, że może fajnie by było tak występować „na życie", bo to strasznie przyjemne. I choć jestem osobą ze słomianym zapałem, to jednak ten pomysł na siebie, przekonanie o tym, co chciałabym robić w życiu, mnie nie nie opuszczał. Teraz nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Choć starałam się także o przyjęcie na turystykę i bodajże na afrykanistykę, bo na maturze zdawałam rozszerzoną geografię.

Mielibyśmy podróżniczkę.

Pewnie tak, co zresztą też byłoby przyjemne, bo lubię podróżować. Natomiast cieszę się, że wyszło, jak wyszło.

___

Daria Polasik-Bułka – rocznik 1989. Ukończyła Wydział Aktorski PWSFTviT w Łodzi, na zakończenie zdobywając nagrodę Studia Filmowego Opus Film za rolę w spektaklu „Z Różewicza - dyplom" w reż. Zbigniewa Brzozy. Zadebiutowała Teatrze Polskim w Bielsku-Białej rolą Elwiry w spektaklu "Miłość w Königshütte" w reż. Ingmara Villqista. Grała również w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie oraz w Stowarzyszeniu Teatralnym Tespis w Katowicach. Od 2014 r. na stałe związana z Teatrem Polskim w Bielsku Białej.

Urszula Makselon
Dziennik Teatralny Katowice
5 kwietnia 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...