Wyważanie otwartych drzwi

"Pan baron przychodzi boso i płaci guzikiem" w Rozrywce

Zaiste, trudno być prorokiem między swymi. Oto w repertuarze chorzowskiego Teatru Rozrywki znalazłem sztukę "Pan baron przychodzi boso i płaci guzikiem", zakupioną - jak mniemam - w ramach aktywności impresaryjnej. Teatr reklamuje dzieło jako "pierwsze przedstawienie o wielkim romantycznym poecie, Josephie von Eichendorff" (gramatyka oryginalna - przyp. MS).

Mój Boże, „pierwsze przedstawienie o wielkim romantycznym poecie”... Ha, ha, ha ! Od bez mała 20 lat żyły sobie wypruwam, aby na naszym zapyziałym podwórku spopularyzować postać Eichendorffa, wielkiego mistrza spod Raciborza, geniusza europejskiego romantyzmu. Sam zamówiłem u ks. prof. Jerzego Szymika mistrzowskie przekłady jego poezji, tony papieru poszły na historyczne eseje popularyzatorskie. W latach 1997-1999 obwoziłem po Śląsku spektakl „Pan na Łubowicach” w reżyserii Wojciecha Sarnowicza, z udziałem naszych popularnych aktorów: Krzysztofa Respondka, Dariusza Niebudka czy Artura Święsa. Na 25 spektaklach obejrzało go prawie 8.000 widzów. Oczywiście wszystko odbywało się przy całkowitym désintéressement ze strony urzędowej kultury. Koteria osławionego Ginkolandu (czyli kierowanego przez Łucję Ginko wojewódzkiego wydziału kultury) nie dała na to ani grosza, etatowe teatry sztukę odesłały precz, co najwyżej oferując wynajem sceny na komercyjnych warunkach (stawki były takie, że wpływy z biletów nie starczyłyby nawet na opłacenie sali!). A finansowane przez urząd pisemko „publicystyczno-kulturalne” dawało odpór, bo Eichendorrf to żaden wybitny poeta, wręcz przeciwnie: trzeciorzędny, w dodatku Hitler bardzo lubił jego wiersze.

W 2004 roku, na wejście do Unii Europejskiej, nieżyjący już Thaddäus Schäppe, niezapomniany dyrektor Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej, rzucił pomysł wielkiego widowiska o Eichendorffie. Dzięki jego pasji udało się to dzieło zrealizować na scenie Górnośląskiego Centrum Kultury - z udziałem Olgierda Łukaszewicza, prof. Tadeusza Sławka, Grzegorza Turnaua, Krystyny Prońko, muzyków NOSPR-u i w ogóle palety gwiazd sceny i estrady. Tysiącosobową widownię zapełnili do ostatniego miejsca ludzie, którzy przyjechali z całego Górnego Śląska od Chełma do Nysy, od Raciborza po Lubliniec. Zapis spektaklu przeszedł przez europejskie sieci telewizyjne. Rzecz jasna Ginkoland i na to nie dał złamanego szeląga.

Wreszcie w 2006 roku zaproponowałem dyrektorowi Teatru Rozrywki wprowadzenie do repertuaru sztuki o naszym romantyku. Zaoferowałem teksty, nuty, aranżacje. Uzgodniliśmy nawet osobę inscenizatorki. Pani reżyser tekst wzięła i... słuch o niej zaginął. Minęły trzy lata z okładem i nawet nie wiem, czy zdążyła już zerknąć na pierwszą kartkę.

I oto tenże Teatr Rozrywki ni stąd ni zowąd ogłasza "pierwsze przedstawienie o wielkim romantycznym poecie". Jakby nic dotąd się nie stało, jakby cała pamięć została nagle zresetowana, dysk sformatowany, ruszamy od nowa. No tak, zapomniałem, że to, co w śląskiej kulturze nie zostało przepuszczone przez Ginkoland, nie istnieje. Żyje tylko to, co znajduje się w urzędowych statystykach.

Pal licho, nie o urażone ambicje tu chodzi. Jeśli teraz, po 20 latach od transformacji ustrojowej, urzędowa kultura województwa śląskiego wreszcie sięga po sylwetkę jednego z najwybitniejszych twórców, jacy się urodzili na śląskiej ziemi, ostatecznie mogę się tylko cieszyć. Co najwyżej pytając, po co ponownie odkrywać Amerykę, po co wyważać otwarte drzwi, skoro wszystko było już dawno podane na tacy? Ale widać urzędowa kultura tak lubi. Urzędowa kultura nie przepada też za rodzimymi prorokami - właśnie dlatego tak trudno być prorokiem między swymi.

Michał Smolorz
Gazeta Wyborcza Katowice
4 grudnia 2009

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia