Wyżej niż Polak

"Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" - reż. A. Glińska - Teatr Studio w Warszawie

Język i styl Masłowskiej nie szokują już tak, jak działo się to na początku lat dwutysięcznych. Pisarka nadal przebywa w kulturalnym mainstreamie, ale zawdzięcza to chyba zawadiackości swoich pierwszych utworów. Dość powiedzieć, że stonowane "Kochanie" nie doczekało się jak dotąd żadnej adaptacji teatralnej czy filmowej.

A zamiast wzbudzenia kontrowersji Masłowska doczekała się zachwytu ,,warsiafki" i wysokiego miejsca w rankingach ogólnopolskich księgarń.

Twórcy teatralni sięgają po wypróbowane tytuły, czego dowodem są kolejne inscenizacje "Dwoje biednych Rumunów" Pierwszy dramat wejherowianki stał się między innymi kanwą spektaklu - dyplomu studentów łódzkiej filmówki. Młodzi aktorzy pod egidą Małgorzaty Bogajewskiej zaprezentowali surrealistyczną grę z konwencjami. Głównym bohaterem tego przedstawienia był język. Inaczej jest w widowisku wyreżyserowanym przez Agnieszkę Glińską.

Tutaj wspomniany język staje się nie celem, ale pretekstem. Widać to już w momencie, kiedy rzucimy okiem na scenografię zaprojektowaną przez Magdalenę Maciejewską. Przestrzeń sceny Malarnia zostaje optycznie pomniejszona w wyniku ustawienia wzdłuż jednej ze ścian charakterystycznego domowego poddasza. Taki zabieg czyni spektakl bardziej kameralnym. Polska, którą przemierzają Parcha i Gina, zostaje w ten sposób zamknięta w ciasnym pomieszczeniu. Scenografia Maciejewskiej może prowadzić zatem do dość oczywistej metafory.

Początkowo może wydawać się, że mamy do czynienia z kolejnym satyrycznym spektaklem na temat "zaściankowości" Polaków. Gorsze i lepsze gagi padają tutaj z prędkością strzałów z karabinu. Gry słowne, których Masłowska jest mistrzynią, zapewniają dodatkową dynamikę. Glińska szpikuje przedstawienie nader oczywistymi symbolami: w domu Dziadka pojawiają się święte obrazy, w Ostródzie trwają przygotowania do kolejnego "wieśniackiego" festynu, pani magister pije wódkę całymi litrami. Poboczne postacie zdają się pozostawać nieczułe na niedolę domniemanych Rumunów. I być może przedstawienie zakończyłoby się na banalnej konstatacji o ograniczonych umysłach naszych rodaków, gdyby nie świetne u Glińskiej wyczucie psychologii

Pani reżyser nie idzie tropem Pawła Świątka czy Bogajewskiej. Nie stara się igrać (z) formą, ani nie opiera ciężaru przedstawienia na lingwistycznej ekwilibrystyce. Wychodzi naprzeciw skompromitowanej postdramatyczności i przypomina, że za językiem stoją przecież żywi, nie pozbawieni charakteru ludzie. Tym samym relacje między ,,Rumunami" a resztą postaci zaczynają nabierać większej dwuznaczności. Parcha, Gina, Kierowca i inni posiadają własną osobowość. A zatem i swoje własne wady. Na szczyt hipokryzji wyrasta monolog Parchy (Marcin Januszkiewicz) o seksie bez miłości. Podobnie politowanie wzbudza Gina (Agnieszka Pawełkiewicz). Dziewczyna próbuje wzbudzić współczucie dla siebie, chociaż główną przyczyną jej problemów jest przecież ucieczka przed dojrzałością. Po co młodzi ludzie odgrywają rolę Rumunów? - pyta Masłowska, a Glińska odpowiada - przez brak dorosłości. Opowieści Giny o dziecku i Parchy o swoim graniu są podszyte subtelną ironią, która nie oskarża barmanek z Ostródy czy Pani Magister. Uderza ona w samozadowolenie i chęć pogoni za nowoczesnym życiem. W pewnym sensie jest też wytknięciem Polakom ich chęci papugowania modnych wzorców. A te - jak wiemy - w zderzeniu z rzeczywistością okazują się karykaturalne.

Można nawet dostrzec w przedstawieniu rys misteryjny. Na ścianie zostaje zawieszona mała miniaturka całej sceny. Aktorzy poruszają na niej laleczkami, które są odwzorowaniem ich samych. Ten ,,mini-mansjon" pokazuje jednocześnie chęć przebicia się postaci przez ograniczające je poddasze. Czy nie jest to też aluzja do Gombrowiczowskiego ,,wyłamania się" z polskości? Taka interpretacja jest dość niebezpieczna w swojej dwuznaczności.

Postacie poboczne stają się równorzędnymi partnerami protagonistów. Znakomita Monika Krzywkowska nadaje inne rysy zdesperowanemu Kierowcy, jeszcze inne chłodnej barmance, zaskakuje w roli rozhisteryzowanej Pani Magister. Dorota Landowska i Modest Ruciński mają zdecydowanie mniej materiału do grania. Są jednak ważnym dopełnieniem akcji jako policjanci, którzy czytają didaskalia. Całość akcji staje się tym samym rodzajem policyjnego raportu, dalekim jednak od chłodnego urzędniczego zapisu. Atutem spektaklu staje się dobra gra aktorska całego zespołu. Mogą razić niektóre szarże, ale te są już chyba wynikiem pełnego wykrzykników tekstu Masłowskiej. Zdecydowanie najsłabszym elementem przedstawienia jest bez wątpienia muzyka. Bee Gees, Eurythmics czy Daft Punk stanowią jedynie rodzaj niezwiązanych z akcją przerywników, na które Glińska nie miała chyba innego pomysłu.

Teatr Studio otworzył nowy sezon w stylu o wiele lepszym, niż rok temu. Dyrektor udowodniła po raz kolejny swoje mistrzostwo w odnajdywaniu psychologicznych niuansów. Cieszy krystalizowanie się zgranego zespołu aktorskiego, o co było przecież trudno za czasów Brala. Nie wspominając o publiczności - Studio jest chyba jednym z niewielu teatrów, które nie muszą bać się o puste krzesła na widowni.


Szymon Spichalski
Teatr dla Was

Szymon Spichalski
Teatr dla Was
19 września 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia