Wyzwanie i nowe możliwości dla zespołu
Rozmowa z Konradem ImieląRozmowa z Konradem Imielą
- Wymyślamy różne funkcje dla tego budynku, żeby się stał miejscem dla sztuki, nie tylko teatralnej - dyrektor KONRAD IMIELA o odnowionym Capitolu, przed premierą "Mistrza i Małgorzaty".
Nowoczesny Capitol spełnia wszystkie twórcze nadzieje?
- Nie udało nam się tylko poszerzyć sceny, co dałoby nam jeszcze większe możliwości. Zrobiliśmy całą resztę: wszystko, co chcieliśmy i co można było zrobić. Scena jest głębsza niż wcześniej, technologicznie wyposażona tak, jak nigdy wcześniej nie była. Budynek zyskał nowy wymiar, wcześniej była to tylko sala widowiskowa ze sceną.
Czym jest teraz?
- Kompleksem budynków połączonych ze sobą, które mogą mieć rozmaite funkcje. Wymyślamy różne funkcje dla tego budynku, żeby się stał miejscem dla sztuki, nie tylko teatralnej.
Koncertem Karbido otworzyliście już Podwórko...
- To było jednorazowe wydarzenie, po którym Podwórko zamknęliśmy, do najbliższej soboty. Artyści Karbido zagrali w tej przestrzeni, wykorzystali akustykę miejsca, brzmienie naturalne różnych elementów: ścian, okien, parapetów, posadzki. Bardzo dobrze wspominam to zdarzenie, bo miało fajny wymiar międzyludzki. Podczas koncertu dużo nauczyliśmy się od słuchających dzieci. Bardzo otworzyły się na dźwięki i same je kontynuowały - w skupieniu, nie rozrabiały, tylko razem z muzykami tworzyły sztukę - tkankę dźwiękową. Obserwując je, dorośli głębiej uczestniczyli w koncercie.
Dziecko to też Wasz odbiorca, prawda?
- Tak. Gramy spektakle dla dzieci. Spojrzenie na świat oczami dziecka jest mi bliskie. Pamiętam, jak z Samborem Dudzińskim i Cezarym Studniakiem szukaliśmy nazwy dla naszej formacji, nazwaliśmy się Formacja Chłopięca Legitymacje. W każdym artyście powinno być coś z dziecka, warto jak najdłużej hołubić w sobie dziecięcość. To czasem bezwstyd, nieskrępowana wyobraźnia, czasem robienie rzeczy głupich, nielogicznych, absurdalnych, dziwnych.
Nowy Capitol chyba nie krępuje wyobraźni?
- Chciałbym, żeby tak było. To nie jest proste, bo oczywiście muszę myśleć kategoriami wymiernymi. Na Dużej Scenie powinny być wydarzenia, mające potencjał na zapełnienie siedmiuset miejsc na widowni. I takie rzeczy będziemy robić na tej Scenie.
Nie elitarne?
- Duża Scena nie może być zbyt hermetyczna, elitarna, awangardowa. To jest miejsce na siedemset osób. Po siedmiu latach prowadzenia teatru uważam, że można tak skonstruować przedsięwzięcie artystyczne, by było atrakcyjne na tyle, żeby przyciągnęło masową publiczność, a jednocześnie dotykające ważnych, nie zupełnie błahych tematów. I takich rzeczy chcę szukać. Nie ulega wątpliwości, że spektakle Capitolu dostaną teraz większą dawkę widowiskowości.
Sobotni "Mistrz i Małgorzata" będzie widowiskiem?
- To wybitne dzieło literackie nie kipi kankanami i piórami. Wykorzystujemy nowoczesną technologię i wydaje mi się, że spektakl będzie bardzo efektowny wizualnie. W powieści są sceny, które dają pretekst do stworzenia wielkiego widowiska, jak bal u Szatana, Variete, restauracja u Gribojedowa.
Po "Mistrzu..." czas na spektakle repertuarowe. Miały premiery w różnych miejscach Wrocławia, czy trudno je przenieść na nową scenę?
- Agata Duda-Gracz pracuje nad precyzyjnym ustawieniem spektaklu "Ja, Piotr Riviere, skorom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów swoich...". Graliśmy to w zupełnie innej, niestandardowej przestrzeni dla teatru, w studiu telewizyjnym. To będzie pierwszy spektakl po "Mistrzu i Małgorzacie", który znajdzie się na Dużej Scenie. Do spektaklu "Jerry Springer - The Opera" trzeba stworzyć nową scenografię. Był grany w Radiu Wrocław, w niejako naturalnej dla niego scenografii. Mirek Kaczmarek wymyśla nowe założenia scenograficzne dla tego przedstawienia. Wraca "Ścigając zło - rewia sensacyjna" z piosenkami z filmów o Jamesie Bondzie. To tytuł, w którym chciałoby się pokazać jak najwięcej technologii. Takie jest jego założenie: jest rewią dla rozrywki. Po premierze "Mistrza..." przemyślę każdą piosenkę ze "Ścigając zło", żeby dodać dużo efektownej oprawy.
Nowe przestrzenie zyskał Przegląd Piosenki Aktorskiej. Wykorzysta Pan coś poza Dużą Sceną, Sceną Kameralną i Podwórkiem?
- Bardzo się cieszę na przyszło-roczny Przegląd Piosenki Aktorskiej. Jestem go bardzo ciekaw i chciałbym, żeby jak najwięcej przedstawień zmieściło się w Teatrze Muzycznym Capitol.
Tu jest wiele możliwości?
- Bardzo dużo! Mamy do zagospodarowania mnóstwo niekonwencjonalnych przestrzeni.
Twórcy nurtu offowego będą mieć pole do popisu?
- Spektakl offowy można zagrać np. na tarasie... Ale zupełnie serio: mamy Dużą Scenę, która podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej będzie pracowała non stop. Mamy Scenę Kameralną, wielkością odpowiadającą Wrocławskiemu Teatrowi Współczesnemu. Ona też będzie czynna codziennie. U nas będzie klub festiwalowy. Bardzo dużo festiwalowych funkcji będzie spełniał ten nowoczesny budynek. Stanie się prawdziwym centrum Przeglądu Piosenki Aktorskiej.
Wróćmy do "Mistrza i Małgorzaty". Gra Pan aż dwie postacie: Piłata i Doktora Strawińskiego. Skąd ten pomysł?
- Wojciech Kościelniak, autor adaptacji powieści Bułhakowa i reżyser przedstawienia, znalazł stosowny cytat w "Mistrzu i Małgorzacie".
Jaki?
- Kiedy Iwan Bezdomny (zagra go Mariusz Kiljan) znajduje się w szpitalu psychiatrycznym, spotyka Doktora Strawińskiego. Z jakiegoś powodu przygląda mu się i mówi: "zupełnie jak Piłat".
Na czym opiera swoje przekonanie?
- Zahaczamy trochę o łacinę, bo Doktor Strawiński w rozmowie z pielęgniarką używa łacińskich określeń. Tym samym w pewnym sensie naprowadza Iwana Bezdomnego na skojarzenie z Piłatem. Skojarzenie będzie tym mocniejsze, że dwie osoby gra ten sam aktor.
Trudno jest grać obie te role?
- Doktor Strawiński znajdzie się tylko w jednej scenie.
Wątek Piłata jest jednym z najważniejszych w powieści Bułhakowa.
Historia Piłata to cały wątek, zaczątek wielu powieściowych i musicalowych perypetii. Mierzymy się ze skondensowaniem wielu wątków powieści w formie bardzo skompresowanej. Spektakl potrwa ponad trzy godziny z przerwą, u Bułhakowa opowiadania jest na jakieś dziesięć godzin. Trzeba mówić pewnym skrótem, ale jesteśmy w teatrze - miejscu stosującym skróty.
Piłat w powieści cierpiał na uporczywe bóle głowy...
- W spektaklu także cierpi na najgorszy możliwy ból głowy. Piłat to człowiek, który ma wielki problem: miota się między władzą, hierarchią a pewnymi przeczuciami. Przeczuwa, że to, o czym mówi Jeszua, to inny świat, do którego nie ma dostępu, a być może bardzo by chciał. Intuicyjnie czuje, że świat rysowany przez Jeszuę jest dobry, ciekawy, intrygujący i być może dzięki niemu mógłby wyrwać się z krępujących go okowów. To bardzo nieszczęśliwy człowiek. Pod koniec powieści Woland podsumowuje Piłata: siedzi na pustkowiu od dwóch tysięcy lat, analizuje ostatnią rozmowę z Jeszuą, rozmyśla, czego nie powiedział. To ciekawy problem, który frapował powieściowego Mistrza, dlatego też Mistrz napisał powieść o Poncjuszu Piłacie. Bardzo się cieszę, że gram Piłata, bo to intrygująca postać dramatyczna, a Piotr Dziubek napisał parę fajnych dźwięków do zaśpiewania.