Wyzwolenie z kartonu

"Wyzwolenie" - reż. Krzysztof Garbaczewski - Teatr Studio w Warszawie

"Wyzwolenie" w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego to jedna z najbardziej chaotycznych i nieprzemyślanych produkcji teatralnych, jaką oglądałam. Twórcy mieli wielkie plany, porwali się na trudny tekst, który próbowali przenieść we współczesne realia. Ostatecznie dostajemy spektakl, który wbrew zapowiedziom nie jest efektowny i odkrywczy, ale nudny i rozczarowujący.

TEKST

Na jak dużą swobodę możemy pozwolić sobie przy interpretowaniu i przenoszeniu dawnych dzieł na teatralne deski? Istnieje kilka teorii - można wiernie trzymać się litery tekstu i stworzyć spektakl umieszczony w danej epoce; można, jak Michał Zadara, nie ingerować w słowa autora, ale akcję przenieść w czasy współczesne; można też, inspirując się tekstem, stworzyć coś własnego, nowego. Trzeci wybór jest chyba najtrudniejszy i wymaga naprawdę dużej sprawności językowo-literackiej, której Garbaczewskiemu zabrakło. W opisie spektaklu przeczytałam, że miałam do czynienia z "nowym dramatem narodowym pod tytułem "Najnowsze wyzwolenie", kompilacją tekstów Wyspiańskiego i Witkiewicza. Niestety, w spektaklu na próżno szukać jakiegokolwiek tekstu, historii, ciągu przyczynowo-skutkowego. Kilka w kółko powtarzanych fragmentów Wyzwolenia, okraszonych utartymi frazesami z internetowych dyskusji politycznych, nie mówi w gruncie rzeczy o niczym. Przez dwie godziny i piętnaście minut ze sceny płynie w naszą stronę pseudointelektualny, chaotyczny bełkot. Kulminacją tego chaosu jest prawie godzinny(!) monolog wygłoszony przez Annę Paruszyńską, męczący chyba nawet samą aktorkę, która sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, po co w ogóle stoi przed widownią. Na samym początku jej wystąpienia nad sceną wyświetlono ogromny napis z loginem i hasłem do teatralnego wifi - nie wiem, czy był to przejaw autoironii twórców, czy też z góry założyli oni, że głupia publiczność i tak nie pojmie głębokiego przekazu i lepiej by w tym czasie sprawdziła, co słychać na Facebooku.

AKTORZY

Aktorom zaangażowanym do tego spektaklu można tylko współczuć - w końcu to na nich spada ciężar błąkania się przez dwie godziny po scenie, wykrzykiwania bezsensownego tekstu, obserwowania, jak salę opuszczają kolejni widzowie. Biorą na siebie też ich rozczarowanie i frustrację, bo nikt za porażkę wieczoru w pierwszej kolejności nie wini reżysera. Ubrani w odblaskowe majtki, niektórzy bez możliwości wypowiedzenia choćby słowa. Garbaczewski zapragnął zaangażować w ten projekt cały zespół teatru, ale kompletnie nie umiał wykorzystać jego potencjału i talentu. Smutne to i przygnębiające, gdy w takim przedstawieniu obserwuje się na przykład Bartosza Porczyka, którego kilka miesięcy wcześniej widziało się w roli Gustawa-Konrada w "Dziadach", a który teraz snuje się gdzieś po scenie bez celu.

SCENOGRAFIA

Scenografia doskonale wpisuje się w chaos spektaklu. Początkowo pusta scena, kilka podestów umieszczonych w pierwszych rzędach. Następnie aktorzy, zachęcani przez postać Konrada z Wyzwolenia, z małą pomocą obsługi technicznej, budują instalację - ni to świątynię, ni to halę sportową. A potem dzieje się coś dziwnego: na krawędzi sceny zostaje ustawiony wysoki mur z kartonów. I prawie cała obsada bunkruje się za nim na godzinę. Biorąc pod uwagę zaangażowanie wszystkich aktorów z zespołu do tego spektaklu, pomysł schowania ich za scenografią wydaje się dość ironiczny. Szczególnie w kontekście słów reżysera: "zastanawiamy się, jak wpuścić publiczność do wnętrza tej instalacji. Nie chcemy, żeby odbiorca był tylko widzem, który siedzi wygodnie w fotelu[1]".

WIDZ

Jako widz czuję się kompletnie nieszanowana i nie jestem w moich odczuciach odosobniona. O widzu się w tym przedsięwzięciu nie pamięta, atakuje się go niezrozumiałym bełkotem. Miałam wrażenie, że twórcy z góry założyli, że i tak nikt nie zrozumie, co chcieli przekazać poprzez swoje działania, więc po co się wysilać. W trakcie przedstawienia salę opuściło co najmniej dziesięć osób, a ci którzy dotrwali do końca, wychodząc nie kryli swojego rozczarowania, frustracji i znudzenia. Świadczy to dobitnie o jakości spektaklu, a także powinno dać twórcom do zrozumienia, że nie takiego teatru oczekuje publiczność. A przypominam, że bez widza teatr nie istnieje, nie ma sensu.

TEATR

Studio było kiedyś teatrem wielkich mistrzów - tworzyli tu Szajna, Grzegorzewski. Podczas gdy dyrektorką była Agnieszka Glińska, stało się miejscem dla każdego: dla tych, którzy lubią teatr nowoczesny i dla tych, którzy wolą bardziej klasyczne podejście do dramatu. Spektakle trzymały wysoki poziom, zgromadzono tu zespół świetnych aktorów, zapraszano zarówno reżyserów o ugruntowanej pozycji, jak i dawano szansę debiutantom. Teraz najlepiej prosperującym elementem jest kawiarnia na dole, a teatr stracił swoją publiczność - wierną i stałą. Nowej zaś nie zyskuje. Boli patrzenie, jak kolejna ważna instytucja zostaje niszczona w wyniku niepotrzebnych politycznych przepychanek.

Smutny i frustrujący był to wieczór. Przykro było patrzeć na świetnych skądinąd aktorów, którzy marnowali się na scenie. Niepokoił wylewający się ze sceny bełkot. Męczące było czekanie na koniec sztuki jak na, nomen omen, wyzwolenie.

***

[1] Fragment wywiadu Magdaleny Dubrowskiej z Krzysztofem Garbaczewskim dla gazety "Co jest grane" z dnia 10.03.2017, dostęp online z dnia 16.03.2017

http://cojestgrane24.wyborcza.pl/cjg24/1,13,21480585,146962,Garbaczewski-o-Wyspianskim-i-Wyzwoleniu-ROZMOWA.html.

Julia Gładkowska
teatrakcje.pl
7 kwietnia 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia