You are (not) the world

"Głód" - reż. Aneta Groszyńska - Teatr Stary w Krakowie

Niektóre słowa nie chcą człowiekowi przejść ani przez ucho, ani przez gardło, dlatego zamiast nich powstają lekkostrawne, choć potworkowate, para-poprawne i wybitnie sraczkowate, zbitki idiotyzmów. Głupio bowiem przyznać, że w erze szalejącej nadprodukcji ktoś umiera z niedożywienia. Głód nie istnieje. Mamy za to problem z "brakiem bezpieczeństwa żywieniowego".

Martín Caparrós pokazuje jak wielowymiarowa jest nasza ucieczka od odpowiedzialności - nawet język potrafimy w jej ramach odkleić od rzeczywistości. Ratujemy dobre o samych sobie mniemanie, zarzynając słowa i niejako wyobcowując je z "tu i teraz". Obok kuriozalnych eufemizmów mnożą się cudowne opowieści o wpisanym w cierpienie bohaterstwie lub o wielkoduszności pomoc niosących. Aneta Groszyńska i Jan Czapliński w spektaklu "Głód" z jednej strony mocno akcentują absurd wypierającego działanie paplania i przystrajania ludzkich tragedii w patetyczne brednie o świętości, którą można ponoć odnaleźć na peryferiach świata, z drugiej - tworzą (auto)ironiczną meta-narrację o przedstawianiu tego, co nieprzedstawialne.

Twórcy spektaklu - mimo dokumentalnego materiału - rezygnują z realizmu i odgrywania wybranych opowieści. Decydując się na formę skrajnie anty-mimetyczną, jednocześnie oddalają potencjalne zarzuty o patos czy miałki katastrofizm i uwypuklają bezkompromisowość oryginalnego tekstu. Powstaje musicalowy kabaret, w którym prymitywne choreografie i rozbrajająco głupkowate piosenki przeplatają niewygodne monologi, co tylko podkreśla przepaść między głodnym a najedzonym światem i iluzoryczność porozumienia. Niekiedy groteskowo przegięci, a czasem niepretensjonalnie wzruszający aktorzy żonglują karykaturalnymi obrazami konsumpcjonizmu oraz efektownie dekonstruują formy medialno-celebryckiego zaangażowania w walkę z nędzą, przy czym wspaniałomyślność artystów uczestniczących w projekcie w USA for Africa jest równie mocno obśmiana co działalność Matki Teresy. Twórcy wyraźnie zarysowują zależność między konsumpcyjnym szaleństwem a głodem, obwiniając Zachód nie tyle o samo cierpienie głodujących, ile o pozbawione pomyślunku marnotrawienie tego, co mogłoby uratować miliony istnień i prześciganie się w pustych, chociaż często spektakularnych, gestach wykonywanych ku samo-pokrzepieniu. Akcent pada zatem nie na aspekt całkowitego braku empatii, a na krytykę zachodniej redystrybucji dóbr oraz - w szerszej perspektywie - kapitalistycznych mechanizmów rynku, sprzyjających polityce wyparcia.

Na scenie bolesny absurd naznaczonego brakiem "Trzeciego Świata" zostaje zderzony z niemniej absurdalną rzeczywistością Zachodu, w której niekontrolowana obfitość prowadzi do problemów z otyłością. Nadmiar jest zresztą w spektaklu Groszyńskiej słowem-kluczem - odnosi się zarówno do zjawiska marnowania dóbr, jak i zatrzęsienia międzynarodowych programów walki z głodem, których przedstawiciele regularnie ponoszą niemalże rytualne klęski. "Głód" w Starym Teatrze wydaje się nie tyle skondensowaną adaptacją ogromnego reportażu Caparrósa, ile zarazem powtórzeniem i wznieceniem, wpisanego w książkę, doświadczenia bycia jednocześnie bezradnym i permanentnie wkurwionym. Jan Czapliński (dramaturg) skonstruował teatralną bombę, która tyka w rytmie skwierczącego w fast-foodach oleju. Przedstawienie staje się kabaretową rewią, przez którą - niczym upiorny refren - przeplata się zaczerpnięte z oryginału pytanie "Jak, do diabła, możemy żyć, wiedząc, że dzieją się takie rzeczy?". Całość złożono z zaledwie kilku monologów, których dramatyzm tylko pozornie kłóci się z pstrokatą, ostentacyjnie błazeńską formą - okazuje się bowiem, że skandaliczna, jak mogłoby się wydawać, oprawa jeszcze dobitniej pozwala wybrzmieć złości trapiącej reportera.

Twórcy spektaklu posługują się metodą, którą dałoby się opisać jako szokujący dystans, co przejawia się zarówno w sposobie prowadzenia konkretnych quasi-postaci, jak i konstruowania samej dramaturgii. Zamiast z linearną akcją mamy tutaj do czynienia z retorycznie doskonale skonstruowanym wywodem - w serii bolesno-śmiesznych mini-scenek, których groteskowość podkręca muzyka Jerzego Rogiewicza, znakomici aktorzy najpierw kompromitują znane nam mechanizmy okazywania empatii, potem przedstawiają - niestety już zupełnie niekarykaturalne - statystyki, by na końcu przedłożyć propozycję REALNEJ zmiany.

Co istotne, "Głód" to spektakl autoironiczny. Jego twórcy niejako powielają akt samooskarżenia, którego dokonuje Caparrós. Niemniej, nie mamy tutaj do czynienia z dramatycznym samobiczowaniem, a raczej z bezradnym rozłożeniem rąk, które paradoksalnie staje się równie afektywne co poprzedzająca je wściekłość. Niejednoznaczny (także etycznie) wydaje się - zarówno w książce, jak i w przedstawieniu - status samego reportera jako tego, kto w pewien sposób kolonizuje cudze narracje. "Głód" jest opowieścią o nieoczywistych uwikłaniach w system panowania i podległości - symboliczną władzę przypisuje się tutaj nie tylko opowiadającym, ale także tym, którzy mają wybór między zatrzymaniem/zjedzeniem jakiegoś przedmiotu a jakiego wyrzuceniem; między ryżem a befsztykiem. Możliwość wyboru zostaje przedstawiona jako atrybut boski; staje się synonimem kreacji. Czapliński wydobył z tekstu Caparrósa paradoksy, na które nie zwracamy uwagi, w ten sposób niejako powtarzając za reporterem gest de-automatyzacji codzienności.

Prowokatorska (ale nie pretensjonalna!) forma służy także intensyfikacji odbioru - bolesną śmieszność trudniej oswoić i zracjonalizować niż tradycyjny dramat. "Głód" wytrąca publiczność z powszechnego samozadowolenia, ale tak naprawdę ani jednoznacznie nie oskarża, ani nie rozgrzesza. Sprawia co prawda, że nawet nie będąc szczególnie tłustym, można poczuć się jak "gruba świnia", ale jego twórcom idzie raczej o uświadamianie niż moralizowanie. Tłustość, którą się nam zarzuca, okazuje się stanem świadomości. Sam spektakl, mimo swojej ironicznej wybuchowości, ostatecznie okazuje się nijaki - jest wszak zapisem porażki. Klęski nie ponoszą jednak jego twórcy - oni tylko odsłaniają przemilczane i wyparte zależności, lecz źle urządzony świat. Aktorzy w pewnym momencie śpiewają "nie pomagamy, bo nie umiemy i nie zamierzamy". I lepiej rzec tak, niż uparcie powtarzać, że jedna złotówka nic nie znaczy.

Alicja Müller
Internetowy Magazyn Teatralia
21 stycznia 2017

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia