Z Białymstokiem wiążę pewne plany artystyczne

rozmowa z Lechem Mackiewiczem

Z aktorem Lechem Mackiewiczem, właścicielem Teatru Auto Da Fe w Australii oraz reżyserem spektaklu w białostockim Teatrze Dramatycznym, rozmawia Anna Mikiciuk

Kurier Poranny: Do Białegostoku przyjechał Pan do pracy. Jest Pan reżyserem tajemniczego i niezwykłego spektaklu Tima Croucha "Drzewo" w Teatrze Dramatycznym im. Aleksandra Węgierki. Nie mówi Pan wiele na jego temat, nie chce zdradzić aktorów, ani fabuły.

Lech Mackiewicz: Bo ta sztuka to jedna wielka tajemnica. Nie tylko dla widzów. Ale też dla grających w nim aktorów. Na tym właśnie polega mój eksperyment. Skromna scenografia, występuje tylko dwóch aktorów, w tym jeden, o którym widzowie dowiedzą się dopiero na scenie. Spektakl co tydzień będzie miał swoją premierę, ponieważ za każdym razem zagra inna gwiazda, np. Paweł Deląg, Ewa Szykulska czy Bartosz Kasprzykowski. Żadna z tych osób nie zna scenariusza. O tym, co ma grać dowiaduje się dopiero po wyjściu na scenę. Fabułę zna tylko aktor-gospodarz, w którego rolę wcieli na zmianę dwóch aktorów z Teatru Dramatycznego.

Trudno było Panu przekonać gwiazdy do swego zamiaru?


- I tak i nie. Jedni, gdy tylko usłyszeli na czym polega spektakl, od razu odmawiali. Podejrzewam, że to ze strachu przed takim wyzwaniem. Drudzy decydowali się prawie bez zastanowienia, ponieważ dla nich taka sztuka to eksperyment. Szansa, której nigdy nie dostaną. Ale też byli i tacy, którzy zdecydowali się, bo bardzo chcieli przyjechać do Białegostoku.

Ten spektakl to niewątpliwie eksperyment dla wszystkich. Skąd taki pomysł?


- Sam grałem w podobnej sztuce i miałem niesamowitą frajdę podczas spektaklu. Zostałem zaproszony do teatru w Sydney jako australijska gwiazda teatralna. Od razu postanowiłem zrealizować sztukę w innych krajach. Poprosiłem agenta Tima Croucha o przetłumaczenie tekstu na język polski, a później spotkałem się z dyrektorem Teatru Dramatycznego w Białymstoku, Piotrem Dąbrowskim. Spektakl był grany na całym świecie, więc musiał trafić też do Polski.

I akurat do Białegostoku?


- Tak, nie widzę w tym żadnych przeszkód. Białystok to wyjątkowe miejsce pełne życzliwych ludzi. Tu jest zupełnie inaczej niż w innych częściach kraju.

Co jest takiego nadzwyczajnego?

- Ja widzę bardzo wiele takich rzeczy. Co prawda, jestem tu od dwóch tygodni, ale mam już swoje ulubione miejsca np. Rynek Kościuszki. Podoba mi się całe centrum Białegostoku. Ma niepowtarzalny klimat. W moim rodzinnym mieście, Skierniewicach, życie wygląda zupełnie inaczej. Za to tutaj każdy jest życzliwy, i chyba nikt nie chciał mnie na nic naciągnąć. Może poza panią, fanką "Na Wspólnej", która bardzo chciała żebym to od niej kupił maliny, a nie od jej sąsiadki (śmiech). Takich taksówkarzy jak w Białymstoku nie ma nigdzie na świecie. Bo oni są z reguły bardzo opryskliwi. Za to tutaj są bardzo życzliwi.

To Pana pierwsza wizyta w Białymstoku?

- Nie. Byłem w Białymstoku jeszcze w czerwcu. Chciałem poznać teatr i aktorów, którzy będą grać w moim spektaklu. Już wtedy byłem zachwycony miastem. Postanowiłem sobie, że ta wizyta nie będzie moją ostatnią

Znów do teatru, czy tym razem w celu turystycznym?

- Kiepski ze mnie turysta, nie lubię podróżować tylko dla samego poznawania. Za to za pracą podróżuję chętnie i często. Z Białymstokiem wiążę pewne plany, ale nie chcę ich zdradzać, bo jeszcze sam do końca ich nie znam.

Mieszka Pan w Australii, ale w Polsce przebywa często. Nie jest to uciążliwe?


- Trochę jest, bo podróż trwa ponad 24 godziny, ale łatwo się przyzwyczaiłem. Jestem w Polsce przynajmniej sześć razy w roku. Gram w kilku polskich serialach np. w "Na Wspólnej", "Klanie", w różnych produkcjach filmowych.

Wyjechałem 25 lat temu, jeszcze w stanie wojennym. Za działalność opozycyjną spędziłem kilka miesięcy w więzieniu. To był trudny czas, który wpłynął na moją decyzję opuszczenia Polski. Nie lubię o tym mówić.

I wybrał Pan Australię, na drugiej półkuli.


- To nie był jedyny powód. Jeszcze jako nastolatek, później student akademii teatralnej zaczytywałem się w książkach, w których akcja działa się w Australii. Pamiętam takie tytuły, jak "Australia kusząca obietnicą", "Tomek w kranie kangurów" i wiele innych. Dzięki nim ten kontynent bardzo mnie zafascynował. A że w Polsce sytuacja nie układała się pomyślnie, postanowiłem, ze wyjadę. Wraz z żoną, złożyliśmy prośbę do ambasady australijskiej o tzw. one way ticket, czyli bilet w jedną stronę. Udało się nam go dostać już za drugim razem.

Moje zdecydowanie nie. Chociaż angielski sprawiał mi niemały kłopot. Wyjeżdżając z Polski myślałem, że znam go bardzo dobrze. Jednak szybko okazało się, że jest zupełnie odwrotnie. Mimo to, karierę aktora rozpocząłem bardzo szybko. Kilka tygodni po przyjeździe poznałem dziewczynę, której chłopak kręcił film i brakowało mu jednego aktora - Węgra. Nie wiedzieć czemu, od razu pomyślała, że właśnie stamtąd pochodzę. Więc udawałem Węgra i szybko dostałem angaż w filmie. Później miałem kilka miesięcy przerwy. Pewnego dnia, grając w piłkę nożną poznałem fantastycznych australijskich aktorów. Razem postanowiliśmy stworzyć Teatr Auto Da Fe. I tak się stało, że świetnie funkcjonuje do dnia dzisiejszego-

Czy to dzięki niemu zdobył Pan sławę w Australii? Uważa się Pan za tamtejszego celebrytę?

- Rzeczywiście przez pewien czas byłem bardzo popularnym aktorem australijskim min. Dzięki Auto Da Fe. Na nasze spektakle przychodziły wtedy tłumy. Osiągnęliśmy bardzo wiele, szczególnie w Japonii. Byłem pierwszym australijskim reżyserem, którego spektakl został nagrodzony na azjatyckim festiwalu.

A co z amerykańskimi produkcjami? Nigdy nie chciał Pan w nich zagrać?

- Niespecjalnie mnie interesują, aczkolwiek miałem kilka epizodów. Jakiś czas temu brałem udział w castingu do filmu "Mission Impossible 2". Przeszedłem prawie wszystkie etapy więc miałem możliwość współpracy z Tomem Cruisem, kilka razy spotkałem Katie Holmes. Ale wtedy Hollywood mnie nie wciągnęło. Nic nie zaskoczyło. Wolałem teatr. Zresztą dzięki grze w nim zaprzyjaźniłem się z aktorką Kate Blunchet. Ciągle mamy ze sobą kontakt, ostatnio planujemy nawet współpracę. Poznałem też kilka innych wspaniałych osobistości, jak Jeffrey Rush, czy Carry Cox.

Gra Pan w serialach, reżyseruje filmy i ma swój teatr. W czym, Pana zdaniem, aktor ma możliwość najbardziej się rozwinąć?

- Aktor teatralny musi umieć bardzo wiele, bo zawsze gra całym sobą i za każdym razem jest ryzyko, że wyjdzie mu to gorzej. Zawsze ma bezpośredni kontakt z publicznością. Dlatego musi umieć bardzo dużo. W filmach, serialach są ujęcia, które można powtarzać bez końca, brak umiejętności aktora, niedouczenie da się wyretuszować. Praca aktora teatralnego jest bardzo ciężka i czasochłonna. Dlatego zawsze uzupełniam ją innymi produkcjami, w tym serialowymi. Z biegiem czasu coraz bardziej się do nich przekonuję.

Premiera spektaklu "Drzewo" w reżyserii Lecha Mackiewicza odbędzie się dziś o godz. 19 w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku.

Anna Mikiciuk
Kurier Poranny
5 października 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia