Z hukiem w nowy rok

"Courtney Love" - reż. Monika Strzępka - Teatr Polski we Wrocławiu

Więcej niż dobry jest najnowszy spektakl w Teatrze Polskim. Strzępka i Demirski zrobili go inaczej, niż dotychczasowe, ale zdecydowanie najlepiej. Zostawili daleko w tyle wszystko, co wydarzyło się w tym sezonie i dokonali teatralno-muzycznej rewolucji.

Strzępka uszanowała świętość - na scenie Teatru Polskiego prapremierowej nocy, 30 grudnia 2012 roku, nie usłyszeliśmy Smells like teen spirit, chociaż napięcie kilkukrotnie sięgało zenitu - wydawało się, że teraz już na pewno "wrocławska Nirvana" zagra największy hit. Nie robi tego. To najbardziej oczywista poetyka braku - to, co nie rozbrzmiało każe zwrócić uwagę na to, co zabrzmiało kilkukrotnie. Mowa oczywiście o piosenkach grupy Hole, której wokalistką była tytułowa Courtney Love - Katarzyna Strączek wykonuje jej piosenki, jedną za drugą, każdą coraz lepiej. Poza fantastyczną muzyką na żywo nie brakuje też świetnego aktorstwa, mocnego przesłania i doskonałej reżyserii.

Scena na Świebodzkim staje się salą prób Nirvany, mazurskim campingiem, gdzie wakacje spędzają młodzi chłopcy, a także mieszkaniem fanów Courtney i Kurta. Scenografia jest osadzona w realiach ubogiej społeczności - wiele tu brudnej pościeli, starych łóżek i puszek po piwie. Jest też kojec, w którym córka Cobaina i Love (w tej roli arcyzabawny Opaliński) będzie wołać z utęsknieniem swojego taty. W stronę widzów powoli przesuwa się gęsta mgła, która będzie przypominać klimat wielkich festiwali muzycznych - klimat, który według Strzępki i Demirskiego zepsuły niekończące się kolejki po bigos i alkohol. To już nie to samo, co kiedyś. Wszystko na rynku muzycznym zmieniło się na gorsze, o czym będą nieustannie przypominać twórcy i bohaterowie Courtney Love.

Smells like teen spirit nikt nie gra tej nocy, bo to przecież miał być spektakl o Courtney Love, nie o Kurcie Cobainie. Tak, jak życie Courtney i jej kariera muzyczna zdawały się niknąć w tle za liderem Nirvany - tak Strzępka i Demirski dla antytezy zbudowali historię, w której bohaterką staję się jednak Love. To opowieść o dramacie kobiety nieustannie wyrzucanej na margines, żyjącej w cieniu męża, bez szans na obronę. Ale także o wielkich przemianach na rynku muzycznym - istnienie Nirvany przypada bowiem w Stanach Zjednoczonych na lata rosnącego w siłę kapitalizmu, twórcy opowiadając o tej słynnej grupie, opowiadają też o rewolucji, jaka wraz z nią nadeszła. O wydarzeniach z przełomu lat 80. i 90. w Ameryce oraz tych, które miały miejsce w Polsce, bo opowieść o muzykach z Nirvany przeplata się na scenie z historią młodych chłopaków z Mazur, marzących o wielkiej karierze i koncercie w Jarocinie. Kurta Cobaina, Krista Novoselica i Davida Grobla grają ci sami aktorzy, którzy wcielają się w role polskich przyszłych punkowców. Z kolei ich kolonijnym wychowawcą, wieczorami przy ognisku przygrywającym na gitarze, jest Mariusz Kiljan - także Axl Rose, wokalista Guns N' Roses, który na tle chłopaków z Nirvany wypada śmiesznie, jako powoli odchodzący już w niepamięć, nieustannie podkreślający, że może zagrać koncert wszędzie i za cokolwiek. Jakże kontrastuje to z postawą Kurta, który buntuje się wobec wszystkiego, krzyczących spod sceny fanów uważa za niegodnych słuchania jego muzyki, a w chwilach najgłębszej depresji zakrywa się kołdrą i idzie spać. To ostatnie zdecydowanie najczęściej.

Katarzyna Strączek jest drapieżną, mocną, ale wewnątrz melancholijną Courtney - w tej roli niezastąpioną. Zmienia się tak bardzo, że trudno byłoby ją poznać, nie znając wcześniej obsady. Ukazana jest jako zakochana kobieta, która poświęca się Cobainowi, ale też nierzadko wymierza mu solidnego kopa, próbując leczyć jego mizantropię. Marcin Pempuś także spełnia się jako Kurt - biję się w pierś, bo nie dawałam Pempusiowu szans na tę rolę, może też dlatego, że to jego pierwsza tak duża kreacja w Polskim. Mariusz Kiljan w roli zdesperowanego wokalisty Guns N' Roses jest niezgorszy - przechodzi sceniczną metamorfozę, bawi i budzi współczucie, domagając się powrotu swojej sławy.

Spektakl jest energetyczny, bardzo żywiołowy, inscenizacyjnie wybucha co i raz, ale jego przesłanie jest bardzo smutne i ostatecznie zamykające temat przegranych marzeń. Nie daje nadziei, ale też nie rozwiewa tej, która została. Trzeba przyznać, że aktorzy Teatru Polskiego, grają i śpiewają całkiem nieźle. Na kilka miesięcy przed premierą przygotowywali się do występów, ucząc się gry na perkusji czy gitarach. Tego, że Pempuś nigdy wcześniej nie miał do czynienia z instrumentami nie widać w ogóle.

Demirski stworzył tekst nietuzinkowy, choć tym razem dużo bardziej zachwyca jego strona dramatyczna, niż komediowa. Oczywiście nie stroni od gagów i niewybrednych dowcipów, ale one nabierają koloru dopiero w ustach wrocławskich aktorów - szczególnie przezabawnego w Courtney Love Michała Majnicza. Język jest pospolity, zdania często nieskładne, nielogiczne zbudowane pod względem gramatyki. Nierzadko w jednej wypowiedzi padają sprzeczne tezy. Taki bezładny, chaotyczny język to wizytówka brudnego świata Courntey i Kurta. Oni, podobnie jak pozostali bohaterowie, w większości przypadków nie radzą sobie z codziennością, zapijając te problemy, których nie potrafią rozwiązać. Nie będzie jednak przesadą spostrzeżenie, że to Courtney jest najsilniejszą osobowością w całym świecie Nirvany - podejmuje decyzje, próbuje walczyć o siebie i nawet jeśli jej się nie udaje, przyjmuje niepowodzenia z dumą. Zupełnie przeciwnie niż Kurt, który jest nieznośnym neurotykiem. Nieustannie narzeka, opowiada o beznadziei świata i bezsensie jego zespołu. Chociaż chce razem z Nirvaną zmienić branżę muzyczną, to jedynym co zmienia jest jego własne zdanie, właściwie na każdym kroku. W końcu jednak udaje mu się wielka rewolucja, chociaż sam nie zauważa decydującego momentu. Krytyk muzyczny ustami Igora Kujawskiego ogłasza, że po Nirvanie muzyka się skończyła.

Kurt się wypalił. Courtney bezskutecznie próbowała mu wytłumaczyć, że po pierwszej świetnej płycie, powinna wyjść druga fantastyczna i trzecia absolutnie genialna. Przestraszył się i wycofał. Wielki talent i ideologiczny sposób myślenia doprowadziły go do ostateczności, nie udźwignął ciężaru, jaki sam na siebie zarzucił. Za to według opinii publicznej, to Courtney jest winna całemu złu. Na jednym z dużych koncertów pada ofiarą psychofana Cobaina, który nie tylko obrzuca ją inwektywami, ale też sugeruje że nikt tak nie rozumie Kurta, jak on. Ona z kolei niewiele mówi o tym, jak się czuje. Tylko śpiewa. Mocne, smutne piosenki, wylewając z siebie cały żal. Ani przez chwilę nie wierzy, że mogłaby dorównać talentowi i sławie Cobaina.

Twórcy spektaklu rozważyli możliwe ścieżki kariery Nirvany, pozornie bardziej optymistyczne, bo w wariancie z Kurtem, który nie popełnia samobójstwa. Jedna z nich to ta, gdzie zbuntowani członkowie grupy sieją spustoszenie w największych wytwórniach muzycznych, oczekując poprawy swojego scenicznego stanu, a potem świętują siedemdziesięciolecie pracy. Tyle że nie mogą poruszać się bez balkoników i respiratorów. Czy to według Strzępki i Demirskiego byłby happy end? Chyba nie, bo któż chce pamiętać Cobaina jako trzęsącego się i pochylonego nad grobem, wiecznie próbującego przypomnieć sobie co ma zaśpiewać? Inna, najzabawniejsza, choć najdalsza od realistycznej wersja wydarzeń to ta, gdy wszyscy muzycy, dotąd zbuntowani, postanawiają porzucić branżę muzyczną i wyjeżdżają na wieś. Kurt, Amy Winehause, Courtney Love i Axl Rose opiekają wspólnie tosty, smarują je ketchupem i wzdychają do pięknego świata. To sielanka, w którą trudno byłoby uwierzyć.

Kończąc tę muzyczną opowieść, wypowiada się Courtney Love: "nie ma takiego miejsca w czasie, z którego można by to zacząć od nowa". Obie wersje zakończenia tej historii zaproponowane przez Strzępkę i Demirskiego są więc niedorzeczne. Nirvana jest Nirvaną także dlatego, że skończyła się tak szybko i dramatycznie. Courtney Love nie byłaby słynną Courtney, gdyby nie posądzono jej o rozpad grupy męża. Tak musiało zostać. Cobain, oddychający za pomocą respiratora, obchodzący swoje kilkudziesięciolecie pracy, byłby żałosny; Courtney w skrojonym na miarę żakiecie przy śniadaniu na łonie natury - absurdalna. Ostatecznie, tak jest dobrze. I więcej niż dobry jest najnowszy spektakl w Teatrze Polskim. Strzępka i Demirski zrobili go inaczej, niż dotychczasowe, ale zdecydowanie najlepiej. Zostawili daleko w tyle wszystko, co wydarzyło się w tym sezonie i dokonali teatralno-muzycznej rewolucji. Courtney Love to widowisko brawurowo wyreżyserowane, aktorsko absolutnie fantastyczne, z pokładami świetnej muzyki na żywo. Weszło z hukiem w nowy rok.

Karolina Obszyńska
www.wywrota.pl
16 stycznia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...