Z kamerą wśród ciot

"Lubiewo" - reż. Piotr Sieklucki - Teatr Nowy w Krakowie

Minęło już prawie dziesięć lat od momentu wydania „Lubiewa”. W chwili premiery książka Michała Witkowskiego budziła kontrowersje śmiałością tematu, zmuszając do rewizji poglądów dotyczących społeczeństw homoseksualnych, ale i transformacji ustrojowej, okresu komunizmu oraz stanu naszej świadomości. Czy spektakl z krakowskiego Teatru Nowego również posiada tę intensywność?

Spektakl Piotra Siekluckiego powstał w oparciu o pierwszą część powieści — „Księgę ulicy", opowiadającą o życiu Lukrecji (Paweł Sanakiewicz) i Patrycji (Janusz Marchwiński), dwóch podstarzałych ciot. Ciot właśnie, nie gejów, co wielokrotnie jest podkreślane. Wspominają przeszłość i odtwarzają różne wydarzenia. Zagracony salon staje się rupieciarnią, z której co rusz wyciągane są rekwizyty i wspomnienia, wykorzystywane następnie do stworzenia własnej sceny. Opasłe brzuchy, łysina i zmarszczki nie przeszkadzają w marzeniach o byciu podziwianym, ale przede wszystkim nie hamują westchnień do luja – typowego samca alfa, emanującego wręcz swoją heteroseksualnością. Poszukiwanie erotycznego spełnienia samo w sobie jest podniecające, czasami komiczne, czasami groteskowe, czasami niebezpieczne. Bohaterki nie czują się w żadnej mierze upokorzone, nie tracą dobrego humoru i zabawiają publiczność.

Sieklucki zrezygnował z osoby pisarza, który przeprowadza z paniami wywiad — Śnieżka czy też Miśka Literatka były porte-parole Witkowskiego. W spektaklu jego miejsce zajmuje głos Krystyny Czubówny, komentujący — jak w dokumencie — zwyczaje emerytek wrocławskiej pikiety. Bierzemy pod lupę wymierający gatunek. Co więcej — gatunek świadomy swojego bliskiego wyginięcia. Lukrecja i Patrycja są bowiem niedobitkami po komunistycznym ustroju. W spektaklu, podobnie jak w powieści, pobrzmiewa tęsknota za PRL-em, za czasami ucisku, który paradoksalnie stał się okresem wolności; za epoką równie „przegiętą" jak bohaterki spektaklu.

Nostalgia współgra z tonacją elegijną: leitmotivem stają się takie sformułowania, jak „Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi!" czy „To se ne vrati". Niczym refren przywołuje się imiona dawnych towarzyszek Patrycji i Lukrecji, wspomina się wspólne przygody lub opowiada — w scenie obrazoburczej parafrazy „Dziadów" — o spotkaniu z duchem. Całość przypomina Zaduszki — bohaterki w końcu same recytują imiona zmarłych bywalczyń pikiety, równocześnie zapalając lampki spirytusowe, szyderczo trawestując „Popiół i diament" Andrzeja Wajdy, a zarazem uwznioślając życie wrocławskich ciot, nade wszystko jego heroiczny koniec.

Na scenę wkrada się lęk przed śmiercią. Panie zamknęły się w swoim mieszkaniu, odgradzając się od III RP i Zachodu, który przyniósł tylko laptopy medialny, wygładzony wizerunek geja, ale przede wszystkim — AIDS. Poza przywoływaniem historii o chorych osobach, w spektaklu pojawia się symboliczna reprezentacja choroby — Mikołaj Mikołajski wykonuje poruszający taniec śmierci do piosenki „Somebody that I used to know" Gotye. Początkowo takie zestawienie baletowych ruchów i popularnego utworu budzi rozbawienie, ale szybko śmiech zamiera wśród widowni. Jest to jedyny moment, kiedy humorystyczna tonacja zostaje zniwelowana. Ten ostatni akcent niestety nie współbrzmi z resztą przedstawienia i nie pozwala uświadomić sobie tragifarsy sytuacji.

Pomimo aktualizacji, śmiałości w doborze materiału literackiego i interesujących zabiegów inscenizacyjnych — z przekuciem pierwowzoru w dokument i podkreślaniem teatralności życia Patrycji i Lukrecji na czele — wydaje się, że spektakl jest za mało „przegięty". W gruncie rzeczy grzeczna i wygładzona adaptacja sceniczna zamienia kampowe doświadczenie w wieczorną rozrywkę: z nietypowymi bohaterami, ale i z kojącym głosem Czubówny w tle. Może „Ciotowski bicz", czyli kolejna część dramatu, zrodzi ferment w krakowskim środowisku.

Marta Stańczyk
Dziennik Teatralny Kraków
7 czerwca 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia