Z krwi się zrodziłeś
"Kumernis czyli o tym, jak świętej panience broda rosła" - reż. Agata Duda-Gracz - Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w GdyniAgata Duda-Gracz to wyjątek. Proponuje teatr, który stawia pytania zasadnicze. Wychodząc z gdyńskiego "Kumernis", nie mogłem się poukładać w sobie. Nie popadam w patos, bo wiem, że podobne odczucia towarzyszyły w tej sytuacji nie tylko mnie. Tak to jest, gdy ogląda się teatr, którego ambicją jest pokazanie świata, tego, co uwiera w nim najbardziej, bez taniej kalkulacji, czy jakiś sceniczny chwyt się opłaca i mieści w katalogu publicystycznych trików, którymi raczą nas dziś reżyserzy, jakby się umówili. Duda-Gracz wychodzi z innego założenia, a może to po prostu naturalna chęć wyrażenia siebie poprzez teatr. To w sumie oczywiste, jednak teraz może brzmieć jak ekstrawagancja.
Czy "Kumernis" to moralitet na nasz dzisiejszy czas? Na pewno nie, bo to przedstawienie korzysta z tego, co dziś nawet na gruncie dobrze konotowanej symboliki chrześcijańskiej sprzedaje się słabo, może też nużyć zapomnianym językiem odsyłającym do skojarzeń ludowych, archaicznych, budzących trochę i zawstydzenie. Nie za bardzo lubimy taki kod, ale paradoksalnie przecież powinien on być nam nad wyraz bliski. To język, którym gadają ludzie zżyci z czarną ziemią, surowością dnia codziennego. Tworzą opowieść tak blisko ziemi, ponieważ jej smakują.
To wniosek przy pierwszym spojrzeniu. Przy drugim przychodzi mi na myśl, że Duda-Gracz staje się coraz bardziej wymagająca, i chyba jej ostatnie autorskie realizacje jakoś to zapowiadały. Bo "Kumernis" nie może się stać atrakcyjnym moralitetem również dlatego, że tak naprawdę to spektakl, który chowa się w intymności, odnosi się wręcz wrażenie, iż zasklepia się w niej, kiedy mówi o sprawach tak podstawowych jak miłość, i to ta w wydaniu chrześcijańskim - caritas. Pełno tu scen, w których biedni ludzie wyjęci wprost z ludowej paraboli co chwila są upokarzani z prostego powodu: deficytu miłości. Duda Gracz wręcz to wykrzykuje. Panienka święta Kumernis (wybitna rola Magdaleny Kumorek to świetny przykład, co znaczy zagrać całą gamę możliwych intymności) ma w tym świecie najgorzej, gdyż miłości potrzebuje chyba najbardziej ze wszystkich. Inni odnajdują jej parszywe substytuty; a to pochędożą na boku z łatwą panną, a to uciekną do jeszcze innego świata, w którym rozwiązaniem stanie się czyste marzenie. Najbardziej porusza to, że im bardziej postacie Dudy-Gracz plugawią samych siebie, tym bardziej się uświęcają. Stąd zapewne reżyserka każdemu dolepiła miano "święty", choć działa ten przymiotnik tak, jak działa przydomek. Oni wszyscy tacy są, tak prości, że chce się do nich wołać: święty Cyrylu, święty Albercie. Kiedy ta prostota zamienia się w prostactwo, wówczas dokonuje się największa profanacja - zdrada tego, co od biedy możemy odpuścić, co na co dzień wydaje się ludzkie i niewinne. Dlatego oni wszyscy tak przerażają: chcemy ich lubić, już zaczynamy, ale przestajemy, kiedy widzimy, jak pojmują Boga i cel życia. To tylko Bóg karzący, nie współczujący. Zatem i na tym świecie razy, te dosłowne i te w przenośni, trzeba rozdawać sobie hojnie. Tym słabszym dostaje się co niemiara. Duda-Gracz zwłaszcza tych traktuje ze współczuciem i wyrozumiałością. Do tego stopnia, że niektórych skrywa tak głęboko, iż ta rzeczywistość ich nie dosięgnie. To po to pojawiają się Kamień Święty Wołający czy Kurka Święta Podwórkowa spersonifikowani, lecz jakże łagodzący obraz tego, co oglądamy na scenie.
Gdyby Duda-Gracz chciała nadać "Kumernis" rys atrakcyjności, narzucić jej bardziej pulsujący rytm, rozszerzyć skalę, postąpiłaby tak jak trzy lata temu w "Ja, Piotr Rivire" z wrocławskiego Teatru Capitol. Wtedy pokazała seans totalny już także w sensie uzurpowania ogromnej przestrzeni, w której rozgrywała się historia znana z wieku XIX. Pokazała zapis tego, co zbrodniarza doprowadziło do mordu. Tamto widowisko, w dużej mierze rozpisane na wymagania teatru muzycznego, miało w sobie potworną siłę rażenia, nie było w nim ani jednego zbędnego fragmentu, tylko tempo przekłuwane przez kolejne rozdziały toczącego się procesu, zeznania ofiar przychodzących z zaświatów. Działało jak kompozycja z wyraźnym refrenem. Zresztą podobnie jak w "Kumernis" inną sprawą jest to, że aktorzy w większości na co dzień występujący w spektaklach muzycznych tworzyli teatr zespołowy, którego na naszych typowych scenach dramatycznych ze świecą szukać.
Jednak w gdyńskim przedstawieniu rządzi inna skala, w scenografii (również autorstwa Dudy-Gracz) przestrzeń zostaje ograniczona; reżyserka stawia przed nami ni to wysokie rusztowanie, ni to pięterka wielkiej budowli przypominającej współczesny blok, w którym wszyscy, znając się dobrze, toczą swoje życie w swoich klitkach. Segmenty te przypominają też ołtarzyki, w których pojawiają się postaci. To zatem przestrzeń na wpół sakralna, na wpół zwyczajna, rzec można użytkowa.
"Kumernis" także opiera się na ludowym podaniu. Imię Panienki Świętej to inna wersja Wilgefortis, dziewczyny, która nie chcąc być wydana za poganina, modliła się o cud. Cud się wydarzył: wyrosła jej broda. Ale też za ratunek zapłaciła wysoką cenę, gdyż ojciec ją ukrzyżował. Duda-Gracz rozpisuje tę opowieść na wiele postaci, przestawia znaczenia, w centrum umieszczając dążenie do miłości, która nie zaznając zrozumienia u wybranego człowieka, chce przekonać go do siebie świętością. Bo podobno tej świętości wszyscy tak pragną, przed nią stają na baczność (jako się rzekło: istnieje w tej rzeczywistości jedynie Bóg karzący). Nie można jednak stać się świętym, nawet usilnie próbując się poświęcić i doklejając sobie brodę. Jako człowiek wobec człowieka pozostaje się człowiekiem. W tym tkwi tragedia. Duda-Gracz patrzy na swoją historię w optyce odwrotnej niż w przypadku "Ja, Piotr Rivire". Tam chodziło o dojście do przyczyn, potem dojście do wniosku, że bywa i tak, iż śmierć staje się prawdziwym wyzwoleniem z nieludzkiego cierpienia w życiu, niezawinionego. Kazus Rivire'a to potrzeba wybaczenia, nawet jeśli wydaje się ono niedorzeczne. W "Kumernis" z kolei chodzi o konsekwencje pomylenia dróg do Boga, kiedy rozumie się Go bez sensu. I rzecz jasna o konsekwencje w zderzeniu prawdziwego rozumienia z tym chybionym. Śmierć jednej Panienki Świętej przeraża bardziej niż śmierć tak wielu we wrocławskiej przypowieści, nie jest choćby chwilową ulgą albo protestem przeciwko porządkowi świata, lecz powrotem do tego samego wniosku: że ten porządek świata taki jest i bunt na niewiele się zda. Jest tak, jak powiada Panienka Święta: "Nie mam w sobie żadnych odpowiedzi. I nie wiem już sama, czy ten świat taki czarny, czy mnie coś oczy kirem przesłania".
Ale obserwując, jak traktuje swych bohaterów Agata Duda-Gracz, rozumiem, że Kumernis musiała odkupić wszystkich swoją ofiarą; tak jak rozumiem Piotra Rivire'a, że wziął siekierę i zaszlachtował nią matkę, ojca, siostry, brata i wszystkich sąsiadów. Ba, właściwie można by na niego już wołać: święty Rivire. W ich teatrze da się to pojąć, w takim da się pojąć dużo.
Bo ten teatr próbuje objąć świat ramionami.