Z łagodnym przymrużeniem oka

"Kram z piosenkami. Obrazki śpiewające" - reż. Jerzy Jan Połoński - Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie

"Kram z piosenkami. Obrazki śpiewające" to widowisko śpiewno-muzyczne na podstawie śpiewnika Leona Schillera, inscenizatora, teoretyka teatru, pedagoga, jednej z największych postaci teatru polskiego. Śpiewogra Schillera, wystawiona po raz pierwszy w 1945 roku w obozie dipisów w polskim teatrze w Lingen stanowi jedyną w swym rodzaju mieszankę utworów muzycznych.

Twórca zbierał codzienne piosenki wykonywane przez mieszczan, artystów i żołnierzy w pierwszej połowie XX wieku, z łagodnym przymrużeniem oka przedstawiając Polaków portret własny w piosence. Tak powstał zbiór utworów naiwnych, prościutkich, garściami czerpiących z ukochanej przez Schillera staropolszczyzny, z późniejszych epok historycznych aż do lat międzywojennych. Wodewile, piosenki i tańce, które niesłusznie kojarzą się dziś z pojęciem lżejszej muzy, a które są kwintesencją teatru.
 
Pomysł inscenizowania starych piosenek typu szlacheckiego, mieszczańskiego i wiejskiego, zrodził się jednocześnie z próbami rekonstruowania staropolskich widowisk ludowych. Cykl rozpoczęła Pastorałka, Historia o Męce i chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim, Tańce Śmierci, zaokrągliły go suity obrzędów i śpiewów chłopskich — Rok polski, Pieśń o ziemi naszej, Ballady i romanse, Gody weselne.
Do rzędu widowisk retrospektywnych, swobodnie przeze mnie przerabianych, zaliczyć należy inscenizacje starych wodewilów: Królowej Przedmieścia, Podróży po Warszawie, komedio - opery Dmuszewskiego Szkoda wąsów Bogusławskiego, Krakowiaków i Górali. Piosenkom i zwyczajom osiemnasto-dziewiętnasto-wiecznym, na język sceniczny lub słuchowisk radiowych przetłumaczonym, poświęciłem montaże śpiewno-taneczne wykonywane w Reducie, Teatrze im. Bogusławskiego, w Teatrze Polskim, w teatrze objazdowym obsługującym ośrodki wojskowe i obozy D.P. na terenie okupacji brytyjskiej w Niemczech *, w jesieni 1945 r. który to teatr złożony z aktorów eks-żołnierz, eks-jeńców i eks-więźniów, krzewił propagandę powrotu do Ojczyzny.

Leon Schiller, Od zbieracza do inscenizatora „Łódż Teatralna" nr 13, 1948/49

Schillerowska Arkadia

Schiller, który zabłysnął w dziejach naszej sceny swoją wizją teatru „monumentalnego", miał też własną wizję innego jeszcze gatunku; gatunku, dla którego określenia nie potrafimy się obejść bez trzech aż słów: ,,folklor", „staropolskość", wodewil". Okoliczność, że umiał te trzy pojęcia stopić w jedno, że z tak różnych dziedzin wybierał to, co w jego odczuciu było wspólne — albo czemu sam tę wspólność nadawał — najlepiej świadczy o oryginalności.
Można by zauważyć, że ta druga wizja znajdowała się pod wieloma względami jak gdyby na przeciwległym biegunie teatru monumentalnego i jednocześnie go uzupełniała. W teatrze monumentalnym rządziła poetycka misteryjność, hieratyczne gesty i patos, More to słowo w najbardziej podstawowym sensie oznacza cierpienie; tu panowały śmiech, wesele, rozbawienie i rozradowanie życiem. Schillerowska Arkadia, Utopia muzycznej szczęśliwości, sielankowa kraina, w której ludzie mogą być śmieszni, ale przeważnie są poczciwi i dobrzy, w której złych spotyka kara a niezbyt rzeczywiste konflikty kończą się w glissandach melodii. Utopia to przeniesienie aprobowanych momentów rzeczywistości w taką atmosferę, w której nic nie przeszkadzałoby w ich swobodnym, autonomicznym rozwoju, z której wyeliminowane są przeciwieństwa i konflikty, tworzące grozę świata. Do utopii Schillera nie przedostawały się cierpienia metafizyczne i krzywdy społeczne, które taką rolę odgrywały w jego teatrze poetyckim i politycznym. Jeśli pojawiły się niekiedy, to jedynie jako chwilowe zamyślenia i zasmucenia, jako zawieszenia głosu, który zaraz jednak podejmował z powrotem roześmiane frazy; jak szczeliny, ukazujące skraweczki rzeczywistości za jasnym nieboskłonem, który jakby wirował ze wszystkimi uczestnikami zabawy w takt tańca i śpiewu, ogarniającego cały teatr, albo też nachylał się rzewnie nad rzewną piosenką. Nawet w rysach zewnętrznych przeciwieństwo to łatwo było zauważyć: o ile ogromna większość monumentalnych inscenizacji schillerowskich zatopiona była w mrokach, z których tylko ruchliwe punktowe reflektory wyławiały patetyczne gesty bohaterów — o tyle przy tej kategorii widowisk scenę oblewała przeważnie wesoła jasność.
Paszportem do tej Arkadii była teatralność. W żadnej ze swoich inscenizacji nie uprawiał Schiller teatru tak autonomicznego, jak właśnie tutaj. Jego wielkie widowiska dramatyczne służyły poezji, filozofii, polityce — w jakimś sensie starały się przemienić teatr w rzeczywistość, wpłynąć na rzeczywistość poprzez teatr. Tu przeciwnie — wszystko stawało się teatrem, na wszystkim wyciśnięte być musiało teatralne piętno. Szlachcic pojawiający się na scenie pozostawiał za kulisami wszystko, co mogłoby być aluzją do dramatu narodowego, historii, walki klas; szedł krokiem polonezowym w swoim barwnym stroju, śpiewał kurdesze, kurzyło mu się z czupryny, porywał panny w wir tańca; eleganci z dworu króla Stasia zalecali się do pasterek rokokowych, przedmiejskie łyki i andrusy spijali piwo i jeździli na karuzeli, artystyczni młodzieńcy w pelerynach śpiewali na poddaszu sentymentalne piosenki. Nawet cierpienia i bunty, łagodnie, z dobrotliwą ironią wystylizowane, nie mąciły nastroju sielanki, lecz jej służyły.
Edward Csató, Staroświecczyzna i kabaret artystyczny, „Teatr", 1968, nr 12.

Kram z piosenkami we wspomnieniach...

Każdy aktor, któremu kiedykolwiek przypadło w udziale grać w schillerowskim przedstawieniu „Kramu z piosenkami" ma swoją ulubioną piosenkę z tego spektaklu, powracającą natrętnym refrenem w różnych sytuacjach życiowych. Dla mnie taką sztandarową piosenką ,.Kramu" są Bielany.
Bielany, Bielany Zielonych Świątek czas,
Roz - dyn - da - ny Kręci się cały las,
Melodia i słowa tej piosenki dopadły mnie po raz pierwszy jesienią 1945 r. w Niemczech w Augsburgu. Jak szczur za odgłosem zaczarowanego fletu, tak ja za odgłosem tej melodii pociągnąłem na północ, gdzie w pobliżu holenderskiej granicy, nad rzeką Ems leży Lingen. Tu Leon Schiller był kierownikiem artystycznym „Teatru Ludowego im. Wojciecha Bogusławskiego" opartego administracyjnie o instytucję społeczną „Polaka YMCA."
Tam zobaczyłem Go po raz pierwszy. Pełen nabożeństwa i bałwochwalczej czci patrzyłem na „prawdziwego reżysera", na „artystę z prawdziwego teatru". Pani Basia Fijewska uganiała się po scenie szlifując taneczne pas co oporniejszym tancerzom. Najpierw zza kulis, a potem za przyzwoleniem Schillera, jako stażysta z zespołu pomocniczego w bielańskim tłumie, i na „Poddaszu" wśród „krakowskiej malarii" przysłuchiwałem się piosenkom, które zapadały mi coraz głębiej w duszę, czarując rozlewnością „Nadwiślańskich skotopasek" czy dziarskością mazurów i obertasów z „Kłopotu z żołnierzami". Na każdym przedstawieniu z jednakowym wzruszeniem i ściśniętym gardłem przeżywałem słowa piosenki:
Panie malarzu, o co cię proszę,
Oj, ciuch, ciuch...
Namalujże mi co w sercu noszę
Oj, ciuch, ciuch...
Naszą Warszawę, w niej dużo słońca
I wielki jubel, jubel, bez końca.

Wraz ze mną przeżywali je głęboko widzowie, bo gdziekolwiek graliśmy „Kram" widownią wstrząsał szloch. Płakali ci, którzy opuścili Warszawę we wrześniu 1939 r. i ci, którym pozostał w oczach obraz zburzonej i płonącej Warszawy z sierpnia 1944.
„Kram" fascynował słuchaczy bez względu na narodowość, Anglicy byli nim oczarowani. Holendrzy, aby uczcić Leona Schillera zaprosili w Brodzie wszystkich wykonawców na wystawny bankiet, co w owych czasach — zważywszy na trudności aprowizacyjne — było formą najwyższego uznania z ich strony, a z naszej było rzeczą nie do pogardzenia.
Rodacy wprost nosili nas na rękach, byliśmy w Lubece, Bentheimie, Kilonii... Wszędzie składano na ręce „zapowiadaczy" — Ewy Kuncewicz i Władysława Staszewskiego (aktora o ciepłym, ujmującym uśmiechu) podziękowania popierane owacyjnym aplauzem widowni. Dzisiaj już nie potrafię powiedzieć czy wykonawcy byli tak doskonali, czy widzowie tak bardzo byli spragnieni polskiego słowa, polskiego teatru? Jednego jestem pewien: chciałem to przeżyć jeszcze raz.
I chyba przeżyłem. Widownia robotniczej Łodzi z takim samym entuzjazmem przyjmowała przedstawienie „Kramu z piosenkami" w 1949 roku.
Brałem udział w tym przedstawieniu. Był to mój dyplomowy warsztat aktorski. Barbara Fijewska ustawiała tańce, a melodie piosenek ściągały za kulisy niedawnych wykonawców z Lingen — obecnie szanowanych i cenionych aktorów Teatru Wojska Polskiego (bo takie miano nosił obecny Teatr im. St. Jaracza). Nie zapomnę generalnej próby, trwającej niekończące się godziny. Cały teatr był wtedy organicznie związany ze szkołą; wszyscy pracowali na najwyższych obrotach — od perukami, pracowni stolarskiej, malarni do pracowni krawieckiej. Ze szkoły donoszono nam prowiant. Odżywiano nas w locie, między jednym numerem a drugim, aby nie tracić ani chwili, aby wszystko podporządkować przedstawieniu. SZTUCE poświęcić cały czas.
— Czemu pan przerwał? — zapytał poirytowany Schiller. — Bo... bo... panie rektorze, rzucają mi tylko pieniądze! — Schiller odwrócił głowę do siedzącego za nim Otto Axera i znacząco patrząc na dyr. Nowicką zamruczał: — W tym teatrze zawsze jest odwrotnie: wtedy, kiedy potrzeba pieniędzy to ich nie ma, a gdy ci na nich nie zależy, sypią się deszczem jak manna z nieba.
Na przedstawieniach sala momentalnie podejmowała zabawę w ,,rzucanego". Zasypywano nas gradem cukierków — na bilon nasza Ludowa Ojczyzna była jeszcze wtedy za biedna; z aluminium przede wszystkim musieliśmy wyprodukować garnki.
Dzisiaj po raz trzeci staję przed widownią w tym samym przedstawieniu. Bardzo mi brak mojego MISTRZA. Piosenki się nie zestarzały ale... wiele ról przejęli teraz moi studenci ze szkoły, która nosi imię Leona Schillera. A ja? Cóż, gdybym dorwał się do tańczenia krakowiaka lub polki z Bielan — ulicami Łodzi pomknęłaby karetka pogotowia z literą ,,R" na burcie.

Włodzimierz Skoczylas, „Kram" po raz trzeci, program teatralny do Kramu z piosenkami L. Schillera w reżyserii Barbary Fijewskiej, Teatr im. S. Jaracza, Łódź 1973.

Barbara Żarinow
Materiał Teatru
13 września 2018

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia