Z matematyczną precyzją

"Ostatnia taśma" + reż. Antoni Libera - Teatr Telewizji

W 1989 roku Antoni Libera zdecydował się utrwalić na taśmie telewizyjnej, zaprezentowany cztery lata wcześniej w Teatrze Studio w Warszawie monodram Samuela Becketta pt. "Ostatnia taśma". Ta telewizyjna inicjatywa reżysera zasługuje na szerokie uznanie ze strony tych pokoleń widzów, które nie miały możliwości zobaczenia na scenie Tadeusza Łomnickiego. A ten, jako Krapp w dramacie Becketta, stworzył kreację nie do przecenienia.

"Ostatnia taśma" to sztuka przedstawiająca 69-letniego, zdziwaczałego starca Krappa, który co roku - w dniu swoich urodzin, poddaje się rytuałowi nagrywania na taśmę magnetofonową relacji z ostatnich wydarzeń i refleksji na temat minionego czasu. Ten swoisty obrzęd polega na wysłuchaniu przypadkiem wybranego starego rocznika taśmy, prezentującego ówczesny światopogląd mężczyzny, następnie na przypomnieniu i zrelacjonowaniu tego, co wysłuchał i wreszcie na ustosunkowaniu się do tego, na ocenie dawnych przekonań z perspektywy teraźniejszości. Na sam koniec zaś Krapp prezentuje swój nowy, można by rzec, aktualny wizerunek. Konfrontuje tym samym "siebie" sprzed kilkunastu lat z "sobą" obecnym. Na samym początku widzimy w ujęciu panoramicznym wielką przestrzeń - mrok, a w jego centralnym punkcie maleńką postać, oświetloną słabym światłem wiszącej lampy. Kamera stopniowo wykonuje zbliżenie do momentu, aż siedzący Krapp, osiągnie naturalne rozmiary. Tadeusz Łomnicki nie od razu jest słyszalny przez widzów, bowiem dwa pierwsze epizody gra za pomocą doskonale wypracowanych: ruchu, gestu, mimiki. W całkowitej ciszy, przerywanej od czasu do czasu pochrapywaniem, postękiwaniem, mruczeniem. W telewizji, inaczej niż w teatrze, aktor nie musi grać tak "ostro", sugestywnie, bowiem kamera, w tym spektaklu szczególnie, rejestruje i pokazuje w coraz to bliższych ujęciach każdy nawet ledwo zauważalny grymas na twarzy. Łomnicki zdaje się to doskonale rozumieć i wyczuwać kamerę. Początkowo Krapp siedzi, jest zmęczonym, statycznym, nieco żałosnym starcem, ubranym w szarą wygniecioną koszulę, poplamioną kamizelkę, z rozczochranymi, siwymi włosami - dokładnie tak, jak chciał Beckett. Ze stagnacji tej wyrywa go jednak pomysł (uwaga!) zjedzenia banana! Staje przed biurkiem, obiera owoc ze skórki, którą upuszcza, wkłada następnie banana do ust, głęboko, do samego gardła, odchylając głowę w tył. Zanim dojdzie Krapp do ostatecznej konsumpcji, na moment zastyga w pozycji i z wyrazem twarzy, malującym duże zadowolenie, gryzie. Na tym jednak nie koniec bananowego szaleństwa. Krapp wracając do szuflady po kolejną sztukę, potyka się o wcześniej wyrzuconą skórkę. I w jednej chwili widzimy wykrzywionego starca, chwytającego jedną ręką biurka, co ratuje go przed upadkiem, drugą zaś trzyma pozostałość po pierwszym bananie. Przez chwilę Tadeusz Łomnicki pozostaje rozciągnięty w nienaturalnej pozycji, w każdym momencie może runąć boleśnie na ziemię, z czego sam chyba zdaje sobie sprawę, mrucząc bezsilnie i bezradnie. Tutaj przerwę (i zakończę) ten dokładny opis pierwszych minut spektaklu, aby odpowiedzieć sobie na pytanie: czy Łomnicki - wielki przecież aktor, wykonywał jedynie polecenia bezkompromisowego wobec formy Becketta? Zważywszy na to, że w didaskaliach dramatu ta sama scena obejmuje bardzo proste i suche komendy, można odrzec, że Łomnicki te rozkazy wypełnił z nawiązką. A sugestywność etiudy aktorskiej pozwoliła widzowi samodzielnie odkryć, że Krapp gra przed sobą samym. Łomnicki po uporaniu się z bananami odgrywa, jak to określiła w recenzji Elżbieta Baniewicz, "wielką etiudę na temat starości". Krapp udaje się do schowka po przedmioty, które posłużą mu za chwilę do wypełnienia corocznego rytuału. Najpierw dźwiga wielką "buchalteryjną" księgę, taśmy, aż na końcu wielki magnetofon, który opiera o swój obfity brzuch. Oczywiście wszystkie te rzeczy przynosi z dużym wysiłkiem, wytrzeszczając oczy i drobiąc kroki, nie odrywając nóg od podłoża. Właśnie przywiązanie Łomnickiego do szczegółu sprawia, że starość i zmęczenie Krappa jest odgrywane przezeń na mnóstwo sposobów, które notowane przez uważnego widza dadzą w scenie finałowej kompleksowy obraz bohatera. Zanim jednak to nastąpi, Krapp wybiera i odsłuchuje taśmy ("pudełko trzy, szpula pięć"), i nie może tu zabraknąć kolejnej (po bananie) znakomitej etiudy aktorskiej, w której bohater bawi się w iście wirtuozerski sposób słowem "szpula". Łomnicki intonacją głosu nie wypowiada słowa "szpula", ale POKAZUJE przedmiot. WIDZIMY więc wyrzucone wysoko w górę okrągłe pudełko (wykrzyknięta sylaba "SZP") z rozwijającą się taśmą, kręcące się wokół własnej osi (wibrujące, wysokie "u"), spadające ( "u" nadal wibrując przechodzi w dźwięki niższe) i wreszcie pudełko uderza w blat stołu, gdzie wykonuje kilka coraz wolniejszych obrotów ( "la a a a a"). Po odsłuchaniu nagrań z lat młodości, któremu towarzyszył nieustanny chichot, ironia i przedrzeźnianie własnych (a właściwie już nie własnych) postaw i decyzji, Krapp przystępuje do sporządzenia aktualnej, mówionej notatki. Zaczyna mówić z namaszczeniem, charakterystycznym dla osób, sporządzających coś w rodzaju testamentu oraz z dużą pewnością siebie, która wynika prawdopodobnie z poczucia wyższości nad "żałosnym kretynem" sprzed lat. Ogromny dystans, brak choćby odrobiny miłosierdzia dla 39-letniego Krappa jest ukazaniem tego, co dla Becketta było najważniejsze - braku ciągłości osobowości. Na płaszczyźnie czysto scenicznej (czyli gry aktorskiej) ta nieciągłość widoczna jest poprzez konfrontację głosu młodego Krappa ze starym. Głos bohatera z taśmy wydaje się byś głosem Pana Wołodyjowskiego - młodego, rześkiego, który młynkuje szablą i kręci wąsem. Stary Krapp rzęzi, prycha, mówi znacznie niższym, chropowatym głosem. Zaraz jednak po wyśmianiu siebie samego starzec traci pewność siebie, w miejsce której przychodzi lęk wątpliwej przyszłości i kryjącej się za nią śmierci. Ucieka więc od teraźniejszości, od widma późniejszych wydarzeń do nagrań, opisujących wycieczkę łódką z ukochaną. Słuchając zaś tej relacji, obejmuje Łomnicki z czułością magnetofon i głaszcze go, powracając oczyma wyobraźni do tamtego letniego popołudnia. Twarz Krappa, ujęta w bliskim kadrze, wyraża wielki smutek, nawet pewien liryzm, ale również wielkość i zwycięstwo artysty, który jednak był w stanie porzucić życie dla wymagającej sztuki. "Ależ ona miała oczy! Wszystko w nich było, wszystko, co jest na tej starej, zasranej planecie (...). Wyrzec się tego! Żeby się nie odrywać od pracy!" Tutaj możemy dostrzec efekt strategicznych posunięć, jakie Tadeusz Łomnicki zastosował - budowanie wizerunku niedołężnego starca, poddającego się swojej cielesności (uległość bananowi), ale z drugiej strony walczącego z nią. Ten ostatni aspekt niech zobrazuje to, że Krapp nie używał okularów, mimo że miał fatalny wzrok i nie mógł odnaleźć poszukiwanej taśmy, co zresztą spowodowało u niego niepohamowany wybuch złości (rozrzucenie pudełek). Efekt ten pokazuje widzowi, że Krapp nie godzi się na dualistyczną budowę człowieka, która nie tylko nie pozwala na normalne funkcjonowanie w codziennym życiu. Nie pozwala ona również na poczucie jedności samego ze sobą i wcale w tym momencie nie chodzi o "nieciągłość osobowości", lecz o wewnętrzne rozdarcie duszy i ciała - tego, co wzniosłe, piękne, idealne, co obrazuje sztuka i tego, co oparte na biologii, niezdarne, ale tak potrzebne człowiekowi - miłość. Innymi słowy, Krapp uległby fascynacji naturą, ale jego intelektualna świadomość próbowała (i to z niezłym skutkiem) okiełznać niebezpieczne aspekty tej natury, jak choćby namiętność. Reżyser Antoni Libera, znawca twórczości Becketta, zadbał nie tylko o to, by przedstawienie było w stu procentach zgodne z założeniami autora, ale również o zewnętrzny kształt spektaklu, wypełniając każdy szczegół zawarty w didaskaliach (w tym pomogła mu Ewa Starowieyska - scenograf). W ten sposób przygotował grunt dla pracy aktora, wkładając go w ramy świata, determinującego całkowicie jego sceniczną egzystencję. Wydawać by się mogło, że każdy człowiek w tak dogodnej, bo określonej od początku do końca, sytuacji mógłby "odegrać" Krappa. Jednak to tylko pozory. Krapp to rola, podobnie jak Król Lear, dla aktora aktorów, dla Tadeusza Łomnickiego, który potrafił pokazać w najdrobniejszym szczególe scenicznym specyfikę charakteru głównego bohatera. Jego dokładność i perfekcja w odgrywaniu każdego gestu, ruchu przekonywała widza o tym, że wszystko, co pojawia się w teatrze na scenie jest potrzebne, i że z najbardziej błahego fragmentu didaskaliów można zrobić majstersztyk. Przedstawienie zatem od początku do końca wykonane zostało z matematyczną precyzją, której nie powstydziłby się sam Beckett, w doborze środków i operowaniu techniką. Teatru Telewizji Samuel Beckett "Ostatnia taśma" reżyseria: Antoni Libera realizacja TV: Dariusz Pawelec Obsada.: Tadeusz Łomnicki Rok produkcji: 1989

Magdalena Osińska
Dziennik Teatralny Lublin
3 czerwca 2008

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia