Z odmętów pamięci – Off-Rzeszów dzień 4
6. Festiwal Teatrów Niezależnych Off-Rzeszów 21-26.06.2025 r. – Teatr im. Wandy Siemaszkowej w RzeszowieMieszkają w nas historie. Przekazywane z dziada, pradziada. Gdzieś usłyszane, przeczytane, znalezione. Niesiemy w sobie różne (nawet nieuświadomione) dziedzictwa tego, co się wydarzyło. Czwarty dzień festiwalu Off-Rzeszów upłynął z refleksją rodem z wiersza „Wszelki wypadek" Wisławy Szymborskiej: „Zdarzyć się mogło./ Zdarzyć się musiało./ Zdarzyło się wcześniej. Później. Bliżej. Dalej./ Zdarzyło się nie tobie.// Ocalałeś, bo byłeś pierwszy./ Ocalałeś, bo byłeś ostatni".
„Syn" - reż. Karol Smaczny, Mateusz Smaczny, Marcin Tomkiel - Teatr Wolność w Białymstoku
Inny, czyli podmieniony
Kiedy wchodzimy na widownię Małej Sceny Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, od razu widzimy na środku stół z telewizorem. Na stole kilka rekwizytów: popielniczka z niedopałkami, mała niedopita wódka, obok przewrócony taboret. Słychać muzykę, która jednak nie płynie z głośników: to Michał Górczyński od początku wyczynia muzyczne cuda na klarnecie kontrabasowym – jego obecność na scenie to właściwie bycie pełnoprawnym, czwartym aktorem.
„Syn" Teatru Wolność ma dwie części: pierwsza to film, nakręcony w starej chacie, w której słuchamy opowieści... lalki. Karol Smaczny, Mateusz Smaczny i Marcin Tomkiel (równocześnie reżyserzy i aktorzy spektaklu) to lalkarze z Białegostoku, którzy lalki traktują jak równorzędnych aktorów. Może nawet tych bardziej wysuwających się na pierwszy plan. Występujące na scenie lalki są w większości przypadków wielkości człowieka. Mają biały kolor i stworzone zmyślne sposoby do ich animacji w duchu konstrukcji marionetek. Biel lalek łapie światło, wyróżnia się i mocno kontrastuje z czarnymi kostiumami mężczyzn.
Po obejrzanym filmie przez chwilę na scenie mamy jakby fragment spektaklu w stylu „Czego nie widać" Michaela Frayna, który widziałam w realizacji Teatru Bagatela im. T. Boya-Żeleńskiego w Krakowie w reż. Macieja Wojtyszko. To brawurowa komedia o tym, co dzieje się za kulisami teatru podczas przedstawienia. Artyści z Teatru Wolność na naszych oczach zmieniają się w ekipę techniczną, która błyskawicznie rozłącza telewizor i przygotowuje scenę do akcji. W ruch idzie folia spożywcza, lampki, taśma klejąca, mąka. Umiejętne wykorzystane tych rzeczy w połączeniu z wykonanymi przez aktorów lalkami tworzy absolutną magię teatru. W prosty, ale efektowny sposób stworzą duszny klimat wsi czy szalejącą nawałnicę. Podobnie jak w monodramie „Hibernacja" w reż. Beniamina M. Bukowskiego, zrealizowanym w Teatrze Małym w Tychach: proste środki wystarczają, żeby przenieść widza w Himalaje i np. dać mu poczuć siłę burzy śnieżnej.
Mieszkającemu na wsi małżeństwu rodzi się późny tytułowy syn. I niby wszystko jest w porządku, ale zarówno rodzice jak i społeczność zaczyna zauważać jego inność. Maluch jest płaczliwy, potrafi też po swojemu zaklinać rzeczywistość (tu zwrócę uwagę na rewelacyjnie wymyślone lalki jaszczurki oraz pająka!), ale nie jest akceptowany. Rzeczywistość go przerasta. Wszyscy uważają, że ktoś go podmienił. Pierwsze skrzypce zaczynają grać ludowe wierzenia, które stają w szeregu przed wszelkimi przejawami zdrowego rozsądku.
Fabuła inspirowana jest opowiadaniem „Podmieniony syn" Mirosława Miniszewskiego, jednak twórcy wyprowadzają ją z głębokiej ludowości we współczesność. Nie zamykają jej tylko w ramach opisywanego dziwnego wyglądu, który może świadczyć o niepełnosprawności intelektualnej dziecka. Tak naprawdę każda inność i jakiekolwiek odchylenie od normy stają się problematyczne. Szczególnie uwypukla to mała społeczność – mieszkańcy wiosek, ale też np. na osiedlach dużych miast potrafią być okrutni. Obserwować, wytykać, stawać się okrutni wobec każdego odejścia od schematów.
Większość akcji rozgrywa się na stole i polega głównie na animacji lalek, oświetlonej małymi lampkami. Jednak przeplata się z żywym planem (folia spożywcza nagle staje się... tworzywem do charakteryzacji!), a do tego z lalkami „z zewnątrz": tymi wielkości człowieka, które są świadkami opowiadania – siedzą częściowo wśród widzów, ale też wtrącają swoje przemyślenia i wspomnienia. Duże lalki otrzymują swoje głosy, charaktery. Teatr ożywionej formy zachwyca, jest niezwykle sugestywny, a historia uderza uniwersalnością.
„Syn" to niezwykły spektakl o tym, jak próbuje się tłumić w sobie i tłumaczyć na wszelkie sposoby (np. magią ludową) rzeczy niezrozumiałe. Odwoływanie się do wierzeń i wszelkich rzeczy „z zewnątrz" zdejmuje odpowiedzialność: ktoś zawsze musi być winny. Nieważne, czy mamy do czynienia z osobą chorą, ze specjalnymi potrzebami, karłowatą, niezwykle wysoką czy homoseksualną: jeśli zrozumiemy, że każdy człowiek jest tak samo ważny i z jakiegoś powodu znalazł się na tym świecie – akceptacja przyjdzie naturalnie. Wtedy dopiero mamy szansę zbudować bezpieczne społeczeństwo, bez wykluczeń i wrogości wobec innego, którym tak naprawdę może stać się każdy z nas.
„Ostatni sen Eugenii/(Eugenias letzter Traum)" - reż. Dorota Abbe - Fundacja Gra/nice w Łodzi
ostatnise_abb_lod
Szlochnica nieukojna
Wyobraź sobie, że całe życie mieszkasz w mieście, w bloku, na osiedlu. I nagle, po latach, dowiadujesz się, że twój dom stoi nie tylko w miejscu dawnego getta (bo to może być powszechnie wiadome), ale że dodatkowo wewnątrz tego getta był obóz i to polskich, a nie żydowskich dzieci. Z takim tematem mierzy się na scenie łódzka Fundacja Gra/nice. Ich spektakl „Ostatni sen Eugenii/ Eugenias letzter Traum" w reż. Doroty Abbe to prawdziwa historia, pokazana z perspektywy strażniczki obozowej Eugenii Pol vel Genowefy Pohl. Kobiety, która katowała dzieci, a potem wypierała zbrodnie i po wojnie nawet... pracowała w przedszkolu.
Tekst napisał Kuba Kapral, co nie było proste o tyle, że historia ta była przez twórców odtwarzana ze szczątków wspomnień, ponieważ ci, którzy ocaleli, byli dziećmi i ich pamięć zawiera sprzeczne czasami fragmenty obrazów tego, co działo się w obozie. Ale efekt jest absolutnie przejmujący. Czwórka aktorów: Łukasz Batko, Masza Lesiak-Batko, Żaneta Małkowska i Piotr Mokrzycki zanurza się w koszmarze, jaki miał miejsce w Łodzi podczas wojny. Oglądamy rozdwojenie: ci, którzy tam byli oraz ci, którzy znali Genowefę po wojnie mówią o dwóch różnych osobach. W obozie mamy zamęczane i mordowane dzieci, które starały się radzić sobie na wszelkie sposoby, a później jest opowieść o spokojnej, sumiennie wykonującej swoje obowiązki kobiecie. Czy na pewno da się tak żyć? Za wszelką cenę?
Zmultiplikowane, bliżej nieokreślone formy plastyczne (scenografia: Grupa Mixer), które pokrywają scenę, można interpretować na różne sposoby. Mają cielisty kolor, więc pierwsze skojarzenie jest oczywiste, ale z drugiej strony wyglądają jak miłe i miękkie zabawki z dziecięcego pokoju. Aktorzy też mają na sobie cieliste kostiumy i czarne buty. Brodzą w tych kształtach jak cienie: są jak dybuki tych, którzy już dziś nie mogą nic powiedzieć.
Ilość form plastycznych może też kojarzyć się z myślami, skrawkami wspomnień, które zostają w bohaterach. Szczególnie w tych ocalonych: „Wyszedłem z obozu, a ze mnie choroby wychodzą" – przeżycie zostało jak niezmywalna blizna. Szczególnego rodzaju psychofizyczna trauma, której nie można się pozbyć. Słowotwórcze nazwy chorób, jak „szlochnica nieukojona" próbują nazwać coś, czego właściwie tak do końca wyartykułować się nie da.
Dlatego mamy na scenie dodatkową perspektywę: Gruszy. Tej, która widziała. Czy drzewo może mówić? Może czasem powinno. Podobnie jak drzewa, które rosły na terenie niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Przyroda też była niemym świadkiem tego okrucieństwa. I gdzieś w swoich korzeniach przechowuje do dziś pamięć o tamtych dniach.
„Ostatni sen Eugenii/ Eugenias letzter Traum" w reż. Doroty Abbe porusza i przenika do głębi. Przywołuje niezwykle tragiczną historię, jednocześnie oddając hołd dzieciom, które zginęły w obozie. Przyjęta unikalna forma plastyczna sprawia, że w ogóle widz jest w stanie w jakiś sposób przyjąć do wiadomości fakty. Całości dopełnia przejmująca muzyka Grzegorza Mazonia. Można zadać pytanie, po co w ogóle dziś jeszcze o tym mówić? A czy zagłada się skończyła? Ludzie nadal giną na wojnach, na granicach. Jeśli zaprzepaścimy pamięć – wszystko może się powtórzyć. Bo przecież „Auschwitz nie spadło z nieba", jak powiedział pan Marian Turski, ocalały z obozu. Jeśli nie będziemy pamiętać, przyjdzie obojętność i absolutne wyparcie. II wojna światowa nie jest mglistym wspomnieniem szalonego człowieka, ale faktem. Tym bardziej, że do dziś jeszcze można odkryć okrucieństwa, o jakich do tej pory w kontekście tej wojny nie było mowy.
Spektakl zostawia widza z ciszą. Taką, która krzyczy, a ten krzyk można usłyszeć dopiero dziś.
Na otwarciu wystawy fotografa teatralnego Tobiasza Papuczysa, która odbyła się w ramach 16. Międzynarodowego Festiwalu Teatrów i Kultury Awangardowej Pestka 2025, autor powiedział zdanie, które może być idealnym podsumowaniem tego rzeszowskiego dnia festiwalowego: „Teatrem próbuję sobie świat układać".