Z paranoi rodzi się czasem coś ciekawego

Z Zygmuntem Koniecznym, kompozytorem, o klęskach pedagoga, podniecającym teatrze i muzyce do herbaty rozmawia Iza Natasza Czapska.
Ostatnio sporo czasu spędza Pan - krakowianin - w Warszawie, przygotowując stronę muzyczną spektaklu 'Brat naszego Boga' w Rampie. Mógłby Pan tu żyć? Podejrzewam, że jak bym musiał, to bym tu żył, ale gdybym miał wybierać, to jednak wolałbym Wrocław. A nie Paryż, Wenecję? O, nie, nie. Nigdy nie mieszkałem dłużej za granicą. Pierwszy raz wyjechałem z Polski w 1964 roku na występy z Ewą Demarczyk do Paryża. Siedziałem tam trzy miesiące i z trudem wytrzymywałem. Teraz, kiedy jest Pan w Warszawie, ciężko Pana wyciągnąć ze studia. Przygotowuje Pan dla Rampy jakiś gigantyczny projekt? Do spektaklu 'Brat naszego Boga' Karola Wojtyły reżyser Paweł Aigner potrzebuje godzinę muzyki - to spore zamówienie. Część już miałem napisaną - do słów ks. Jana Twardowskiego. Dyrektor Rampy Jan Prochyra dowiedział się o tym i poprosił mnie, żebym mu tę kompozycję przedstawił. Bardzo mu się spodobała, pozostało więc dopisać jeszcze kawałek i w ten sposób powstała muzyka, która ma odgrywać w przedstawieniu znaczącą rolę. Równie ważną jak 'Litania polska' Twardowskiego i drugi akt dramatu Karola Wojtyły, które Aigner splótł. Jest Pan kompozytorem o ogromnym dorobku i doświadczeniu. Czy ma Pan swoich uczniów? Kogoś, kogo chciałby Pan namaścić na swego następcę? Nie mam natury pedagoga, nie umiem przekazywać wiedzy. Przez jakiś czas wykładałem na wydziale reżyserii w krakowskiej szkole teatralnej. Nie za bardzo mi to szło, zrezygnowano więc ze mnie po jakichś ośmiu latach. Osiem lat? To sporo jak na niewydarzonego pedagoga. Za długo. I teraz już nie przygotowuję nikogo do niczego. Czasem młodsi kompozytorzy (i nie tylko młodsi) przyznają przy wódeczce, że czerpią inspiracje z mojej muzyki. Ale to właśnie inspiracje, a nie moja konkretna nauka. Powiem więcej - jak uczyłem w krakowskiej PWST, to starałem się odwieść moich studentów od zajmowania się operą, bo jestem jej wrogiem. To dziś okropnie anachroniczna forma. Co z tego - kilku moich studentów reżyseruje opery, więc i tu poniosłem klęskę jako pedagog. Grzegorz Jarzyna był Pana studentem? Chyba był. I właśnie wystawił 'Giovanniego' w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Dla mnie pomysł tego spektaklu, w którym za aktorów arie operowe wykonują śpiewacy, jest okropny. Paranoiczny, choć czasem z paranoicznych pomysłów rodzi się coś ciekawego. Jeżeli Jarzyna był moim studentem, to co się dziwić... Zresztą, to nie tylko jego przypadek. Czasem bywam na premierach u swoich uczniów, widzę, że muzykę ustawiają w spektaklu nie tak, jak ja bym to zrobił, jak ich uczyłem. Klęska za klęską, widocznie nie miałem posłuchu. Przykładem charyzmatycznej osobowości jest Paweł Aigner. Jego słuchają. Czasem na próbie podniesie głos, krzyknie i od razu przynosi to efekt.
Iza Natasza Czapska
Nasz Dziennik
11 października 2006

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...